piątek, 31 października 2014

Prawdziwy obraz Boga?


            Już sam tytuł posta powinien zniechęcić do zagłębiania się w jego treść. Zdaję sobie sprawę, że brzmi pretensjonalnie. Każdy mógłby postawić mi pytanie: co to oznacza „prawdziwy” obraz Boga, jakim prawem rościsz sobie przywilej posiadania tego „prawdziwego obrazu”, czy nie jest to jakiś przejaw pychy, arogancji, zadufania w sobie? – Każdy, kto postawiłby tego typu pytanie miałby zupełną rację!

            Jedyne co mogę posiadać to wyobrażenie, pokorne zgięcie kolan przed tą ogromną tajemnicą jaką jest Bóg. We wcześniejszym wpisie przedstawiłem kilka rodzajów postrzegania Boga, form błędnych, niekompletnych, opartych na naszych ludzkich doświadczeniach, będących przeniesieniem relacji międzyludzkich na relacje pomiędzy Bogiem a człowiekiem.

            Bóg jest niepojęty, nieogarniony, wszechmocny, jest ponad wszystkim i nikt, żadne stworzenie, nigdy nie będzie w stanie pojąć Go do końca, jednym słowem jest ponad wszystkim, a zwłaszcza ponad ludzkimi wyobrażeniami . A jednocześnie potrafi objawić się nam jako „Emmanuel”, czyli „Bóg z nami”  który wychodzi do człowieka, daje się mu poznać, otwiera się na niego, objawia swoją obecność przez stworzenia: przyrodę, ludzi, kosmos, jest obecny w historii ludzkości, ale przede wszystkim w historii życia każdego człowieka.

            Bardzo ważnym miejscem, gdzie Bóg daje się nam poznać, jest Pismo Święte, a najwspanialszym i prawdziwym obrazem Boga jest Słowo, które przyoblekło ludzką postać   – Jezus Chrystus, Bóg i Człowiek.

            Odnosząc się do Boga musimy zawsze, z ogromną pokorą mieć świadomość naszych ograniczeń w Jego poznawaniu, aby nie stworzyć sobie Boga na mój obraz i podobieństwo, po to aby Boga nie zniekształcać, nie zamykać ani ograniczać, nie zawiązywać Mu niejako rąk w Jego działaniu względem nas.

            Fakt, że Boga nigdy do końca nie jesteśmy w stanie poznać, nie oznacza że nie powinienem go szukać, przemierzając drogi duchowości pozostawionej przez Jezusa Chrystusa. Muszę Bogu pozwolić na  uwalnianie mnie od tego, co jest tylko moim błędnym czy uproszczonym wyobrażeniem o Nim, co nie pozwala nam stanąć wobec Niego ufnie, z całkowitą otwartością, i wolnością. Do podjęcia takiej postawy potrzeba z mojej strony ogromnego zaufania, wyzbycia się wszelkich nabytych przekonań i szczerego pragnienia przemiany, rozwoju osobistego i duchowego.

            Nie jest to droga łatwa, każda przemiana, choćby ta najmniejsza stawia jako warunek zmianę myślenia, postrzegania, odczuwania. Zakłada uwagę, wrażliwość, skupienie na tym co tu i teraz. Proces oczyszczania, choć niezbędny i zbawienny dla nas, bardzo często okazuje się bolesny, bo odsłania na nowo nasze rany przeszłości, które to właśnie powodują zniekształcenie obrazu Boga w nas.

            Poznawanie siebie samego, uczenie się siebie od zera,  jest zawsze pierwszym krokiem do właściwego odkrywania tajemnicy Boga. Poznanie siebie samego i Boga zawsze muszą iść w parze, ponieważ “poznanie siebie bez poznania Boga rodzi rozpacz, poznanie Boga bez poznania siebie rodzi pychę” (B. Pascale).

            Cała historia naszego życia, nasze doświadczenia najmłodszych lat, relacje z rodzicami, poczucie akceptacji lub nie, i wiele innych, mają ogromny wpływ na to, jak postrzegamy Boga.

            Wszystko to mogło mieć decydujący wpływ na kształtowanie się w nas postawy ograniczonego zaufania do siebie, do ludzi, do świata, i spowodować myślenie, że Bóg nie kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, ale musimy być doskonali, musimy pokonać swoje słabości, aby zasłużyć na Jego miłość. Nie potrafimy uwierzyć w bezwarunkową miłość Boga do człowieka, do konkretnego człowieka czyli do mnie osobiście. – To jest przymiot Boga, którego my ludzie nie posiadamy, a mianowicie bezgraniczną, bezwarunkową i skierowana do każdego tę samą miłość! – On chce osobiście spotkać mnie na mojej drodze! 

            Nasze trudne doświadczenia życiowe, zmaganie się  ze słabościami, samotność, traumatyczne doświadczenia mogą powodować, że czujemy się przez Boga opuszczeni, zapomniani, zbyt surowo sądzeni. – Ale to jest tylko nasze osobiste postrzeganie obrazu Boga.

            Prawdziwy obraz Boga zostaje zniekształcony  na skutek naszych złych doświadczeń, zranień i urazów, często nawet nieuświadomionych w dorosłym życiu. Dlatego rozwój osobisty i duchowy jest ogromnie ważny, aby przede wszystkim najpierw poznać siebie, aby później móc dążyć do odkrywania prawdziwego obrazu Boga.

            Pokora

            Aby moc myśleć o jakimkolwiek rozwoju, czy to duchowym czy osobistym niezbędne jest jedno podstawowe narzędzie: POKORA! – największymi gigantami duchowymi byli ludzie pokorni, którzy zamykali usta a otwierali uszy. Ludzie, którzy nie parli na szklane ekrany, nie wykorzystywali swoich pozycji społecznych czy autorytetów, aby narzucać innym swój sposób myślenia. Ludzie, którzy nie chełpili się mądrością, wiedzą, wykształceniem, osiągnięciami… Ludzie, którzy gotowi byli rezygnować z działalności na rzecz poznawania siebie, otaczającego ich świata, sfery duchowej… Później wystarczał mały gest z ich strony a zachwycał świat. Myślę tu o takich ludziach jak: Mahatma Gandhi, Matka Teresa z Kalkuty, Tenzin Gjaco, XIV Dalajlama i wielu innych…

            Poszukując głębokiej i prawdziwej pokory, trzeba usunąć z nas wszelkie postacie pychy, która może przyjmować różne formy, czy te najbardziej widoczne: wywyższanie się nad drugich, uparte dążenie do sukcesu za wszelką cenę, czy też ukryte pod maską poniżania siebie, kompleksów, niepewności siebie, czyli tzw. Fałszywej pokory. Drugi rodzaj pychy jest tym niebezpieczniejszy, że trudno ją w sobie odnaleźć, bo nieraz przyjmuje formę fałszywej cnoty, np. dążenia do doskonałości, wierności przykazaniom i przepisom, poczucia sprawiedliwości, poczucia własnej godności itp.

            Potrzeba, abyśmy zdobyli się na odnalezienie w sobie tego, co oddziela nas od takiego spojrzenia na Boga Ojca. Uświadomienie sobie tego jest pierwszym i chyba najważniejszym krokiem do uzdrowienia.

            Nasz obraz Boga ma bardzo ważne znaczenie w naszym przeżywaniu wiary, naszym życiu i rozwoju duchowym. Ma ogromny wpływ na nasz stosunek do samego siebie, na relację z innymi ludźmi i oczywiście z Bogiem. To, jaki obraz Boga nosimy w sobie, w pewnym stopniu przesądza o naszych postępach w rozwijaniu głębokiej i prawdziwej relacji z Bogiem, a także o tym, jaki będziemy mieli stosunek do świata, czy będziemy na niego otwarci, ciekawi go,  na ludzi, których spotykać będziemy na naszych drogach życia… -  a więc w pewnym stopniu decyduje, w jaki sposób potoczy się nasze życie.


            Nie myślę tu o czymś co nazywamy „dewocją” ale o poszukiwaniu Boga i siebie w Bogu. Myślę o sercu otwartym, elastycznym, pokornym, odważnym…

środa, 29 października 2014

Fałszywy obraz Boga



            Jednym z częstych powodów, dla którego w sercu czujemy potrzebę wyruszenia w drogę, wyruszenia w poszukiwaniu siebie, sensu życia, racji mojego istnienia jest świadomość że zaczynam umierać duchowo i psychologicznie. Kiedy jestem już zmęczony moim życiem… Widzę że przecieka mi ono przez palce, pojawia się smutek, żal, poczucie przegranych szans. Kiedy czuję, że tracę to, co dla mnie było ważne, spoglądam wstecz i brak mi argumentów żeby uznać moje życie za szczęśliwe. Kiedy tracę drogie mi osoby, kiedy muszę opuścić kogoś kogo kocham, kogo kochałem… Kiedy widzę, że pomyliłem się we wszystkim, kiedy widzę, że moje „być” pozbawione jest jakiegokolwiek „warto” … – Jeżeli tak czujesz, to znak że wyruszyć koniecznie trzeba.

            Wyruszenie w drogę nie zakłada z góry żadnej reguły czasowej i przestrzennej. Ruszasz z miejsca w którym jesteś, nie musisz się zmieniać, aby podróż w głąb siebie mogła się odbyć… Nie ważne ile masz lat, z jakich sfer pochodzisz, czy masz pieniądze czy nie… Nie istotne jest czy jesteś „wzorowym” chrześcijaninem czy może ścieżki życia z jakichś powodów ci się poplątały… i „nieskazitelni” dworzanie Boga okrzyknęli cię „łotrem”…

            Ale pamiętaj, Jezus, zbawiając świat, na swój tron wybrał krzyż i to właśnie pomiędzy „łotrami”, a nie ucztując z opływającymi tłuszczem pychy i samouwielbienia faryzeuszami… I dziś ich nie brakuje…, dziękuj Bogu że jesteś „łotrem” – To może twoja / moja szansa na przebudzenie, na wyruszenie, na radość z nowego życia. Faryzeusze ugrzęźli w błocie swojej samowystarczalności, zakończyli drogę, stracili szansę na spotkanie z Bogiem, chodź cały czas o Nim mówili… Przed Tobą jest przestrzeń, wolność, droga Ducha, droga prawdziwego życia…

            Największą przeszkodą na drodze rozwoju duchowego, a co z tym się wiąże rozwoju osobistego, jest fałszywy obraz Boga. - Bóg widziany w krzywym zwierciadle naszych idei o nim, przekonań, wyuczonych regułek, naleciałości kulturowych, pobożnościowych…

            Chrześcijanie mają czasem trudności z zaakceptowaniem tej ważnej prawdy. Nawet jeśli wierzę w Boga, moja psychika, sfera uczuć, moje głębokie ja, są mniej lub bardziej naznaczone nieuświadomionymi przekonaniami, zniekształconymi schematami, spaczonymi wyobrażeniami - niezależnymi ode mnie skutkami emocjonalnych zranień, doświadczeń wyniesionych z mojej historii, fałszywych obrazów otrzymanych w spadku od moich rodziców, duchownych, własnych traumatycznych przeżyć, urazów jakie mnie spotkały i ich interpretacji.

            Te „pseudo-pewniki”, te „fałszywe odbicia” tworzą we mnie fałszywy obraz Boga, który mnie w jakiś sposób zniewala, ogranicza, blokuje w zbliżaniu się do Niego, chociaż gdzieś podświadomie czuję potrzebę Jego obecności, jest ideałem do którego chciałbym dążyć, intuicyjnie czuję potrzebę jedności z Nim. Czuję, że to właśnie w Nim tkwi sens mojego „być”…

            Jezus jest najdoskonalszym obrazem Boga – wszystkie inne próby definiowania Boga są tylko odbiciem w krzywym zwierciadle, nieudolną, ludzka próbą zdefiniowania „nieidentyfikowalnego” . – każda próba uogólnienia „definicji” Boga, stworzenia katechizmowej regułki,  jest pretensjonalnym roszczeniem sobie prawa posiadania Boga…
            „Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli”. Łk (11, 52)

            Moje fałszywe obrazy Boga:
            1. Bóg sędzia:

            Boga utożsamiamy sobie z kimś nieczułym i bezlitosnym, napawającym strachem i bojaźnią. Taki Bóg postrzegany jest zwykle jako bezlitosny sędzia, każący każde przewinienie, niezależnie od motywacji i przyczyn.

            Takie odczuwanie Boga odbywa się często na poziomie nieświadomym i jest konsekwencją naszych relacji z rodzicami, którzy byli wymagający i surowi. Wymagali od nas a każdy przejaw nieposłuszeństwa lub postępowania sprzecznego z ich wola był karany. Jest to też efekt często niewłaściwej formacji katechetycznej, gdzie Bóg przedstawiany jest w kategoriach czarno – białych: za dobro wynagradza a za zło karze. Taki fałszywy obraz Boga ujawnia się w zaburzeniach psychosomatycznych, silnych lękach, niewspółmiernym poczuciu winy czy depresjach.

            Wobec autorytetu Boga człowiek czuje się wtłoczony w rolę grzecznego, posłusznego dziecka. Taki obraz wzoruje się zazwyczaj na osobie własnego ojca. Osoby, które przeżywały negatywne relacje z ojcem, z reguły nawiązują dość problematyczny związek z Bogiem Ojcem; określony uczuciem strachu i niepewności, w konsekwencji zmieniający człowieka w posłusznego niewolnika. Trudności w relacjach z Bogiem Ojcem mają również osoby, które zostały w dzieciństwie pozbawione obecności własnego ojca.
            Poczucie winy i strach przed rodzicami z okresu dzieciństwa bywa przenoszone na obraz Boga.

            2. Bóg-legislator:

            Innym przykładem jest obraz Boga-prawodawcy, przy którym życie chrześcijańskie polega na nieustannym wypełnianiu obowiązków i przestrzeganiu zakazów ustanowionych przytłaczającym prawem moralnym. Niestety, niektóre tendencje obecne jeszcze dzisiaj w katolicyzmie wspierają pojawianie się w umysłach takiego fałszywego obrazu Boga.
Postrzegamy życie z Bogiem jedynie w kategoriach tego, co należy albo nie należy czynić... Moje życie duchowe przepełnione jest lękiem przed karą, skrupułami i poczuciem winy.

            3. Bóg reżyser:

            Według innego fałszywego obrazu Boga, jest On tym, który przymusza człowieka, determinuje moje życie: muszę to zrobić, wybrać tę drogę, ponieważ On mnie do tego obliguje, oczekuje tego ode mnie, zsyła okoliczności, którym nie mogę się przeciwstawić, moja wolność nie istnieje…,  - z takim Bogiem nie można dyskutować. Cokolwiek pragnę, potrzebuję, o czym marzę jest postrzegane w kategoriach egoizmu i grzechu.

            W ten sposób dochodzi się do błędnego pojęcia woli Bożej, jako czegoś, co sztucznie na mnie zostało nałożone, nie zważając na moją wolność i prawo wyboru. Stąd poczucie obcości w stosunku do Boga, wrażenie, że moje życie zostało z góry zaprogramowane zdeterminowane, jak gdybym był marionetką w Bożych rękach.

            Skrajną odmianą takiego podejścia jest przekonanie, że Bóg nie pozostawia człowiekowi żadnej wolności. Sam wszystko zaplanował i realizuje; od człowieka wymaga jedynie posłuszeństwa. Człowiek staje się wówczas bierny. Oczekuje, że Bóg każdorazowo powie mu, co powinien czynić. Takie nastawienie można łatwo zdemaskować wobec ważnych decyzji, na przykład powołania. Niektórzy młodzi ludzie zamiast podjąć konkretne rozeznanie i decyzję, oczekują, że Bóg się im objawi i powie wprost, co mają czynić.

            4. Bóg nieudacznik:

            Świat wymknął Mu się spod kontroli. ; akceptuje Holocaust, Katyń, bratobójcze wojny w Afryce i Azji, tsunami, AIDS.

            5. Bóg niebezpieczny

            Nigdy nie wiadomo, co wymyśli. Strach przed powierzeniem się Mu, powierzeniem Mu swej woli ponieważ nie wiadomo czego ode mnie zażąda.   Kocha warunkowo – póki jest dobrze, nie mam jakichś większych problemów, grzechów, jestem po spowiedzi – modlę się, „przychodzę” do Boga, rozmawiam z Nim. Jednak, gdy upadam – wstydzę się „spojrzeć w oczy” Bogu, odwracam się, rzadziej się modlę, albo wcale. Takie doświadczenie Boga wynosimy z naszych relacji, gdzie często miłość jest czymś uwarunkowana, muszę sobie na nią zasłużyć, zapracować…

            6. Bóg – Narcyz

            Oczekuje tylko okazywania mu czci i chwały. Siedzi na tronie, chóry anielskie Mu śpiewają i oddają  pokłony. Ludzi stworzył po to, żeby Go wielbili, nawet kosztem fałszywych modlitw podszytych pięknymi słowami, oderwanymi od życia wizjami naszej prawdziwej natury, wiary, egzystencji…

            7. Bóg na naszych usługach

            Traktuję boga jak Św. Mikołaja. Pamiętam o nim jedynie wtedy, kiedy czegoś potrzebuję, kiedy mam nóż na gardle, gdy w padam w panikę bo czuję jakieś niebezpieczeństwo. Wierzę w Niego, jeśli otrzymuję to czego chcę.

            Tych fałszywych obrazów Boga moglibyśmy wymienić jeszcze wiele. Stworzyły je moje życiowe doświadczenia, fałszywe informacje otrzymane w trakcie mojej formacji duchowej, otrzymane rany, błędnie interpretowane ludzkie postawy, nadawanie Bogu cech ludzkich zauważonych w moich relacjach z innymi ludźmi, personifikacja… Bóg, jaki został mi ukazany, ponieważ ktoś chciał na fałszywym obrazie Boga osiągnąć swoje korzyści…

            Najwspanialszym obrazem Boga jest Jezus, jego czyny, słowa, bezwarunkowa miłość do każdego człowieka. Wystarczy wziąć do ręki Ewangelię, aby zobaczyć prawdziwy obraz Boga.


              8. Dobrotliwy starzec:

              Czasami widzimy w Bogu dobrotliwego przyjaciela, który zawsze jest wyrozumiały i wszystko przebacza. Przeżywam kontakt z Bogiem w kategoriach pobłażania sobie i naiwnego usprawiedliwiania siebie. Nie potrafią lub nie chcę spotkać się z Bogiem, który jest prawdą i sprawiedliwością.  Uważam, że Bóg jest na tyle miłosierny, że mogę robić co chcę, żadne reguły mnie nie obowiązują bo On i tak mi wybaczy - "hulaj dusza, piekła nie ma"


              9. Bóg nieobecny:

              Stworzył świat ale w ogóle nim się nie interesuje. Istnieje gdzieś daleko, ale pozostawił swoje stworzenie samemu sobie.


            Tych fałszywych obrazów Boga moglibyśmy wymienić jeszcze wiele. Stworzyły je moje życiowe doświadczenia, fałszywe informacje otrzymane w trakcie mojej formacji duchowej, otrzymane rany, błędnie interpretowane ludzkie postawy, nadawanie Bogu cech ludzkich zauważonych w moich relacjach z innymi ludźmi, personifikacja… Bóg, jaki został mi ukazany, ponieważ ktoś chciał na fałszywym obrazie Boga osiągnąć swoje korzyści…


            Najwspanialszym obrazem Boga jest Jezus, jego czyny, słowa, bezwarunkowa miłość do każdego człowieka. Wystarczy wziąć do ręki Ewangelię, aby zobaczyć prawdziwy obraz Boga. 




            Jezus pozostawił też drogowskaz, informację, „namiary” na Boga:


            Jezus powiedział też: «Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: "Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada". Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie;  już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca.

            A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". I zaczęli się bawić.

            Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: "Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego". Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę". Lecz on mu odpowiedział: "Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się"». (Łk 15, 11 – 32)

            Jedynym bagażem, który powinieneś zabrać na drogę rozwoju duchowego i osobistego jest świadomość bezwarunkowej miłości Boga do ciebie. Już dlatego że się urodziłeś byłeś i jesteś kochany, byłeś i jesteś chciany. Jesteś kimś szczególnie wartościowym, bez względu na to jakie życie do tej pory wiodłeś lub wiedziesz…

            Bóg cię kocha takim jakim jesteś a nie takim jakim chciałbyś być, kocha cię od zawsze, wcześniej niż tego potrzebowałeś i pomimo tego, że może takiej potrzeby nie czujesz… Jesteś wpisany w Jego boski plan, jesteś w jego sercu…

            „Wczesniej, niż ktoś inny do nas przemówił – On już do nas mówił.
            Wczesniej, niż ktoś inny słyszał jak płaczemy – On już nas słuchał.
            Wcześniej, niż ktoś inny nas zrozumiał – On nas już rozumiał.
            Wcześniej, niż ktoś inny nas pokochał – On nas już kochał.
            Wcześniej, niż ktoś inny nas zaakceptował – On nas już akceptował.
           
            Bezinteresownie”

                                                                       Valerio Albisetti

I nie myli Cię z nikim innym!

            

niedziela, 26 października 2014

Droga


                Pamiętam swój pierwszy wyjazd do Afryki. Ekscytacja, tysiące wyobrażeń, przygotowań… Biegałem od drzwi do drzwi, pytając rzekomych znawców Czarnego Lądu jak tam jest, jak się przygotować, co ze sobą zabrać…

                Czytałem stosy książek, wertowałem artykuły, słuchałem reportaży… Weterani afrykańskich szlaków, z ogromna troską obdarzali mnie informacjami, radami, swoimi spostrzeżeniami… A w mojej głowie tworzył się obraz, przekonanie, przesąd, uprzedzenie. Jeszcze nie wyruszyłem w drogę, a wydawało mi się że znam ten kontynent na wylot, wiem jak się zachować, żyć w tych warunkach, budować relacje, a co najgorsze, byłem przekonany że mam receptę na „zbawienie świata”. Zanim wyruszyłem w drogę, znałem już jej koniec. W głowie miałem już wszystko poukładane, nic nie mogło mnie zaskoczyć. Miałem wiedzę!  

                Dumny z siebie, pełen pomysłów, idei, przygotowanych rozwiązań wyruszyłem w drogę… - Bardzo szybko Afryka rzuciła mnie na kolana. Po wielogodzinnej podróży wylądowałem w jednym z tropikalnych krajów Afryki Zachodniej. Zmęczony i spocony (wilgotność powietrza wynosiła 96 %) dotarłem na miejsce pobytu. Jedynym moim marzeniem był prysznic, nic więcej! I tu pojawiło się nieprzewidywalne… W prysznicu siedział sobie ogromny jaszczur, Marguja, srożył grzebień, wydobywał z siebie głośne syczenie i jak mi się wydawało przygotowywał się do ataku… Tego w planach nie było, moi doradcy nic o tym nie mówili, żadna mądra książka o tym nie mówiła… Prysznicu nie wziąłem, zatrzasnąłem drzwi i jakoś przetrwałem do rana. - Jak się później okazało, była to zwykła jaszczurka, których tysiące się tu kręcą.

                Później Afryka zaskoczyła mnie jeszcze nie jeden raz, całkowicie burząc moje schematy myślenia, postrzegania, oceny… Na nowo musiałem uczyć się życia, relacji, siebie…
                Podobnie było z bagażem. Przywiozłem ze sobą dwie potężne walizki rzeczy osobistych. Większości z nich, przez pierwsze dwa lata nie użyłem ani razu. Dobrzy doradcy poinformowali mnie, co koniecznie trzeba ze sobą na tak długą podróż zabrać… Praktycznie nic z tych rzeczy nie było mi potrzebne. Efektem było dźwiganie, męczenie się i martwienie o bagaż w trakcie podróży…

                Wyruszając w drogę i chcąc przejść ją dojrzale, mądrze, do końca, muszę wyzbyć się obciążenia, wszelkiego bagażu, muszę być gotowy na pozostawienie wszystkiego: moich przekonań, pewników, „wiedzy”, które mnie blokują, zamykają, hamują…, spychają do grona tych już wszystko wiedzących, rozumiejących, samowystarczalnych. Wyruszając w drogę rozwoju duchowego muszę być wolny, gotowy na nowe, nieznane, czasami przerażające. Musze być otwarty na „nieprzewidziane” i wystarczająco wolny, aby zakwestionować „przewidziane”.

                Każdy z nas ma swoja własną drogę, jest jej jedynym bohaterem, jeśli posiada odwagę, aby zajrzeć w głąb siebie, biorąc odpowiedzialność za dobro i zło, które tam się znajduje. – Poprowadzi cię Duch, a On wieje kędy chce…

                Droga nie jest możliwa jeśli pozostaniesz zamknięty we własnym „Ja” ze strachu, szukając władzy, sukcesu, przyjmując na siebie fałszywe role, idąc tropem oficjalnych reguł, dogmatów, unikając cierpienia…

                Droga, która musisz przejść przebiega przez twojego ducha, psychikę, ciało; korzysta bardziej z intuicji i zmysłu twórczego, uwagi i koncentracji, wyjścia poza ustalone schematy i prawdy…, bardziej niż ze zdolności do logicznego myślenia i rozumu. Nie pragnie zawsze rozumieć, kontrolować wszystko, ale ma szacunek dla tajemnicy, przed tajemnicą Boga, świata i siebie samego uklęka…

                „Nie noście z sobą ani sakiewki ani torby, ani nie sandałów; nikogo też w drodze nie pozdrawiajcie.” (Łk. 10, 4)


                „Następnie zapytał ich: Gdy was posłałem bez sakiewki, bez torby, bez sandałów, czy brakło wam czegoś? Odpowiedzieli: Niczego.” (Łk. 22, 35)

sobota, 25 października 2014

Jezus już tu nie mieszka - Mapa



            Na swojej drodze duchowej spotkasz wielu „przewodników uzurpatorów”, którzy za marne grosze własnej pychy, samouwielbienia i władzy, będą chcieli Ci sprzedać mapę lub wręcz zaprowadzić cię do celu twojej podróży duchowej. Jak kupcy na placu targowym, przekrzykiwać się będą iż to właśnie oni posiadają wiedzę. Będą wychodzić na place, rynki i ołtarze, ubrani w bisiory i płaszcze z frędzlami, aby dodać sobie powagi i majestatu. 

           Wymachiwać będą pergaminami, wskazując tłustymi paluchami skostniałe slogany, wyroby własnej wiary „sfabrykowanej”, „upakowanej”, skondensowanej w zdefiniowanych formułach. Jeżeli nie będziesz chciał kupić ich produktu, będą ci grozić: „Jest napisane!” – Oni już w żadną podróż nie wyruszą, znają wszystkie odpowiedzi, które zwalniają ich od podjęcia drogi, od ryzyka, „z przyzwolenia na zranienie cierniem przebijającym serce i głowę” – jak mówi mój towarzysz drogi - Alessandro.

            Od nazbyt dawna w Kościele stwierdza się, że największym, niepokojącym problemem są ci „odlegli”, „zagubieni”, „synowie marnotrawni”, podczas gdy rzeczywistym problemem, który koniecznie trzeba rozwiązać, stanowią ci „najbliżsi”. Oni już nie szukają, zatrzymują się w drzwiach, nigdy sami nie wchodzą i uniemożliwiają wejście innym (Mt 23, 13).

            Unikaj ich! Tych, którzy dali mi najcenniejsze rady na drogę nie spotkałem w pałacach, błyszczących świątyniach, na szklanych ekranach ale ukrytych, w ciszy, samotności, wysoko w górach…, blisko Tego o którym mówili.


                     „Nazajutrz zobaczył (…) Jezusa…” (J 1, 29)

            „Rada przekazana szeptem: uważaj żebyś nie pomylił adresu, uważaj przede wszystkim na fałszywe adresy, które ktoś ci wskazuje. Musisz kierować się tam, gdzie On mieszka, czyli nie zadowalać się sąsiedztwem, zależnością, przedpokojami pałaców, które chciałyby mieć coś z Nim wspólnego.

            On nie mieszka w zakrystii i niekoniecznie znajduje się w kościele. Jak zauważa Luisito Bianchi: <<Kościoły są wszędzie, na każdym kroku. Ale sacrum nie znajduje się w ich środku: ono wyszło i krąży ulicami, gdzie są przechodnie, i jest zamknięte w każdym pokoju, w którym znajduje się człowiek.>>

            On nie bywa na placach, na stadionach, gdzie mają miejsce głośne i poprawne spektakle religijne. Tam, gdzie rozbrzmiewa aplauz, On czuje się zażenowany i oddala się stamtąd, ponieważ podejrzewa, że u jego podstaw leży ogromne nieporozumienie.
            Nie odnajdziesz Go w statystykach, w zapytaniach, w wielkich liczbach. Wydaje się, że wielkie liczby są dla Niego zbyt małe…

            Nie odnajdziesz go w triumfach. On maszeruje z pokonanymi, z upokorzonymi prorokami, głodnymi, prześladowanymi, wyszydzonymi. Odważyłbym się powiedzieć, że stoi po stronie tych, których zapyziali ortodoksyjni biurokraci uznali za „heretyków”. Kocha „dysydentów” z powodu ich wierności Ewangelii.

            Ustawia się w szyku z tymi, którzy przegrywają swoją walkę przeciwko możnym danego czasu.

            Trzyma się z daleka od miejsc, gdzie dominuje pieniądz. Nie interesuje się polityką, władzą, karierą.

            Preferuje niewidzialność. Wielkie dzieła nie mają z Nim nic wspólnego.

            Zamieszkuje raczej samotnie, na uboczu tłumu.

            Nie ma Go podczas debat i polemik, oddala się od masowych manifestacji.

            Jest w ciszy a nie w hałasie.

            Zamieszkuje w prawdziwym, codziennym życiu, w trudzie, w niedoli istnienia.

            Jest obecny w obliczach osób pozornie nic nieznaczących, które codziennie spotykasz, a nie w „zamaskowanych” osobistościach.

            Jest daleki od blasku świateł, przebywa na korytarzu szpitala, hospicjum, w rodzinie, siada opuszczony na ławce, na której ktoś złożył swoją słabość.

            Nie zamieszkuje w pobożnych wieczernikach, do których nie maja wstępu rzeczywiste problemy, ani w elitarnych klubach, gdzie kultywuje się fantazje.

            Zamieszkuje w prostocie, skromności, bezimienności, małości, marginalności.

            Znajdziesz Go w zakamarkach, kątach, kryjówkach.

            Powiedziałbym nawet, że znajdziesz Go daleko od „swoich” albo od tych, którzy za takich się uważają, raczej spotkasz Go o nieoczekiwanej godzinie siedzącego na skraju studni z kobietą uznawaną za mało przyzwoitą.

            Znajdziesz go za stołem z grzesznikami, siedzącego w jadłodajni nędzników, przycupniętego na schodku u drzwi klasztoru. Daremnie szukać Go na oficjalnych bankietach, gdzie nie ma dla Niego miejsca, chociaż bardzo dużo się tam o Nim mówi; czułby się tam nieswojo, wydawałoby mu się, że nie pasuje do tego towarzystwa albo że służy mu tylko za pretekst.

            Tam gdzie jest humanitaryzm, gdzie jest miłosierdzie…

            Ze spokojem nie zwracaj uwagi na wskazówki tych, którym się wydaje że wiedzą, gdzie On mieszka.

            Nie wierz temu opętanemu, który ciągle podkreśla raczej wszechobecność demona niż Jego dyskretną obecność; który pod nogami otwiera ci klapę do piekła; który podżega cię przeciwko „zewnętrznym” nieprzyjaciołom, zaniedbując wrogów domowych, bardziej przejmujących.

            Śmiej się w twarz temu, kto stosuje strategię strachu.

            Wzruszaj ramionami na widok tych, którzy uciekają się do podstępów, do gróźb, do wszelkiego rodzaju szantażu.

            Nie traktuj poważnie tego niepowściągliwego „zwierzającego się”, dla którego, wbrew dostojnemu wiekowi, mikrofon stanowi ekwiwalent lodów dla łakomego dziecka, a kamera jest jak lustro dla jego niepohamowanego narcyzmu; raczej mu współczuj.

            Nie ufaj wszechobecnym. Nie trać czasu na słuchanie czczego gadania…

            Nie szukaj informacji w oficjalnych dokumentach.

            Jednym słowem, aby domyśleć się gdzie On mieszka, trzeba przede wszystkim zorientować się, gdzie nie mieszka, żeby nie wpadać w pułapki, nie dać się zwieść etykietom, napisom, znakom, szelestowi ceremonialnych szat.

            To wewnętrzny głos sugeruje ci: „On jest tam… nie szukaj Go gdzie indziej”.

            Ostatnie wskazówki, jak sądzę fundamentalne:

            - Tam gdzie jest humanitaryzm, On jest obecny,
            - Tam, gdzie jest miłosierdzie, jest Jego dom.

(Alessandro Pronzato, „Spotkać Jezusa - i zmienić wszystko.”)



"Błogosławieni niezadowoleni - Punkt wyjścia

Błogosławieni niezadowoleni

                „Poszukiwanie rodzi się z poczucia niezadowolenia, z niemożności trwania na swoim miejscu. Jean Suliwan pisze: << Kiedy ci z waszego klanu nie mają wam nic do powiedzenia, kiedy nic nie mówi wam już nic, nie bójcie się, wierzący wszystkich ras, agnostycy, ateiści: inne słowo szuka innego przejścia.>>

                Mogę tylko dodać: kiedy nie pozwolisz karmić się iluzjom, kiedy czcza gadanina (włączając tą religijną) stanie się dla ciebie nie do zniesienia, kiedy odmówisz uczestnictwa w grze pozorów, dostrzeżesz intrygi, odkryjesz pustkę niektórych posągów, kiedy zdasz sobie sprawę, że wokół ciebie jest więcej masek niż twarzy i więcej osobistości niż osób, kiedy nieskończona ilość kompromisów doprowadzi cię do torsji, kiedy zdołasz oczyścić się z plotek, nie musisz się bać: jesteś gotów, aby przyjąć Słowo.

                Wtedy rozpoznasz głos, który mówi bez zgiełku słów. Jest to Słowo, które nie narzuca się z zewnątrz, ale przechodzi szlaki pustyni i idzie na spotkanie z tobą w intymności twojego bytu, z tajemniczym szeptem.

                Jest to Słowo, które nie potrzebuje ukazywać, przekonywać, indoktrynować, ale prowokuje przebudzenie, to zew wolności, wprawienie w ruch.

            Jest to Słowo, które nie szuka wzajemnego popierania się, ale skrytego współistnienia. Nie pobudza do oklasków, ale domaga się zharmonizowania z rytmem serca.”


 (Allesandro Pronzato, „Spotkać Jezusa – i zmienić wszystko”

piątek, 24 października 2014

Duch Święty w niebezpieczeństwie

                 
               
Czyli o tym, jak można innym obrzydzić chrześcijaństwo

                 Tak jak obiecałem będzie to już ostatni wpis w ramach wstępu do bloga. W pewnym momencie chciałem już zrezygnować, pomyślałem: walka z wiatrakami ale nie mogłem się powstrzymać, to wewnętrzne poczucie „niezadowolenia”, nie-święte oburzenie, złość pomieszana z chwilami rezygnacji sprawiły, że postanowiłem jeszcze rzucić na tapetę jeden problem.  Ale do rzeczy! – Jak wspomniałem we wcześniejszych postach, od jakiegoś czasu interesuję się zagadnieniami rozwoju osobistego. Na bieżąco śledzę kilka ciekawych blogów związanych z tą tematyką. Dużo czytam, szukam w necie, analizuję. Czasami się zatrzymam gdzieś na dłużej, czasami szybko uciekam widząc ezoteryczne bzdury. Przez ten czas zrobiłem sobie listę ciekawych a zarazem interesujących blogów, gdzie pasjonaci, ludzie doświadczeni i kompetentni starają się przekazać swoją wiedzę i umiejętności innym, wydobyć na powierzchnię ogromny potencjał możliwości znajdujący się w każdym bez wyjątku człowieku, otwierając nowe horyzonty i perspektywy w praktycznie każdej z dziedzin życia człowieka. – A że robią to za kasę..? – Jeśli ktoś ze swojej pasji jest w stanie stworzyć źródło utrzymania, to tylko mu pogratulować i pozazdrościć…, tym bardziej jeśli sprawia, że czyjeś życie staje się lepsze, pozytywniejsze i nabiera blasku. Czy można się tym zgorszyć? – Okazuje się że tak!

        Buszując w Internecie spotkałem artykuł przedstawicieli jednego z Kościołów, podpisanych jako Orla i Darek. Artykuł („Coaching w Kościele – dlaczego nie? Już mówię!”) dotyczył coaching’u w Kościele. Autorzy opierając się na przykładzie jednego z duchownych Kościoła Ewangelicznego, który zarazem jest coach’em rozwoju osobistego, stworzyli długi wywód na temat zagrożenia jakie niesie ze sobą sama idea coaching’u  dla Kościoła, wiary i wierności Jezusowi.

                Podając definicję coaching’u, zaczerpniętą ze strony internetowej profesjonalnego coach’a Piotra Cieplińskiego, autorzy starają się udowodnić opozycję pomiędzy celami i metodami rozwoju osobistego a Osobą, nauczaniem i  misją Jezusa Chrystusa.

                Zaczerpnięta definicja coaching’u ze strony pana Piotra Cieplińskiego brzmi: 

       "Coaching jest interaktywnym procesem, który pomaga pojedynczym osobom lub organizacjom w przyspieszeniu tempa rozwoju i polepszeniu efektów działania”. „Coachowie pracują z klientami nad zagadnieniami związanymi z biznesem, rozwojem kariery, finansami, zdrowiem i relacjami interpersonalnymi.

             Dzięki coachingowi klienci ustalają konkretniejsze cele, optymalizują swoje działania, podejmują trafniejsze decyzje i pełniej korzystają ze swoich naturalnych umiejętności.
                Profesjonalni coachowie słuchając i obserwując klienta dopasowują swoje podejście do jego potrzeb, tak aby pomóc klientowi w dochodzeniu do rozwiązań oraz strategii działania.
                
          Coachowie wychodzą z przekonania, że klient jest z natury kreatywny i pełen pomysłów.

                Zadanie coacha polega na wydobyciu tych umiejętności, zasobów i kreatywności, które klient już posiada.
                Rola coacha polega na stworzeniu nowej często bardziej obiektywnej perspektywy na zagadnienie oraz dzieleniu się informacją zwrotną.

                Odpowiedzialność za podjęcie decyzji oraz podjęcie działań pozostaje w rękach klienta.”

                Autorzy artykułu przeciwstawiają rolę i zadania trenerów rozwoju osobistego Osobie i nauczaniu Jezusa Chrystusa, jak gdyby coaching miał stanowić jakąś konkurencję dla religii. Inne są zadania i cele stawiane przez religię a inne przez dziedziny rozwoju osobistego stosowane w coaching’u. Rozwój człowieka odbywa się na różnych płaszczyznach (duchowym, religijnym, społecznym, zawodowym) i różne są metody pomagające człowiekowi osiągnięcie tego rozwoju. A co może być złego w tym, że do metod stosowanych w profesjonalnym coaching’u, psychologii, psychoterapii stosowane są wartości chrześcijańskie??? Według autorów artykułu, wprowadzenie na grunt Kościoła idei rozwoju osobistego odbiera Jezusowi należne mu miejsce Boga i Nauczyciela, stawiając Go na tym samym poziomie co osoba coach’a, lub odwrotnie, przypisując trenerowi rozwoju osobistego pozycję należną w życiu człowieka Bogu i Duchowi Świętemu… Od dłuższego czasu śledzę kilka stron internetowych związanych z rozwojem osobistym i jeszcze nie spotkałem się z roszczeniem sobie prawa bycia Nauczycielem przez jakiegokolwiek psychologa lub coach’a. (Oczywiście nie mówię tu o tych skłaniających się ku ezoteryce, gdyż nawet świeccy trenerzy rozwoju osobistego bezwzględnie odrzucają te pseudonaukowe i wyssane z palca metody.)

          Przykład z rozwojem osobistym jest tylko jednym z wielu przykładów na pretensjonalne i aroganckie roszczenie sobie prawa do monopolu na rozwój duchowy i egzystencjalny człowieka.  

                Deprymujące są postawy niektórych grup lub jednostek w Kościele, które roszczą sobie prawo do wytyczania kierunku działania Duchowi Świętemu. Podpierając się punktowo wybranymi fragmentami z Pisma Świętego, często zupełnie wyrwanymi z kontekstu lub skostniałymi i wytartymi już sloganami, próbują narzucić innym swój punkt widzenia, nie zdając sobie sprawy z tego, że to właśnie oni stawiają się w pozycji Nauczyciela. Stawiają się ponad innymi, ich język i postawy bardziej przypominają sekciarskie praktyki niż chrześcijański dialog i otwartość na działanie Ducha Świętego. Obcinają skrzydła Duchowi Świętemu, aby bić się do ostatniej kropli pychy…

                Papież Franciszek, w jednym z kazań na temat Ducha Świętego jasno postawił pytanie: „Kim my jesteśmy, by zamykać drzwi Duchowi Świętemu?” Wskazał, iż często dręczy nas pokusa aby zablokować Duchowi drogę. Powiedział, że: „Duch Święty wieje kędy chce, ale jedna z powszechnych pokus polega na tym, że chcemy zablokować Mu drogę i skierować Go tam, gdzie my chcemy”. Przypomniał, że ta pokusa doprowadziła do napięć już w pierwszej wspólnocie chrześcijańskiej, gdy poganie przyjęli słowo Boże. Wówczas chrześcijanie pochodzenia żydowskiego robili wymówki Piotrowi, co wywołało wewnętrzny konflikt. Chcieli stworzyć hermetyczną grupę z pogardą patrząc na innych.

                Z lekką ironią Papież Franciszek zapytał: „A jeśli jutro przybyłaby wyprawa Marsjan i przykładowo niektórzy z nich przyszliby do nas. Marsjanie. Zieloni, z długim nosem i wielkimi uszami, jak przedstawiają ich dzieci… I któryś z nich powiedziałby: 'Ale ja pragnę Chrztu!'. - Co, by się wydarzyło?”

                Papież kontynuuje: „„Kiedy Pan pokazuje nam drogę, kimże my jesteśmy, by mówić: 'Ależ Panie, to jest niebezpieczne! Nie róbmy tak!'. I Piotr w tej pierwszej diecezji podejmuje tę decyzję: 'Kimże ja jestem, by stawiać przeszkody?'. To piękne słowa dla biskupów, dla księży, a także dla wszystkich chrześcijan. Kimże jesteśmy, by zamykać drzwi?”

                „Jak bardzo można z chrześcijaństwa zrobić coś obrzydliwie martwego i odpychającego, coś w czym w ogóle nie widać Ewangelii-Dobrej Nowiny?” - zapytał ks. Łukasz Kachnowicz na łamach portalu Fronda.pl

                Siostra Cristina Scuccia, wydała płytę. Nic nowego, bo swoje płyty wydawali już i księża i wydają je różne chóry zakonne... A jednak - właśnie zobaczyłem, że dla niektórych jest to okazja do tego, żeby znowu wpuścić trochę jadu... I to nie jest jad, który przychodzi od ludzi spoza Kościoła, ale od tych, którzy mienią się „fejsbukowymi” lub publicystycznymi obrońcami wiary, prawowierności, moralności...

                Oczywiście, mają oni już swój osąd na temat siostry. Już jest skatalogowana. Aż się chce zapytać, czy poza różnymi tekstami papieży, soborów i innych dokumentów, nigdy nie czytali Ewangelii, gdzie jest napisane: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni...”. Czy nie czytali Ewangelii o faryzeuszach, którzy chcą kamienować innych, mimo że sami żyją w obłudzie, fałszu i grzechu? Czy nie znają historii św. Pawła, który w imię prawowierności dyszał chęcią zabijania "nieprawowiernych", ale po spotkaniu Jezusa zrozumiał, że to nie jest droga ucznia Chrystusa...?
                Jak bardzo można z chrześcijaństwa zrobić coś obrzydliwie martwego i odpychającego, coś w czym w ogóle nie widać Ewangelii-Dobrej Nowiny?
                Tymczasem właśnie Kościół jest żywy i pełen Dobrej Nowiny. Kościół, w którym działa ten sam Jezus, który mówi w Ewangelii, że nie przyszedł potępiać, ale zbawiać.
                A tu można posłuchać Siostry Cristiny:

 https://www.youtube.com/watch?v=r0e8Uve7cJU

                Niektórzy chrześcijanie, wywodzący się z różnych kręgów Kościoła przypominają przysłowiowego psa ogrodnika, co to sam się nie naje i innym nie da. W ich wypowiedziach ciągle widać rozgoryczenie, żółć, a na dodatek walczą z tymi, którzy przeżywają swoją wiarę w sposób żywy, czerpią z niej radość.

             Jezus dawał człowiekowi poczucie własnej wartości, zwracał mu godność, wydobywał na zewnątrz potencjał i piękno każdego człowieka, pokazywał drogę ale pozostawiał człowiekowi całkowitą wolność wyboru – o tym mówi Ewangelia. Jest najwspanialszą księgą rozwoju duchowego, osobistego i drogą do Nieba 

               „Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" Jezus mu rzekł: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę". On Mu rzekł: "Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości".  Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!"  Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.” (Ewangelia Św. Marka 10, 17-22)

                Jeszcze parę słów od mojego przewodnika duchowego, ks. Alessandro Pronzato
                „Zachowanie niektórych nawróconych, którzy od razu wchodzą na mównicę (oprócz tego, że wystawiają się na pokaz), aby udzielać lekcji i to tonem aroganckim, z nonszalancją, a czasami nawet pogardliwie, budzi we mnie zawsze podejrzenia i czyni mnie rozdrażnionym.

                Wydaje się im, że znaleźli klucz pozwalający ominąć wszystkie tajemnice, zdobyli sposób rozstrzygający nieomal każdą wątpliwość. Wkładają więc zbroję rycerza i angażują się w tysiące bitew, łącznie z tymi najbardziej nieprawdopodobnymi i bezużytecznymi. Apologetyka pozbawiona skrupułów staje się ich uprzywilejowanym polem działania. Robią wrażenie, jakby przyjęli misję uczynienia siebie obrońcami Boga.
               
                Potrafią – niezdarnie – żąglować w świetle triumfu najbardziej mrocznymi stronami historii Kościoła, nie dostrzegając, że to nie jest miłość do niego (bo jest dziecinna, strachliwa i krucha). Miłość dojrzała natomiast akceptuje cienie, plamy, nędzę ludzką, obecność tajemnicy nieprawości.
               
