Co
tak naprawdę jest motorem i siłą napędową naszego życia? Co sprawia, że
podejmujemy decyzje, działania lub z nich rezygnujemy wisząc w próżni
narzekając na los. Dlaczego pojawiła się w ogóle teoria predestynacji, inaczej
ślepego przeznaczenia, które sprawia że czujemy się ubezwłasnowolnieni,
sterowani odgórnie przez niewidzialne siły, żyjąc nie swoim życiem. Skąd bierze
się poczucie braku szczęścia i spełnienia w codziennym życiu…
Zbyt
wielu ludzi daje się zdominować codziennym trudnościom i problemom. Przez życie
czołgają się narzekając na koleje losu, oburzeni na Boga i cały świat. Wskazują winnych, szukają usprawiedliwień,
ślepo poddając się okolicznościom napotkanym na swojej drodze. Inni, chcąc być
sprytniejszymi, powierzają swoje życie „zaklinaczom chmur”, którzy mają za
zadanie szybko i bez większego wysiłku przywrócić im błękitne niebo… - Stąd
pojawiają się alkohol, narkotyki, seks i setki innych uzależnień.
W
życiu zdarzają się ciężkie chwile, lecz każdy człowiek posiada w sobie potężną
moc, która nie pozwala tym ciężarom zdominować naszego poczucia sensu
istnienia, szczęścia, spełnienia. Tą mocą jest potęga myśli i w konsekwencji
wiary. (Jeżeli masz problem ze słowem „wiara”, zastąp go innym, np.
„przekonanie”) – Szkoda, że tak wielu ludzi daje się zdominować i pokonać
problemom, troskom i trudnościom swojej egzystencji. Jest to całkowicie
niepotrzebne, wystarczy zdać sobie sprawę z procesów myślowych, które zachodzą
w umyśle.
Poruszając
problem pozytywnego myślenia, postrzegania siebie i rzeczywistości nie
lekceważę ani nie umniejszam trudności i tragedii jakie w życiu nas spotykają,
ale sprzeciwiam się jednak ich dominacji. Żadna sytuacja, okoliczność, żaden
człowiek którego spotykam na mojej drodze życia, nie może odebrać mi sensu
mojego istnienia, nie może przejąć władzy nad moimi myślami, uczuciami i
działaniami, chyba tylko wtedy, kiedy mu na to pozwolę.
Na
początek ważne uwagi:
-
myśli pozytywne i negatywne zawsze będą się pojawiać w mojej głowie.
Oczekiwanie, że pozbędę się wszystkich negatywnych myśli może doprowadzić do
depresji i rezygnacji z pracy nad moimi procesami myślowymi;
-
oczekiwanie, iż samo pozytywne myślenie zmieni cokolwiek w moim życiu jest
iluzją. Poprzez siedzenie w fotelu i walkę z negatywnymi myślami mogę co
najwyżej nabawić się bólu głowy i kręgosłupa. Mój Mały Fiat również nie zmieni
się przez samo myślenie w Ferrari;
- aby
rozpocząć pracę nad negatywnymi procesami myślowymi, trzeba odkryć skąd one się
biorą, gdzie jest ich źródło. To wymaga analizy i musi trochę potrwać. Do
schorzeń naszego myślenia trzeba podchodzić jak lekarz, który bada źródło
fizycznych dolegliwości.
Myśl
stoi na początku każdego uczucia i działania ale musimy założyć, iż może ona
być skażona, okaleczona, zdeterminowana przez czynniki, które wypaczają jej
potencjał.
Podstawowe źródło negatywnych myśli.
Na ten temat
można byłoby pisać tomy i to nie będąc specjalistą z dziedziny psychologii. W
tym wpisie zaznaczę tylko obecność tej destrukcyjnej i potężnej siły, która ma
ogromny wpływ na nasze myśli a tym samym na nasz rozwój osobisty. Chodzi tutaj
o brak poczucia własnej wartości lub inaczej mówiąc o poczucie niższości. Istnieje
wiele możliwych przyczyn poczucia niższości i niestety większość z nich
pochodzi jeszcze z czasów wczesnego dzieciństwa, są więc trudne do rozpoznania,
zidentyfikowania i wyeliminowania. Do tego wszystkiego dochodzi czas i lata
powtarzanych, destruktywnych zachowań zbudowanych na negatywnych myślach
związanych z własną osobą.
