Czyli o tym, jak można innym obrzydzić chrześcijaństwo
Tak jak obiecałem będzie to już ostatni wpis w
ramach wstępu do bloga. W pewnym momencie chciałem już zrezygnować, pomyślałem:
walka z wiatrakami ale nie mogłem się powstrzymać, to wewnętrzne poczucie
„niezadowolenia”, nie-święte oburzenie, złość pomieszana z chwilami rezygnacji
sprawiły, że postanowiłem jeszcze rzucić na tapetę jeden problem. Ale do rzeczy! – Jak wspomniałem we
wcześniejszych postach, od jakiegoś czasu interesuję się zagadnieniami rozwoju
osobistego. Na bieżąco śledzę kilka ciekawych blogów związanych z tą tematyką.
Dużo czytam, szukam w necie, analizuję. Czasami się zatrzymam gdzieś na dłużej,
czasami szybko uciekam widząc ezoteryczne bzdury. Przez ten czas zrobiłem sobie
listę ciekawych a zarazem interesujących blogów, gdzie pasjonaci, ludzie
doświadczeni i kompetentni starają się przekazać swoją wiedzę i umiejętności
innym, wydobyć na powierzchnię ogromny potencjał możliwości znajdujący się w
każdym bez wyjątku człowieku, otwierając nowe horyzonty i perspektywy w
praktycznie każdej z dziedzin życia człowieka. – A że robią to za kasę..? –
Jeśli ktoś ze swojej pasji jest w stanie stworzyć źródło utrzymania, to tylko
mu pogratulować i pozazdrościć…, tym bardziej jeśli sprawia, że czyjeś życie
staje się lepsze, pozytywniejsze i nabiera blasku. Czy można się tym zgorszyć?
– Okazuje się że tak!
Buszując
w Internecie spotkałem artykuł przedstawicieli jednego z Kościołów, podpisanych
jako Orla i Darek. Artykuł („Coaching w Kościele – dlaczego nie? Już mówię!”) dotyczył
coaching’u w Kościele. Autorzy opierając się na przykładzie jednego z
duchownych Kościoła Ewangelicznego, który zarazem jest coach’em rozwoju
osobistego, stworzyli długi wywód na temat zagrożenia jakie niesie ze sobą sama
idea coaching’u dla Kościoła, wiary i
wierności Jezusowi.
Podając
definicję coaching’u, zaczerpniętą ze strony internetowej profesjonalnego coach’a
Piotra Cieplińskiego, autorzy starają się udowodnić opozycję pomiędzy celami i
metodami rozwoju osobistego a Osobą, nauczaniem i misją Jezusa Chrystusa.
Zaczerpnięta
definicja coaching’u ze strony pana Piotra Cieplińskiego brzmi:
"Coaching jest
interaktywnym procesem, który pomaga pojedynczym osobom lub organizacjom w
przyspieszeniu tempa rozwoju i polepszeniu efektów działania”. „Coachowie
pracują z klientami nad zagadnieniami związanymi z biznesem, rozwojem kariery,
finansami, zdrowiem i relacjami interpersonalnymi.
Dzięki
coachingowi klienci ustalają konkretniejsze cele, optymalizują swoje działania,
podejmują trafniejsze decyzje i pełniej korzystają ze swoich naturalnych
umiejętności.
Profesjonalni
coachowie słuchając i obserwując klienta dopasowują swoje podejście do jego
potrzeb, tak aby pomóc klientowi w dochodzeniu do rozwiązań oraz strategii
działania.
Coachowie
wychodzą z przekonania, że klient jest z natury kreatywny i pełen pomysłów.
Zadanie
coacha polega na wydobyciu tych umiejętności, zasobów i kreatywności, które
klient już posiada.
Rola
coacha polega na stworzeniu nowej często bardziej obiektywnej perspektywy na
zagadnienie oraz dzieleniu się informacją zwrotną.
Odpowiedzialność
za podjęcie decyzji oraz podjęcie działań pozostaje w rękach klienta.”
Autorzy
artykułu przeciwstawiają rolę i zadania trenerów rozwoju osobistego Osobie i
nauczaniu Jezusa Chrystusa, jak gdyby coaching miał stanowić jakąś konkurencję dla
religii. Inne są zadania i cele stawiane przez religię a inne przez dziedziny
rozwoju osobistego stosowane w coaching’u. Rozwój człowieka odbywa się na
różnych płaszczyznach (duchowym, religijnym, społecznym, zawodowym) i różne są
metody pomagające człowiekowi osiągnięcie tego rozwoju. A co może być złego w
tym, że do metod stosowanych w profesjonalnym coaching’u, psychologii,
psychoterapii stosowane są wartości chrześcijańskie??? Według autorów artykułu,
wprowadzenie na grunt Kościoła idei rozwoju osobistego odbiera Jezusowi należne
mu miejsce Boga i Nauczyciela, stawiając Go na tym samym poziomie co osoba
coach’a, lub odwrotnie, przypisując trenerowi rozwoju osobistego pozycję
należną w życiu człowieka Bogu i Duchowi Świętemu… Od dłuższego czasu śledzę
kilka stron internetowych związanych z rozwojem osobistym i jeszcze nie
spotkałem się z roszczeniem sobie prawa bycia Nauczycielem przez jakiegokolwiek
psychologa lub coach’a. (Oczywiście nie mówię tu o tych skłaniających się ku ezoteryce,
gdyż nawet świeccy trenerzy rozwoju osobistego bezwzględnie odrzucają te
pseudonaukowe i wyssane z palca metody.)