                 Z pewną zuchwałością powiem, że są rozrzutnymi synami, nęconymi raczej przez tłustego cielca niż przez Ojca. Tym sposobem powiększają szeregi „starszych braci”, szemrzących i oskarżających. Licznym z nich brakuje wymiaru ciszy, umiejętności ukrycia się, kontemplacji. Przeskoczyli etap mistyki, aby rzucić się w wir dyskusji i polemiki.
                Ciężko im się przyznać: „Jeszcze nie zrozumiałem”. A to dałoby im wiarygodność.

                Kończę wstęp do tego bloga! Dość tych wywodów!

                Wszystko co w tym blogu znajdziesz NIE traktuj jako prawdy i odpowiedzi na Twoje pytania. Myslisz inaczej? I chwała Ci za to! Po to Bóg dał Ci rozum i serce. Droga jest przed Tobą, ona tu się nie kończy. Tu możesz znaleźć jedynie strzępki mapy ale drogę przejść musisz sam. Musisz szukać, zadawać pytania, kwestionować odpowiedzi… Musisz ciągle iść do przodu. – Jedno jest pewne, musisz porzucić swoje pewniki, własne schronienie, wygodny dom. Nie można rozpocząć szukania, jeżeli nie jest się przygotowanym, żeby opuścić coś lub kogoś. I nie jest się poszukiwaczem, jeżeli nie pragnie się smaku przygody i ryzyka. Prawdziwi poszukiwacze, dla których zostały zarezerwowane najbardziej nieoczekiwane odkrycia, to osoby gotowe wydeptywać szlaki najrzadziej uczęszczane…

               
                     Weź Biblię jako kompas, resztę zostaw, będzie Ci tylko ciążyło…

wtorek, 21 października 2014

Duchowość poszukiwana



            Cierpliwości!!! Jeszcze tylko dwa wpisy w ramach wstępu do bloga i obiecuję że przejdę do meritum. W poprzednim wpisie wspominałem o motywach, które skłoniły mnie do założenia tej stronki. Jest ich kilka. Dziś kolejny z motywów, wydaje mi się dosyć ważny, chociaż motyw „wisienkę” lub (pewnie dla niektórych tak będzie) „papryczkę chili” zostawiam sobie na ostatni wpis wstępu. Wtedy sobie pofolguję, choć pewnie święty młot poprawności zawodowej spadnie na moją głowę…

            Ostatnio bardzo dużo wolnych chwil (wolnych od bezcelowego i chaotycznego robienia 100 rzeczy na raz) poświęcam osobistej edukacji z dziedziny life coaching’u lub spiritual coaching’u, czyli po naszemu duchowemu i życiowemu rozwojowi. Książek i materiałów pobranych z Internetu mam tyle, że spokojnie przez następne 50 lat mam co robić. Dzięki temu poznaję fajnych i mądrych ludzi, dowiaduje się ciekawych rzeczy i przede wszystkim odkrywam siebie i swoje możliwości, o których wcześniej nawet nie śniłem. Chyba dopiero po 40 czuję że zaczynam żyć J , chociaż trochę czasami łupie mnie w kręgosłupie…

            To poznawanie, szukanie, odkrywanie…, poznawanie ludzi, którzy również szukają tego „czegoś więcej”, „głębiej”, „dalej” sprawiło, że zauważyłem pewną tendencję w rożnych szkołach rozwoju osobistego, (przez rozwój osobisty rozumiem tu szeroko rozumiany rozwój człowieka: duchowy, psychiczny, fizyczny, społeczny, zawodowy, itp.), a mianowicie odchodzenie od „rodzimych” wartości duchowych i kulturowych w poszukiwaniu czegoś nowego, egzotycznego, wyjątkowego…, czegoś co odmieni moje życie, mój stan psychiczny, moje zagubienie i jak za dotknięciem magicznej różdżki da mi poczucie szczęścia, spełnienia i sensu istnienia. – Mam tu na myśli przede wszystkim tendencje skierowane w stronę duchowości Wschodu. (Joga, Reiki, wschodnie techniki medytacji, Tai Chi, a nawet wschodnich sztuk walki, nie wspomnę już o próbach zagłębiania się w duchowe drogi rozwoju i praktyki Buddyzmu, Hinduizmu , Taoizmu…itd.)

            Niezaprzeczalnie, każda religia, każda kultura, każda duchowość niesie ze sobą dobre i pożyteczne wartości. Są one do wykorzystania jeśli sprawiają, że przez to stanę się bardziej człowiekiem ale z GŁOWĄ!!! – Religie i praktyki Wschodu, to nie tylko zewnętrzne formy przeżywania duchowości, gesty, postawy, czy nawet praktyki pozwalające zmieniać świadomość, emocje, uczucia… ale całe systemy filozoficzne, które dla nas ludzi Zachodu są zupełnie obce, gdyż nie wychowaliśmy się w tamtej kulturze i mentalności, która od dziecka przenika człowieka Wschodu.

            Dzisiaj moda na Wschód jest oznaką poszukiwania głębokiej duchowości. Człowiek dostrzega, że to, co proponuje mu dzisiejszy świat materializmu i konsumpcjonizmu jest dla niego niewystarczający, że czegoś mu brakuje, czegoś głębszego, transcendentnego.

            Samo poszukiwanie nie jest czymś złym. Stanowi dowód na to, że człowiek intuicyjnie przeczuwa istnienie wyższego, doskonałego Źródła wszelkiego istnienia i w tym Źródle szuka odpowiedzi na najważniejsze egzystencjalne pytania i sens swojego życia. Zainteresowanie innymi religiami jest próbą znalezienia odpowiedzi na prawdziwe duchowe potrzeby. Jednak z tradycji Wschodu czerpie się najczęściej w sposób fragmentaryczny i zniekształcony. Dobrze tę sytuację przedstawia o. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin i filozof religii:

            „Przykładem może być tutaj zaczerpnięta z hinduizmu i buddyzmu nauka o reinkarnacji. W naszej kulturze koncepcja ta zyskała popularność na przełomie XIX i XX w. Ludzie postrzegali ją bardzo optymistycznie. Zobaczyli w niej nadzieję na wieczne życie, cieszyli się, że ich zmarły kotek jest teraz pieskiem itd. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że dla ludzi Wschodu wędrówka dusz to nieszczęście, przekleństwo. Nacisk położony jest w niej nie na to, że człowiek będzie się wielokrotnie radował życiem, ale że wiele razy będzie umierał. Zarówno w hinduizmie, jak i buddyzmie szczęściem wcale nie jest nieskończone życie, ale wyrwanie się z kręgu narodzin i śmierci (sansary), unicestwienie samego siebie po to, żeby dostąpić wyzwolenia. Zachodnia wizja reinkarnacji pokazuje, że często według własnego uznania zapożycza się z obcej tradycji tylko wybrane jej elementy, eklektycznie i naiwnie łączy się rozmaite wątki przekazów duchowych niczym różne smaki różnych przypraw. Nie wierzę, żeby w ten sposób można było dojść do czegoś poważnego.” – Polecam ten artykuł.

            O zagrożeniach płynących z bezkrytycznego przyjmowania „egzotycznych” form duchowości, całkowicie obcych dla naszej kultury Zachodniej, zbudowanej na wartościach chrześcijańskich, można przeczytać tutaj:

http://www.egzorcyzmy.katolik.pl/index.php/duchowe-zagrozenia-53/291-o-niebezpieczenstwach-wschodu-verlinde

            lub bezpośrednio w zakładce: Warto mądrego posłuchać
           
        Nie jestem zwolennikiem demonizowania wszystkiego, co nie wypływa z ambon kościelnych ale warto przeczytać o zagrożeniach przede wszystkim duchowych z obcej naszej kulturze i mentalności duchowości Wschodu.

            Powstaje wiec pytanie: Dlaczego  ludzie szukają głębi na Wschodzie, a nie w bardzo bogatej duchowości chrześcijańskiej, dlaczego nie czerpią z ogromnego bogactwa Ewangelii i nauczania Jezusa, z samej osoby Jezusa, gdzie znaleźć można odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania, wszelkie potrzebne wskazówki do rozwoju osobistego a przede wszystkim odnaleźć sens i celowość życia. (UWAGA! Mówię tu o duchowości chrześcijańskiej a nie Kościele-Instytucji, skądinąd  o mocno nie raz wątpliwym autorytecie w kwestii duchowości…)

            Może dlatego, że często obecna płaszczyzna duchowości, prezentowana w miejscach w sposób szczególny do tego przeznaczonych , jest dzisiaj płytka, skostniała, nie otwierająca na głębsze pokłady życia duchowego. Do tego dochodzi czar pewnej egzotyki; guru mówiący nowe, fascynujące rzeczy wydaje się osobą ciekawszą od proboszcza z własnej parafii. Być może Kościół ma również trudność ze znalezieniem odpowiedniego języka przekazu oraz treści, które dotykałyby realnych potrzeb dzisiejszego człowieka. Papież Franciszek podkreśla często, że aby moc dzisiaj wiarygodnie głosić Ewangelię, trzeba otworzyć drzwi kościołów Jezusowi (mocne!!!). Wyjść z pozłacanych prezbiteriów, wyjść na ulice i place, pójść na „peryferie” Kościoła, tam gdzie realnie jest człowiek ze swoją codziennością, nie zawsze łatwą i dającą się zamknąć w sztywnych ramach przepisów i dogmatów.

            Zacytuję tu jeszcze raz o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, który trafnie zauważa problem:

            „Problem chrześcijan polega dziś na tym, że jesteśmy w sytuacji zagubienia, zatracenia własnych korzeni, natomiast zainteresowanie religiami Wschodu świadczy o tym, jak bardzo Europejczycy czy Amerykanie pragną autentycznego pogłębionego życia duchowego. Nie znajdują jednak duchowych przewodników, wydaje im się, że duszpasterze chrześcijańscy nie potrafią mówić takim językiem, który by odpowiadał na duchowe potrzeby, szukają więc gdzie indziej. Tymczasem droga do duchowej głębi wcale nie wiedzie przez eklektyczne dobieranie różnych elementów obcej religii, ale przez wejście do środka, czyli pogłębienie własnej tradycji, wiary w Jezusa Chrystusa. Jest więc wielką sprawą chrześcijaństwa wydobycie tej głębi, która w nim jest. Mamy cudowne wielkie doświadczenia. Wystarczy zresztą popatrzeć, jak ludzie spontanicznie szukają, jak bardzo popularne są na przykład sentencje Ojców Pustyni. Toteż duszpasterze zamiast pomstować na to, że ludzie interesują się buddyzmem, powinni zabrać się do roboty i pokazać całą głębię chrześcijaństwa.”

            Duszpasterze powinni zaproponować ludziom drogę do pogłębionego życia wewnętrznego, choćby przez pokazanie im bogactw form duchowości wypracowanych na przykład przez dominikanów czy karmelitów. Powinni nie tylko wskazać na pewne  ścieżki duchowego rozwoju, lecz przede wszystkim zadbać o kształtowanie wrażliwości sakralnej i o rozumienie bogactwa symboliki niesionej przez liturgię. Konieczne jest także przyłożenie większej wagi do funkcjonowania małych grup wewnątrz parafii, duszpasterstw akademickich, grup modlitewnych. A wszystko po to, żeby pokazać, że modlitwa to nie tylko „paciorek”, który odmawiamy rano i wieczorem, ale że modlitwa jest formą przyjaźni z Bogiem. Chodzi też o to, żeby takie przykościelne organizacje były oparciem dla każdego, żeby niedzielna Msza święta przestała być czymś nudnym i niezrozumiałym, a dzięki współpracy wszystkich, którzy w niej uczestniczą, była głębokim doświadczeniem, dającym ludziom materiał do pracy duchowej na cały tydzień; parafia powinna być wspólnotą wspólnot. Trzeba by też przemyśleć sprawę wychowania dzieci i młodzieży oraz duchowości rodziców. Ważne jest, żeby to nie była tylko duchowość dominikanów czy karmelitów, ale żeby ci ludzie umieli wypracować sobie własną drogę rozwoju. Przewodnikiem przecież nie musi być wcale kapłan, może jakaś pobożna para małżeńska potrafi lepiej poprowadzić modlitwę wspólnoty. Nie wystarczy dać tzw. świeckim wiernym dziesięciu przykazań i pięciu przykazań kościelnych – ludzie chcą więcej, i mają do tego prawo.”

            W Ewangelii, w postawach, sposobie bycia, myślenia, nauczania Jezusa odnaleźć mogę odpowiedź na wszystkie moje pytania, problemy, obawy, dylematy… Tu znajdę wskazówki dla osobistego rozwoju, drogowskazy na życie… Znajdę DROGĘ, bo Jezus jest drogą. – Ale nie stanie się to bez wysiłku, bez wyruszenia w DROGĘ, bez pozostawienia wszystkich moich dotychczasowych przekonań, pewników i zabezpieczeń. Jeżeli utknę w dziurze gotowych odpowiedzi, pergaminów zapisanych mądrymi teologicznymi wywodami, stertą niestrawnych dokumentów to być może będę miał poczucie poprawności ale nigdy nie wyruszę w DROGĘ, nigdy na tej drodze nie spotkam żywego Jezusa. Nie przeżyję osobistego doświadczenia spotkania z NIM. – Będę wciąż żył nie swoim życiem, przekonany, że tak właśnie powinno być…

            Codziennie się zmieniam, codziennie budzę się odrobinę inny niż wczoraj, mam inne myśli, potrzeby, spotykam inne sytuacje i inne przeżywam relacje – dlatego codziennie, z wytrwałością, pokorą i entuzjazmem muszę ponownie ruszać w DROGĘ, patrząc na kompas Ewangelii szukać Boga, człowieka, siebie…

            Jeden z moich duchowych przewodników, na początek mojej drogi pozostawił mi radę: 

          „Spotkanie Jezusa nie oznacza zdobycia kolejnego z wielu doświadczeń, dodania kolejnego elementu do krajobrazu naszego życia. Oznacza raczej akceptację faktu, że nasze spotkanie z Nim spowoduje radykalny przełom w naszych planach, że On zmieni w naszym życiu wszystko (myśli, mentalność, zachowanie).

            Jezus nie zgadza się być tanim świecidełkiem, wybraną opcją, przedmiotem upodobania – pobożnym czy intelektualnym – ani nawet sztandarem, za który chwytamy, aby walczyć z domniemanymi nieprzyjaciółmi.

            Wierzący, który naprawdę spotkał Jezusa, zmienia się nie do poznania w stosunku do tego, kim był wcześniej. I to jest właśnie to nasze „nie do poznania”, pozwalające szukającym rozpoznać Go albo przynajmniej domyślać się Jego obecności.”

Grazie Alessandro Pronzato!

            Na zakończenie, jeszcze obserwacja z własnego podwórka, spod trzepaka… - czyli o bezmyślnym małpowaniu innej kultury…


            W czasie mojego kilkuletniego pobytu w Afryce spotkałem pewne osoby, które kierując się emocjonalnymi potrzebami chwili chciały upodobnić się do miejscowej ludności… Były to zazwyczaj przedstawicielki płci pięknej, które zaczęły ubierać się na sposób kobiet afrykańskich, pleść sobie warkoczyki czyli robić tzw. „tressage”, a nawet nosić na głowach zakupy, jak to robią afrykańskie panie. – Wyglądało to już samo w sobie dosyć zabawnie i nienaturalnie, nie pasowało to do ich Zachodniego image. Pewna staruszka, babcia afrykańska, pomarszczona, przygarbiona spojrzała na nie i powiedziała: niech spróbują jeść jeden posiłek dziennie, chodzić 10 kilometrów po wodę, przesiąknąć dymem w afrykańskiej chacie, niech w nocy pogryzą je pchły albo szczur ugryzie w palec, wtedy dopiero poznają co to afrykańskie życie.