Pamiętam
przypadek pewnego księdza, który posiadał ogromne poczucie niższości a z racji
wykonywanej posługi zmuszony był występować publicznie. Jego poczucie
niższości i blokady z tym związane
sprawiały, że gdy miał wyjść odprawić Mszę Świętą zaczynał cały drżeć, oblewać
się potem a nawet zdarzyło mu się kilkakrotnie zemdleć. Przy tym wszystkim,
każde wypowiadane słowo stawało mu przysłowiowym „kołkiem w gardle”. Był to
osobisty dramat tego kapłana. Przez wiele lat odprawiał Mszę Świętą samotnie w
klasztornej kaplicy. Ciekawą rzeczą było to, iż był znakomitym redaktorem
czasopism i pisał wspaniałe artykuły do czasopism religijnych. Do dziś można go
spotkać na różnych portalach internetowych dzielącego się ogromną wiedzą z
zakresu duchowości. Natomiast publiczne wystąpienia były dla niego koszmarem.
Rozmawiałem
z nim długo na ten temat. W naszych próbach odnalezienia przyczyn tej sytuacji okazało
się, iż źródło jego problemów tkwi w relacjach z rodzicami z okresu jego
dzieciństwa. Tato miał problemy z alkoholem, w żadnej mierze nie był w stanie
wypełniać swoich obowiązków jako ojciec i mąż. Wielokrotnie poniżał syna w
oczach innych, przedstawiając go jako niedorajdę, słabeusza i „mamisynka”.
Matka natomiast uczyniła syna „sztandar” rodziny, który miał zastąpić jej brakującego
męża. Bardzo wysoko stawiała poprzeczkę swojemu synowi jeśli chodzi o
zachowanie i stopnie w szkole. Aby być kochanym i akceptowanym musiał spełniać
oczekiwania matki i być prymusem w szkole. Kiedy wracał do domu z gorsza oceną,
matka natychmiast porównywała go do innych uczniów, którzy otrzymali w danym
dniu lepsze oceny. Wówczas okazywała mu niezadowolenie i brak akceptacji. Po
prostu musiał być najlepszy… Wszystko było do zniesienia jeszcze w szkole
podstawowej, gdzie „konkurencja” była w miarę niewielka i w jakiś sposób
udawało mu się spełnić oczekiwania matki. Sytuacja zmieniła się w szkole
średniej i na studiach, gdzie spotkał o wiele lepszych od siebie… Wytworzyło
się w nim ogromne poczucie niższości, ciągle porównywał się z innymi, miał w sobie
potężną dawkę lęku przed wyrażaniem swoich myśli, idei, zaprezentowaniem się
face to face przed wiernymi. Na lęk reagował drżeniem i omdleniami, był to
efekt somatyczny tego co działo się w jego umyśle.
Zaproponowałem
mu zasadę małych kroczków, czyli praktykę wystąpień publicznych zwiększając
stopniowo grono ludzi przed którymi musiał stanąć… Po jakimś czasie zauważył
osobiście, iż problem tak naprawdę nie leży w jego ograniczeniach ale w umyśle,
w utartych przez lata schematach myślowych i przekonaniach. Jako człowiekowi
wierzącemu zaproponowałem mu zastąpienie negatywnych myśli o sobie samym
myślami pełnymi wiary w obecność i moc Jezusa, który go wybrał do spełniania
posługi kapłańskiej. Realna i pewna wiara w Boga dała mu solidną i realną wiarę
w siebie. Proces myślowy, proces wiary poparty był praktyką, konkretnymi
działaniami zmierzającymi do oswojenia swojego lęku, zaakceptowania go i
napełnienia umysłu realnymi myślami, czyli świadomością swoich ograniczeń ale
też ogromnego potencjału, który w nim się znajdował.
Dziś
ten człowiek jest znanym i cenionym kaznodzieją.
Pamiętaj: Jedyne źródło wszystkich twoich
ograniczeń i blokad znajduje się w twoim umyśle, w twoich myślach i braku wiary
w siebie. Masz w sobie ogromny potencjał dany ci przez Boga, musisz go tylko
uwolnić!
Bardzo
dobrze sytuację wielu współczesnych ludzi opisuje Norman Peale w swojej książce
„Moc pozytywnego myślenia”:
„Brak
pewności siebie wydaje się jednym z największych problemów osaczających
współczesnych ludzi. Na pewnym uniwersytecie przeprowadzono ankietę wśród
sześciuset studentów psychologii. Poproszono ich, aby podali, jaki jest ich
najtrudniejszy problem osobisty. Siedemdziesiąt pięć procent wymieniło brak
pewności siebie. Można z pewnością przyjąć, że ten odsetek byłby równie duży w
całej populacji. Wszędzie spotyka się ludzi, którzy są wewnętrznie
przestraszeni, którzy pragną uciec od życia, którzy cierpią z powodu głębokiego
poczucia zagrożenia i braku wiary we własna wartość. W głębi duszy przekonani
są o swojej nieumiejętności podołania obowiązkom lub wykorzystania szans. Wciąż
osacza ich niejasny i złowrogi lęk, że coś będzie nie tak. Nie wierzą, że to
chcieliby mieć, mają już w sobie, usiłują więc zadowolić się czymś mniejszym
niż to, do czego są zdolni. Mnóstwo ludzi porusza się w życiu na czworakach,
pokonanych i przestraszonych. W większości przypadków, takie zablokowanie sił
jest niepotrzebne.
Ciosy
otrzymywane od życia, nakładające się na siebie trudności i narastające
problemy wysysają z człowieka energię i pozostawiają wyczerpanym i
zniechęconym. W takim stanie jego prawdziwe siły stają się niewidoczne, a on
sam poddaje się zniechęceniu. Bardzo ważną rzeczą jest wówczas nowa ocena jego
osobistych możliwości. Jeśli zrobi się to rozsądnie, to można przekonać
człowieka, że nie jest pokonany jak mu się to wydaje…”
Jezus
doskonale znał człowieka, wiedział, że zmiana myślenia prowadzi do wiary a
wiara do uzdrowienia. Bóg wyposażył człowieka we wszystkie możliwości konieczne
do osobistego rozwoju i wzrostu duchowego, lecz bez zaangażowania samego
człowieka nie może wiele zrobić. Na tym polega dar wolności osobistej
ofiarowany każdemu z nas.
Kolejny raz wszedł
do synagogi. Był tam człowiek mający rękę zupełnie drętwą. Obserwowali Go
zatem, czy go w szabat uzdrowi, aby móc Go oskarżyć. On odezwał się do tego
człowieka, który miał drętwą rękę: "Stań pośrodku". Tamtych natomiast
zapytał: "Czy wolno w szabat uczynić coś dobrego lub coś złego, uratować życie
lub zabić?" Oni milczeli. Wówczas z gniewem powiódł po nich wzrokiem i
zasmucony twardością ich serca, powiedział do tego człowieka: "Wyciągnij
rękę". Wyciągnął. Jego ręka znowu stała się zdrowa. A faryzeusze zaraz po
wyjściu powzięli ze zwolennikami Heroda przeciwko Niemu postanowienie, że Go
zabiją.
( Ewangelia wg Św. Marka 3,1-6 )
Czytając
Ewangelię możemy niejednokrotnie spotkać się z sytuacjami, w których Jezus
wchodzi w konflikt z faryzeuszami. Faryzeusze byli symbolem myśli skostniałej,
zamkniętej, ograniczonej. Kierowali się w życiu utartymi schematami myślowymi,
nie potrafili poddać refleksji swojego życia i postępowania, na oczach mieli
klapki wyuczonych sloganów i przekonań. Przesiąknięci byli religijnymi
stereotypami, sztywnymi dogmatami, wyuczonymi sposobami postrzegania
rzeczywistości. Myślenie tych ludzi włączone było na tryb negatywny, relacja do
człowieka opierała się na filarze „NIE”.
– Jezus mocno zwalczał te postawy, nie człowieka ale sposób myślenia i
działania.
Był
wśród nich człowiek z uschłą ręką. Z pewnością przebywał w synagodze nie tyle z
powodów religijnych co ekonomicznych. Żebrał, był kaleką, zadowalał się tym co
ludzie wrzucą mu do kubeczka. To był jego świat, ograniczony co do miejsca,
aspiracji, możliwości działania. Może tak było mu wygodniej – wielu ludzi
traktuje chorobę, kalectwo jako usprawiedliwienie przed wzięciem
odpowiedzialności za swoje życie. Myślenie tego człowieka było ograniczone do
minimum – zebrać parę groszy aby tylko przeżyć.
Jezus
daje mu możliwość uzdrowienia, do jego życia wlewa sporą dawkę nadziei, zmienia
w momencie jego myślenie rozbudza wiarę w bożą moc ale przede wszystkim w możliwość
nowego, lepszego życia. – Nie obędzie się to jednak bez jego zaangażowania.
Musi stanąć na środku, pomiędzy ludźmi, zaryzykować wystawienie się na złośliwe
żarty, oceny, pogardliwe spojrzenia. Przede wszystkim musi jednak wyjść z
cienia własnego, ciasnego ale oswojonego sposobu życia i myślenia. –
Zobowiązany zostaje do współpracy z uzdrowieniem. Musi pokazać innym swoją
chorobę a zwłaszcza przełamać swoje poczucie niższości.
Otrzymuje
polecenie od Jezusa: „wyciągnij rękę”. – Co musiało dziać się w tej chwili w
głowie człowieka, ile sprzecznych myśli musiało się pojawić… Jak to wyciągnąć
rękę? Ona jest sparaliżowana, sucha, nie ma w niej życia… A z drugiej strony
nadzieja, może się uda, może jest szansa na normalność, pokój w sercu, radość,
szczęście… - Zwyciężyła ta druga postawa, wiara wynikająca z pozytywnego myślenia
kazała mu podjąć to ryzyko i wyciągnąć rękę… Finał historii już znamy…
Potęga myślenia pozytywnego prowadzi do
uzdrowienia życia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz