„Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga»,
a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego,
którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi”
(1 J 4, 20).
Jesteśmy chrześcijanami a tak trudno
jest miłować drugiego człowieka. Trudno jest go szanować, ufać mu, z empatią
wsłuchiwać się w Jego słowa. Trudno zrozumieć… W naszym postrzeganiu drugiego
człowieka patrzymy często przez grube szkła nieufności, oceny, krytyki …
Tymczasem, aby w swoim życiu móc odnaleźć Boga, trzeba na Niego popatrzeć przez
drugiego człowieka. I podobnie, aby móc odkryć człowieka, zrozumieć go,
uszanować, trzeba na niego popatrzeć przez pryzmat Boga i Bożej miłości do
każdego człowieka.
Musimy mieć to mocno zakodowane w
naszych umysłach i naszych sercach. Każdy człowiek, pomimo swoich słabości,
upadków, ograniczeń jest chciany i kochany przez Boga.
Miłość do drugiego człowieka nie
jest rzeczą łatwą, nie jest rzeczą spontaniczną, która rodzi się sama z siebie,
nie jest też uczuciem, które pojawia się na życzenie gdyż stawia ona bardzo
wysokie wymagania. Miłość jest
raczej decyzją, moim wyborem, że będę szanował i akceptował drugiego człowieka
takim jakim jest, z jego słabościami, błędami, zranieniami, które dźwiga w
swoim sercu.
W chrześcijańskim rozumieniu miłość
bliźniego pojmujemy ją jako osobistą i wolną decyzję, aby troszczyć się o dobro
drugiego człowieka. Bardzo konkretnie ujął to ks. Marek Dziewiecki pisząc
o chrześcijańskim rozumieniu miłości
bliźniego. Pisze on: „Prawdziwie kochać oznacza tak być obecnym w życiu
drugiego człowieka, by mógł on dzięki temu stawać się najpiękniejszą wersją
samego siebie. Kochać to pomagać wzrastać i rozwijać się drugiemu człowiekowi.
Także wtedy, kiedy ta pomoc wiąże się troskami, ze stawianiem wymagań, z
bolesnymi przeżyciami. – Miłość bliźniego jest w swojej istocie troską o los
drugiego człowieka a nie romantyczny szukaniem dobrego nastroju. Przeżywanie
przyjemnego nastroju związanego z miłością jest na pewno czymś pięknym i
pożądanym ale jest to jedynie jeden z aspektów miłości a nie sama miłość.”
Miłość bliźniego nie posiada
jakiegoś stałego wzorca, musi być ona dostosowana do konkretnej sytuacji i
konkretnej osoby. Nie możemy kochać miłością bliźniego np. swojego kolegi z
pracy w ten sam sposób jak kochamy męża, żonę czy dziecko.
Chrystus
był wzorem wyrażania miłości w sposób dostosowany do konkretnej sytuacji danej
osoby. Do jednych odnosił się on z czułością i litością. Przebaczał im,
uzdrawiał, dodawał nadziei. Szukał ich i odwiedzał. Bo to właśnie służyło ich
dobru, pomagało im przemieniać ich życie.
Wobec
innych Jezus potrafił być stanowczy i okazywać tzw. „twardą miłość”: mówił
bolesną prawdę, demaskował ich przewrotność, egoizm i zakłamanie, ponieważ w
ich konkretnej sytuacji takie właśnie podejście stwarzało największą szansę na
to by się zastanowili i zmienili swoje życie. Ale wszystko to było czynione z
troską o dobro człowieka.
Słowem, które najbardziej oddaje
bogactwo relacji międzyludzkich jest słowo „szacunek”. Większość konfliktów,
nieporozumień, aktów przemocy jest związana właśnie z brakiem szacunku do
drugiej osoby: nieposzanowaniem odmienności, wolności i wartości drugiego
człowieka.
Na czym polega rasizm? – Jest to
chęć zniszczenia, dominacji i podporządkowania sobie jednej populacji przez
drugą. Krytykujemy często rasistowskie
zachowania wobec obcokrajowców, wyznawców innej religii lub ludzi o innym
kolorze skóry, a trudno nam jest zauważyć, że dokładnie takie same mechanizmy
działają w naszym codziennym życiu. Rasistowskim zachowaniem możemy określić
wszystkie te momenty, kiedy osądzam kogoś, i postrzegam tą osobę poprzez jakąś
jedną z jego charakterystycznych cech, jakieś zachowanie lub słabość.
Szacunek dla drugiego człowieka nie
oznacza, że muszę koniecznie zgadzać się z nim pod każdym względem, że
bezkrytycznie akceptuję zachowanie tej osoby czy krzywdzące czyny tego
człowieka, ale nie sprowadzam bliźniego do tego jednego elementu, który mnie
krzywdzi i rani. Człowiek nigdy nie jest czystym złem. – Tak, jak ja mam prawo
do pomyłek, popełniania błędów czy niewłaściwych
zachowań, podobnie ten drugi człowiek ma do tego prawo.
Zobaczmy na postępowanie Jezusa:
„A
Jezus udał się na Górę Oliwną. I znowu rano zjawił się w świątyni, a cały lud
przyszedł do niego; i usiadłszy, uczył ich. Potem uczeni w Piśmie i faryzeusze
przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, postawili ją pośrodku i
rzekli do niego: Nauczycielu, tę oto kobietę przyłapano na jawnym cudzołóstwie.
A Mojżesz w zakonie kazał nam takie kamienować. Ty zaś co mówisz? A to mówili,
kusząc go, by mieć powód do oskarżenia go. A Jezus, schyliwszy się, pisał
palcem po ziemi.
A
gdy go nie przestawali pytać, podniósł się i rzekł do nich: Kto z was jest bez
grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamieniem. I znowu schyliwszy się, pisał
po ziemi.
A
gdy oni to usłyszeli i sumienie ich ruszyło, wychodzili jeden za drugim,
poczynając od najstarszych, i pozostał Jezus sam i owa kobieta pośrodku. A
Jezus podniósłszy się i nie widząc nikogo, tylko kobietę, rzekł jej: Kobieto!
Gdzież są ci, co cię oskarżali? Nikt cię nie potępił? A ona odpowiedziała:
Nikt, Panie! Wtedy rzekł Jezus: I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie
grzesz.” J 8, 1-11
Tu znajduje się cała mądrość naszych
relacji z drugim człowiekiem. Jeżeli zauważamy w sobie tendencje do oceniania,
krytykowania, plotkowania, obmawiania i osądzania drugiego człowieka, to
powinniśmy dobrze przemyśleć i przemodlić ten fragment Ewangelii.
Jezus nie był bezkrytyczny, ale
nigdy nie potępił człowieka. Nie zgadzał się z pewnymi zachowaniami ale nigdy
nie potępiał.
Mogę zadać sobie pytanie: „Czy
naprawdę szanuję bliźniego, czy szanuję skarb, który mieszka w jego duszy, czy
potrafię dostrzegać i doceniać również pozytywne cechy, wartości, umiejętności
drugiego człowieka?
Czy
szanuję sposób myślenia, patrzenia na świat, zainteresowania mojego
współmałżonka? Czy szanuję jego pracę, nawet jeżeli niewiele z niej rozumiem?
Czy szanuję jego sposób bycia, nawet jeśli jest on odmienny od mojego?
Najtrudniej jest kochać bliskie nam
osoby, zwłaszcza jeśli nas ranią swoim postępowaniem, słowami, czynami. Nie
jest łatwo kochać kogoś, kto mnie rani.
Dlatego
warto pamiętać o dwóch rzeczach:
1.
Muszę mieć jasną i klarowną świadomość, powiedziałbym nawet przekonanie, że
naprzeciw mnie staje drugi człowiek, który również ma swoje zranienia, różnego
rodzaju ciężkie zyciowe doświadczenia i jego zachowanie, myślenie, sposób
postępowania są konsekwencją tych zranień. – Jego serce cierpi i często
złością, agresją, cynizmem lub obojętnością broni się przed kolejnymi
zranieniami.
Istnieją
różnego rodzaju mechanizmy obronne w człowieku, które mają za zadanie
podtrzymać w nim poczucie własnej wartości. Poraniony w sercu człowiek broni
się na różne sposoby: złością, gniewem, cynizmem, obojętnością, wpędzaniem nas
w poczucie winy, krytykanctwem, pretensjonalizmem… Bardziej wobec naszych
krzywdzicieli powinniśmy przyjmować postawę współczucia i wyrozumiałości niż
oburzenia i krytyki.
Musimy też pamiętać o tej prawdzie,
że zachowanie drugiego człowieka ja również odbieram przez pryzmat moich
zranień.
2.
Drugą rzeczą, o której muszę pamiętać jest to, że nikt nie ma prawa okazywać
mi osobiście braku szacunku. Podobnie, jak każdy inny człowiek posiadam
swoją wartość i godność. Pozwalanie komukolwiek na obrażanie mnie, poniżanie,
osądzanie, jest tak samo destrukcyjne jak czynienie drugiemu człowiekowi
krzywdy przeze mnie.
Szacunek jest rzeczą o
fundamentalnym znaczeniu. Powinienem go odczuwać do moich rodziców, małżonka,
żony, dzieci i każdego innego człowieka, chociaż nie zgadzam się z ich
postępowaniem, ale również mam prawo oczekiwać szacunku ze strony innych ludzi.
Aby móc rozumieć, akceptować i szanować drugiego człowieka muszę nauczyć
szanować samego siebie. Szacunek ten zakłada, że nie będę stosował wobec siebie
żadnych form przemocy, nie będę pomniejszał swojej wartości, jakbym był niczym
i nic nie wart. Jeżeli mój współmałżonek, dziecko czy ktokolwiek inny sugeruje
mi, że jestem do niczego, wytyka mi nieustannie tylko to, co mu się we mnie nie
podoba, mam prawo i obowiązek zatrzymać go, spokojnie ale stanowczo mu
oznajmić, że nie godzę się na takie traktowanie. Nie powinienem w żaden sposób
akceptować braku szacunku dla mojej osoby.
Przerażające jest to, w jaki sposób
niektóre małżeństwa zwracają się do siebie albo dzieci odnoszą się do rodziców.
Możemy dojść do paradoksalnego wniosku, że czasami traktujemy najbliższe nam
osoby gorzej niż ludzi obcych. Czy nie powinniśmy sobie tego boleśnie i szybko
uzmysłowić? Czy nie należy tej piekielnej spirali zatrzymać w miejscu?
Ileż
więcej korzyści osiągnęlibyśmy dialogiem, cierpliwością, wyrozumiałością. Ileż
więcej pokoju w moim sercu byłoby, gdybym starał patrzeć się na świat, na
życie, na drugiego człowieka pozytywnie, starając się odkryć to co w nim dobre
i wartościowe a usprawiedliwiając to co trudne, bolesne, przygnębiające.
Francuski Kardynał Decourtray mawiał
że:
„Jezus nigdy nie kategoryzował
rybaków, prostytutek, cudzołożników, rzymskich okupantów, lecz wręcz przeciwnie
widział w nich potencjał, który pragnął uwolnić. Nie powiedział: nie ma nic
dobrego w tym człowieku, środowisku… Nigdy nie powiedziałby: „ten człowiek to
złodziej , bandyta, rozpustnik… NIKT nigdy nie szanował ludzi tak jak Jezus.
W
człowieku, którego spotykał na swojej drodze, widział niezwykłe możliwości,
całkiem nową przyszłość pomimo cieni przeszłości.
Bardzo ciekawe przemyślenia na temat
miłości bliźniego znalazłem w duchowości francuskiego filozofa, oraz założyciela
dwóch organizacji międzynarodowych o charakterze wspólnotowym, Arki oraz Wiary i Światła. Nazywa się go
dzisiaj Matka Teresą w spodniach.
Jean
Vanier twierdzi, że w miłości bliźniego powinniśmy zwrócić szczególną uwagę nie
na te osoby, które są nam bliskie, które kochamy, które nas lubią i podziwiają.
Bo tych ludzi nie jest trudno kochać. Nie trudno jest kochać również naszych
wrogów, którzy są daleko od nas i nie mamy z nimi na codzień kontaktu. Ale
przede wszystkim musimy nauczyć się kochać „wrogów”, którzy żyją pośród nas i w
nas samych.
Wśród nas żyją ci, których nie
lubimy i to z różnych powodów, często bardzo niejasnych, bo nie zawsze są to
ludzie, którzy nas krzywdzą lub uprzykrzają nam życie swoim zachowaniem.
Są jednak osoby w naszym otoczeniu,
których sama obecność nas irytuje. Kontakt z nimi uruchamia w nas jakieś
wewnętrzne blokady. Denerwuje nas ich sposób bycia, mówienia, odmienność
charakteru. Nie potrafimy być przy tych osobach sobą, czujemy się nieswojo,
jesteśmy zdenerwowani, nie wiemy jak się przy nich zachować. A jeśli już musimy
przebywać w ich towarzystwie to zakładamy maski, by nie ukazywać naszej
otwartej niechęci do nich.
Jean Vanier twierdzi, że obecność
„drażniących” nas osób budzi po prostu drzemiące w nas ubóstwo, poczucie winy i
wewnętrzne rany. Tego typu „nieprzyjaciele” przypominają nam o naszych brakach,
o których wolimy nie myśleć, o których chcemy zapomnieć. Wywołują z naszej nieświadomości
niechciane uczucia zazdrości i wszelkiego rodzaju kompleksy. Zauważamy bowiem w
innych nieprzeciętną inteligencję, talenty, błyskotliwość, elokwencję, co może
doprowadzać nas do pasji. - Takie osoby są dla nas chodzącym wyrzutem sumienia
lub stawiają nam przed oczy to, kim moglibyśmy być, a nie jesteśmy.
Ludzie
Ci reprezentują sobą wszystko to czego nigdy nie pokochaliśmy w sobie, zarówno nasze
osobiste wady, słabości, popełnione błędy, jak i wszystko to, czym pragnęlibyśmy
być a nie jesteśmy. Stąd, w zależności od naszego charakteru i usposobienia,
reagujemy wobec tych nielubianych przez
nas osób uciekając się do agresji, inni przyjmują służalczą pozę, chociaż za
plecami są w stanie zmieszać „wrogów” z błotem. Jeszcze innych opanowuje
paraliżujący lęk, tak że nie mogą spojrzeć im prosto w twarz. Każdy pielęgnuje
własny sposób radzenia sobie z takimi „niewygodnymi” osobami.
Błędem jest myślenie, że gdyby te
osoby zniknęły z naszego życia to poczulibyśmy się szczęśliwi, bo to one
prowokują w nas negatywne uczucia. – Niestety problem nie leży w drugim
człowieku i jego zachowaniu ale źródło naszego nieszczęścia leży w nas samych,
w naszych zranieniach i emocjach, chociaż rzadko zdajemy sobie z tego sprawę.
Jeśli nie podoba nam się czyjeś
zachowanie, Bóg zaprasza nas, abyśmy najpierw zauważyli wewnętrzne cierpienie
człowieka, który sprawia nam przykrość. Człowiek nieprzychylnie nastawiony i
agresywny sam przeżywa dramat, bezradność, szamoce się on w sobie. - Spójrzmy
na codzienne życie i pomyślmy o tym, że nasze
negatywne zachowania często powodowane są zmęczeniem, porażką czy stresem
wyniesionym z pracy. – W tym świetle powinniśmy postrzegać również innych
ludzi.
Jean Vanier słusznie twierdzi, że:
„Dopóki nie zaakceptujemy, że jesteśmy mieszaniną światła i ciemności,
przymiotów i wad, miłości i nienawiści, altruizmu i skoncentrowania na sobie,
dojrzałości i niedojrzałości, i że wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Ojca,
będziemy ciągle dzielić świat na naszych wrogów („czarne charaktery”) oraz
przyjaciół („pozytywne charaktery”). Będziemy bez końca budować wokół siebie
bariery, siejąc uprzedzenia, wrogość i poczucie braku szczęścia.
Miłość nieprzyjaciół rozpoczyna się
od miłości samego siebie. Można bowiem nienawidzić samego siebie. Ale to nie są
przyjemne uczucia, więc często kierujemy je ku innym, żeby odwrócić uwagę od
siebie. Miłość zakłada przyjęcie siebie w taki sposób, w jaki akceptuje nas
Bóg z naszymi ograniczeniami, grzechami, słabościami ale i z darami, którymi
nas ciągle obsypuje. W ostatecznym rozrachunku wypełnienie przykazania
Jezusa względem naszych wrogów nie jest możliwe bez przyjęcia Bożej miłości,
która jest nam podarowana bezwarunkowo.
A co w sytuacji, kiedy ten nasz wróg, którego mamy zrozumieć, być dla niego cierpliwi, wyrozumiali, widzieli jego wewnętrzne cierpienie wykorzystuje naszą postawę żeby osiągnąć własne korzyści? Czy dawać się wykorzystywać będzie w porządku? Bo na pewno nie dla naszej psychiki. Jak sobie z takimi toksycznymi osobami radzić? Bo niestety ale nie w każdym przypadku nasza otwartość i wyrozumiałość pomoże. Najlepiej od takich ludzi się odciąć, ale nie zawsze można, bo np. jest to osoba z rodziny, ktoś bliski. Nie można przecież pozwolić żeby ktoś nas z premedytacją wykorzystywał bo to sprawia, że myślimy źle o sobie samych. Co więc robić w takich sytuacjach?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWitam serdecznie! Bardzo dziękuję za komentarz. W którymś z moich ostatnich wpisów poruszyłem już temat zranień otrzymywanych od naszych bliskich ale cieszę się, że zwracasz uwagę na ten problem. Jest to temat bolesny, ale niestety stanowi część naszego życia, dlatego zasługuje na specjalny odrębny wpis. Pomyślę o tym w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, zranienia otrzymywane od osób, które kochamy, które są nam bliskie lub członków najbliższej rodziny bolą najbardziej gdyż w grę wchodzą uczucia, emocje, nadzieje i pragnienia jakie wiązaliśmy albo wiążemy z tymi osobami. Musimy rozróżnić pojęcie "miłości" jako uczucia od pojęcia "miłości bliźniego". Jak to świetnie określił ks. Marek Dziewiecki, miłość bliźniego to taka nasza obecność w jego życiu, aby mógł się on stawać najpiękniejszą wersją samego siebie. Miłość bliźniego nie jest romantycznym uczuciem ale raczej decyzją naszej wolnej woli, że będę szanował i z przyjaźnią odnosił się do drugiego człowieka pomimo iż mnie rani. Nie oznacza to, że akceptuję i jestem pobłażliwy dla jego uczynków, które ranią mnie lub kogoś innego. Masz pełne prawo żądać i oczekiwać szacunku wobec ciebie, masz prawo walczyć stanowczo i jasno o poszanowanie twojej godność, masz prawo wymagać poszanowania twoich praw i statusu w rodzinie. Nie możesz pozwolić aby cię krzywdzono. Osoba która cię krzywdzi musi o tym wiedzieć, wyraź jej to jasno i konkretnie ale zawsze spokojnie i z szacunkiem, nie oceniaj jej, nie krytykuj, nie atakuj w jakikolwiek sposób. Mów o sobie, o tym co czujesz w związku z jej postawami i wyrządzanymi ci krzywdami.
Miłość bliźniego wymaga wiele odwagi i mądrości. Jest to najczęściej osobista, świadoma i wolna decyzja, że pomimo wszystko obdarzam cię szacunkiem i akceptacją, nie będę się mścił za wyrządzone mi krzywdy, nie będę w żaden sposób szukał odwetu.
Jako przykład wezmę coś z mojego doświadczenia. Przez kilka lat pracowałem z młodzieżą trudną, uzależnioną od narkotyków, wywodzącą się z grup przestępczych we Włoszech i Francji. Kiedy ci młodzi ludzie docierali do mnie, byli zbuntowani, agresywni, wulgarni, zamknięci w swoich skorupach tak, że nic do nich nie docierało. Tym bardziej, że zmuszeni byli przez rodziców lub wymiar sprawiedliwości podjąć jakąś "terapię". Postanowiłem wówczas, że choćby się działo nie wiem co, nigdy nie dam się wytrącić przez nich z równowagi, nie wejdę w żadne prowokacje, będę rozmawiał z nimi, spokojnie, z szacunkiem, dobrocią, cierpliwością... Pomimo wszystko. Na rezultaty trzeba było trochę poczekać, ale okazywana im miłość, szacunek, dobro przemieniał diametralnie tych ludzi. Widzieli oni, że nie jestem jeszcze jedną osobą, która ich krytykuje, ocenia, odrzuca... Nie akceptacja ich złych czynów ale spokój, szacunek, dobro czyniły cuda. Wielu z nich widząc okazywaną im "miłość bliźniego" całkowicie odmieniło swoje życie, wielu z nich do dziś pomaga nowym młodym ludziom przychodzącym na "terapię" pokonać złość, agresję, bunt. Terapia "miłością bliźniego" i okazywanym dobrem i szacunkiem jest najbardziej skuteczną terapią. Nie pobłażliwość ale konsekwentne odpowiadanie dobrem na zło.
Pozdrawiam serdecznie! Będzie wpis na ten temat.