Przykład
z rozwojem osobistym jest tylko jednym z wielu przykładów na pretensjonalne i
aroganckie roszczenie sobie prawa do monopolu na rozwój duchowy i
egzystencjalny człowieka.
Deprymujące
są postawy niektórych grup lub jednostek w Kościele, które roszczą sobie prawo
do wytyczania kierunku działania Duchowi Świętemu. Podpierając się punktowo
wybranymi fragmentami z Pisma Świętego, często zupełnie wyrwanymi z kontekstu
lub skostniałymi i wytartymi już sloganami, próbują narzucić innym swój punkt
widzenia, nie zdając sobie sprawy z tego, że to właśnie oni stawiają się w
pozycji Nauczyciela. Stawiają się ponad innymi, ich język i postawy bardziej
przypominają sekciarskie praktyki niż chrześcijański dialog i otwartość na
działanie Ducha Świętego. Obcinają skrzydła Duchowi Świętemu, aby bić się do
ostatniej kropli pychy…
Papież
Franciszek, w jednym z kazań na temat Ducha Świętego jasno postawił pytanie: „Kim
my jesteśmy, by zamykać drzwi Duchowi Świętemu?” Wskazał, iż często dręczy nas
pokusa aby zablokować Duchowi drogę. Powiedział, że: „Duch Święty wieje kędy
chce, ale jedna z powszechnych pokus polega na tym, że chcemy zablokować Mu
drogę i skierować Go tam, gdzie my chcemy”. Przypomniał, że ta pokusa
doprowadziła do napięć już w pierwszej wspólnocie chrześcijańskiej, gdy poganie
przyjęli słowo Boże. Wówczas chrześcijanie pochodzenia żydowskiego robili
wymówki Piotrowi, co wywołało wewnętrzny konflikt. Chcieli stworzyć hermetyczną
grupę z pogardą patrząc na innych.
Z
lekką ironią Papież Franciszek zapytał: „A jeśli jutro przybyłaby wyprawa
Marsjan i przykładowo niektórzy z nich przyszliby do nas. Marsjanie. Zieloni, z
długim nosem i wielkimi uszami, jak przedstawiają ich dzieci… I któryś z nich
powiedziałby: 'Ale ja pragnę Chrztu!'. - Co, by się wydarzyło?”
Papież
kontynuuje: „„Kiedy Pan pokazuje nam drogę, kimże my jesteśmy, by mówić: 'Ależ
Panie, to jest niebezpieczne! Nie róbmy tak!'. I Piotr w tej pierwszej diecezji
podejmuje tę decyzję: 'Kimże ja jestem, by stawiać przeszkody?'. To piękne
słowa dla biskupów, dla księży, a także dla wszystkich chrześcijan. Kimże
jesteśmy, by zamykać drzwi?”
„Jak
bardzo można z chrześcijaństwa zrobić coś obrzydliwie martwego i odpychającego,
coś w czym w ogóle nie widać Ewangelii-Dobrej Nowiny?” - zapytał ks. Łukasz
Kachnowicz na łamach portalu Fronda.pl
Siostra
Cristina Scuccia, wydała płytę. Nic nowego, bo swoje płyty wydawali już i
księża i wydają je różne chóry zakonne... A jednak - właśnie zobaczyłem, że dla
niektórych jest to okazja do tego, żeby znowu wpuścić trochę jadu... I to nie
jest jad, który przychodzi od ludzi spoza Kościoła, ale od tych, którzy mienią
się „fejsbukowymi” lub publicystycznymi obrońcami wiary, prawowierności, moralności...
Oczywiście,
mają oni już swój osąd na temat siostry. Już jest skatalogowana. Aż się chce
zapytać, czy poza różnymi tekstami papieży, soborów i innych dokumentów, nigdy
nie czytali Ewangelii, gdzie jest napisane: „Nie sądźcie, a nie będziecie
sądzeni...”. Czy nie czytali Ewangelii o faryzeuszach, którzy chcą kamienować
innych, mimo że sami żyją w obłudzie, fałszu i grzechu? Czy nie znają historii
św. Pawła, który w imię prawowierności dyszał chęcią zabijania
"nieprawowiernych", ale po spotkaniu Jezusa zrozumiał, że to nie jest
droga ucznia Chrystusa...?
Jak
bardzo można z chrześcijaństwa zrobić coś obrzydliwie martwego i odpychającego,
coś w czym w ogóle nie widać Ewangelii-Dobrej Nowiny?
Tymczasem
właśnie Kościół jest żywy i pełen Dobrej Nowiny. Kościół, w którym działa ten
sam Jezus, który mówi w Ewangelii, że nie przyszedł potępiać, ale zbawiać.
A
tu można posłuchać Siostry Cristiny:
https://www.youtube.com/watch?v=r0e8Uve7cJU
Niektórzy
chrześcijanie, wywodzący się z różnych kręgów Kościoła przypominają
przysłowiowego psa ogrodnika, co to sam się nie naje i innym nie da. W ich
wypowiedziach ciągle widać rozgoryczenie, żółć, a na dodatek walczą z tymi,
którzy przeżywają swoją wiarę w sposób żywy, czerpią z niej radość.
Jezus dawał człowiekowi poczucie własnej
wartości, zwracał mu godność, wydobywał na zewnątrz potencjał i piękno każdego
człowieka, pokazywał drogę ale pozostawiał człowiekowi całkowitą wolność wyboru
– o tym mówi Ewangelia. Jest najwspanialszą księgą rozwoju duchowego,
osobistego i drogą do Nieba
„Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed
Nim na kolana, pytał Go: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć
życie wieczne?" Jezus mu rzekł: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie
jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie
kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę". On
Mu rzekł: "Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej
młodości". Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: "Jednego
ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał
skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!" Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł
zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.” (Ewangelia Św. Marka 10, 17-22)
Jeszcze parę
słów od mojego przewodnika duchowego, ks. Alessandro Pronzato
„Zachowanie
niektórych nawróconych, którzy od razu wchodzą na mównicę (oprócz tego, że
wystawiają się na pokaz), aby udzielać lekcji i to tonem aroganckim, z
nonszalancją, a czasami nawet pogardliwie, budzi we mnie zawsze podejrzenia i
czyni mnie rozdrażnionym.
Wydaje
się im, że znaleźli klucz pozwalający ominąć wszystkie tajemnice, zdobyli
sposób rozstrzygający nieomal każdą wątpliwość. Wkładają więc zbroję rycerza i
angażują się w tysiące bitew, łącznie z tymi najbardziej nieprawdopodobnymi i
bezużytecznymi. Apologetyka pozbawiona skrupułów staje się ich uprzywilejowanym
polem działania. Robią wrażenie, jakby przyjęli misję uczynienia siebie
obrońcami Boga.
Potrafią
– niezdarnie – żąglować w świetle triumfu najbardziej mrocznymi stronami
historii Kościoła, nie dostrzegając, że to nie jest miłość do niego (bo jest
dziecinna, strachliwa i krucha). Miłość dojrzała natomiast akceptuje cienie,
plamy, nędzę ludzką, obecność tajemnicy nieprawości.
Z
pewną zuchwałością powiem, że są rozrzutnymi synami, nęconymi raczej przez
tłustego cielca niż przez Ojca. Tym sposobem powiększają szeregi „starszych
braci”, szemrzących i oskarżających. Licznym z nich brakuje wymiaru ciszy,
umiejętności ukrycia się, kontemplacji. Przeskoczyli etap mistyki, aby rzucić
się w wir dyskusji i polemiki.
Ciężko
im się przyznać: „Jeszcze nie zrozumiałem”. A to dałoby im wiarygodność.
Kończę
wstęp do tego bloga! Dość tych wywodów!
Wszystko
co w tym blogu znajdziesz NIE traktuj jako prawdy i odpowiedzi na Twoje
pytania. Myslisz inaczej? I chwała Ci za to! Po to Bóg dał Ci rozum i serce. Droga
jest przed Tobą, ona tu się nie kończy. Tu możesz znaleźć jedynie strzępki mapy
ale drogę przejść musisz sam. Musisz szukać, zadawać pytania, kwestionować
odpowiedzi… Musisz ciągle iść do przodu. – Jedno jest pewne, musisz porzucić
swoje pewniki, własne schronienie, wygodny dom. Nie można rozpocząć szukania,
jeżeli nie jest się przygotowanym, żeby opuścić coś lub kogoś. I nie jest się poszukiwaczem,
jeżeli nie pragnie się smaku przygody i ryzyka. Prawdziwi poszukiwacze, dla
których zostały zarezerwowane najbardziej nieoczekiwane odkrycia, to osoby
gotowe wydeptywać szlaki najrzadziej uczęszczane…
Weź
Biblię jako kompas, resztę zostaw, będzie Ci tylko ciążyło…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz