Pamiętam
swój pierwszy wyjazd do Afryki. Ekscytacja, tysiące wyobrażeń, przygotowań… Biegałem
od drzwi do drzwi, pytając rzekomych znawców Czarnego Lądu jak tam jest, jak się
przygotować, co ze sobą zabrać…
Czytałem
stosy książek, wertowałem artykuły, słuchałem reportaży… Weterani afrykańskich
szlaków, z ogromna troską obdarzali mnie informacjami, radami, swoimi
spostrzeżeniami… A w mojej głowie tworzył się obraz, przekonanie, przesąd,
uprzedzenie. Jeszcze nie wyruszyłem w drogę, a wydawało mi się że znam ten
kontynent na wylot, wiem jak się zachować, żyć w tych warunkach, budować
relacje, a co najgorsze, byłem przekonany że mam receptę na „zbawienie świata”.
Zanim wyruszyłem w drogę, znałem już jej koniec. W głowie miałem już wszystko
poukładane, nic nie mogło mnie zaskoczyć. Miałem wiedzę!
Dumny
z siebie, pełen pomysłów, idei, przygotowanych rozwiązań wyruszyłem w drogę… -
Bardzo szybko Afryka rzuciła mnie na kolana. Po wielogodzinnej podróży wylądowałem
w jednym z tropikalnych krajów Afryki Zachodniej. Zmęczony i spocony (wilgotność
powietrza wynosiła 96 %) dotarłem na miejsce pobytu. Jedynym moim marzeniem był
prysznic, nic więcej! I tu pojawiło się nieprzewidywalne… W prysznicu siedział
sobie ogromny jaszczur, Marguja, srożył grzebień, wydobywał z siebie głośne
syczenie i jak mi się wydawało przygotowywał się do ataku… Tego w planach nie
było, moi doradcy nic o tym nie mówili, żadna mądra książka o tym nie mówiła… Prysznicu
nie wziąłem, zatrzasnąłem drzwi i jakoś przetrwałem do rana. - Jak się później
okazało, była to zwykła jaszczurka, których tysiące się tu kręcą.
Później
Afryka zaskoczyła mnie jeszcze nie jeden raz, całkowicie burząc moje schematy
myślenia, postrzegania, oceny… Na nowo musiałem uczyć się życia, relacji,
siebie…
Podobnie
było z bagażem. Przywiozłem ze sobą dwie potężne walizki rzeczy osobistych.
Większości z nich, przez pierwsze dwa lata nie użyłem ani razu. Dobrzy doradcy
poinformowali mnie, co koniecznie trzeba ze sobą na tak długą podróż zabrać…
Praktycznie nic z tych rzeczy nie było mi potrzebne. Efektem było dźwiganie,
męczenie się i martwienie o bagaż w trakcie podróży…
Wyruszając
w drogę i chcąc przejść ją dojrzale, mądrze, do końca, muszę wyzbyć się
obciążenia, wszelkiego bagażu, muszę być gotowy na pozostawienie wszystkiego:
moich przekonań, pewników, „wiedzy”, które mnie blokują, zamykają, hamują…,
spychają do grona tych już wszystko wiedzących, rozumiejących,
samowystarczalnych. Wyruszając w drogę rozwoju duchowego muszę być wolny,
gotowy na nowe, nieznane, czasami przerażające. Musze być otwarty na „nieprzewidziane”
i wystarczająco wolny, aby zakwestionować „przewidziane”.
Każdy
z nas ma swoja własną drogę, jest jej jedynym bohaterem, jeśli posiada odwagę,
aby zajrzeć w głąb siebie, biorąc odpowiedzialność za dobro i zło, które tam się
znajduje. – Poprowadzi cię Duch, a On wieje kędy chce…
Droga
nie jest możliwa jeśli pozostaniesz zamknięty we własnym „Ja” ze strachu,
szukając władzy, sukcesu, przyjmując na siebie fałszywe role, idąc tropem oficjalnych
reguł, dogmatów, unikając cierpienia…
Droga,
która musisz przejść przebiega przez twojego ducha, psychikę, ciało; korzysta
bardziej z intuicji i zmysłu twórczego, uwagi i koncentracji, wyjścia poza
ustalone schematy i prawdy…, bardziej niż ze zdolności do logicznego myślenia i
rozumu. Nie pragnie zawsze rozumieć, kontrolować wszystko, ale ma szacunek dla
tajemnicy, przed tajemnicą Boga, świata i siebie samego uklęka…
„Nie
noście z sobą ani sakiewki ani torby, ani nie sandałów; nikogo też w drodze nie
pozdrawiajcie.” (Łk. 10, 4)
„Następnie
zapytał ich: Gdy was posłałem bez sakiewki, bez torby, bez sandałów, czy brakło
wam czegoś? Odpowiedzieli: Niczego.” (Łk. 22, 35)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz