Nie pozwól żyć za siebie
W każdym z nas tkwi zdolność do wybierania najlepszej drogi.
W każdym z nas tkwi niewiarygodna siła. Wyobraźcie sobie, że - jak się ocenia -
możliwości naszego mózgu są wykorzystywane zaledwie w jednej tysięcznej.
Czynić mądry użytek z mózgu to analizować osoby i sytuacje,
stwarzające ci największe trudności w celu znalezienia takich mechanizmów
umysłowych, które następnie umożliwią ci odwrócenie sytuacji na twoją korzyść.
Nie warto się denerwować rzeczami, które nie są lub nie
powinny być ważne dla naszego życia: na przykład ruchem ulicznym,
oszczerstwami, plotkami. Przypomnij sobie o śmierci, a natychmiast nadasz
właściwy sens rzeczom i nie będziesz się niepokoić, nie będziesz się złościć,
że coś jest nie w porządku. Kto pozwala, by okoliczności zewnętrzne zbyt go
pochłonęły, nie panuje nad własnym życiem.
Próbując osiągnąć zdolność wyboru, będziesz musiał dać
pierwszeństwo rzeczom, które powinieneś zrobić w ciągu dnia, a co za tym idzie,
w ciągu życia. Posiadanie zdolności wyboru prowadzi do odczuwania i działania
zgodnie z własnym ja zanalizowanym i zaakceptowanym.
Jak widzieliśmy, wiele osób nie wybiera, a więc czyni innych
swoimi pełnomocnikami, zdając się na innych. Idea jest jasna: zawsze muszą mieć
kogoś czy coś, żeby zrobili to, co do nich należy! Ale żyć można tylko w
pierwszej osobie. Taki jest ludzki los. Kto nie przeżywa rzeczy w pierwszej
osobie, nie może powiedzieć, że jest naprawdę żywy.
Wybór jest zdolnością, nie jest darem natury, lecz wynikiem
treningu. Zdolność tę osiąga się dopiero po przejściu opisanych przeze mnie
wcześniej etapów. Jeśli zwiększyłeś swój stopień poznania i świadomości, jest
bardzo prawdopodobne, że uczysz się wybierać. Nie ma nic trudniejszego.
Znam ludzi, którzy zamiast sprawować kontrolę nad własnymi
stanami ducha i wziąć we własne ręce swoje życie, wolą zrezygnować z życia, z
siebie samych, sami się podporządkowują, pozwalają, by inni nimi kierowali,
poddają się i pozwalają, by inni za nich żyli. Wszystko to bierze swój początek
z niewiedzy i strachu! Ludzie ci sądzą, że postępując w ten sposób osiągną
spokój, gdyż schronili się przed odpowiedzialnością.
Nic bardziej mylnego, gdyż życie toczy się dalej i muszą
przecież jeść, chodzić.
Już samo to, że rano po przebudzeniu można oczy otworzyć lub
nie, już jest wyborem! Wybiera się ciągle, nawet jeśli się nie chce. Również
niechęć dokonania wyboru jest wyborem. A zatem, skoro i tak się żyje i wybiera,
dlaczego nie wybierać naprawdę? Dlaczego nie postanowić, że każde doświadczenie
uczynimy miłym i stymulującym?
Odłożenie do jutra spraw, które mogą być zrobione dzisiaj,
jest fałszywym problemem. Nie ma rzeczy do odłożenia. Rzeczy albo się robi,
albo się ich nie robi. Jeśli się ich nie robi, są nie zrobione, a nie odłożone.
W
poszukiwaniu szczęścia - Valerio Albisetti
o. Jacques'a Verlinde - O niebezpieczeństwach Wschodu, New Age, ezoteryzmu, radiestezji, magnetyzmu, hipnozy
Chciałbym się podzielić moimi
doświadczeniami związanymi z oddawaniem się różnym praktykom Wschodu, ukazać
niebezpieczeństwa z nimi związane i wskazać drogę wyjścia z nich. Jestem
zakonnikiem o tzw. spóźnionym powołaniu. Wychowałem się w rodzinie chrześcijańskiej.
Miałem 20 lat, gdy nastąpiły przemiany roku 1968, będące nie tylko momentem
wielkiego wrzenia kulturowego. Byłem młodym naukowcem i przygotowywałem
doktorat z chemii i fizyki. Próbowałem zastąpić obecność Boga w moim sercu
przez inne ideały, takie jak działalność społeczna, ruch studencki itp. Nie
potrafiło to jednak wypełnić pustki po Bogu. Żaden ideał nie był w stanie
zastąpić mi Boga, który bardzo mnie fascynował w dzieciństwie - szczególnie
Jezus Chrystus-Bóg w Eucharystii. Ta pustka doprowadziła mnie do zagubienia
się.
Zaczęło się od tego, że któregoś
dnia zostałem zaproszony na medytację transcendentalną. Doświadczenie to
wywarło na mnie bardzo silne wrażenie. Powstało we mnie przekonanie, że dzięki
tej technice znowu wkraczam na drogę życia wewnętrznego. Rzuciłem się więc
całkowicie - z duszą i ciałem - w wir medytacji. Wkrótce jednak zacząłem
odczuwać rozbicie psychiczne. Wszyscy, którzy praktykowali medytację
transcendentalną, wiedzą, że nie można się jej poświęcić bez odczuwania jej skutków.
Znalazłem się w stanie jakby bardzo silnego zamroczenia. Postanowiłem dotrzeć
do guru, który stał za stosowaną przeze mnie techniką. Pojechałem więc do
Hiszpanii. Guru bardzo mnie polubił i zajął się mną. Za jego namową skończyłem
doktorat i znowu powróciłem do niego. Stałem się jego uczniem, czyli
brahmaczarinem, i byłem z nim zawsze i wszędzie. Mogłem spędzić z nim długi
okres czasu w Himalajach - w miejscu, gdzie on sam nauczył się wszystkich
technik. Zapoznałem się z ich fundamentem filozoficznym oraz z kontekstem
hinduizmu. Poznałem różne praktyki, nazywane na Zachodzie jogą. Zarówno joga
jak i inne praktyki wschodnie są czymś bardziej skomplikowanym i złożonym, niż
się sądzi w Europie czy USA. Trzeba widzieć ich fundament doktrynalny, a przede
wszystkim zdać sobie wyraźnie sprawę z celu, do którego mają doprowadzić. Celem
wszystkich technik orientalnych jest odnalezienie absolutu, boskości,
doprowadzenie do jedności czyli tzw. fuzji, o której będzie mowa później. (...)
Głosi się panteistyczną naukę, że wszystko jest Bogiem. Zaciera się granicę
między samym Bogiem a stworzeniem. Tak więc wszystko jest przejawem Boga:
roślina, krzesło. Nie można zeń wyjść, gdyż jest to sfera zamknięta. Możliwa
jest natomiast swoista ewolucja wewnątrz tego jestestwa, w którym tkwimy. W
człowieku sprawa wygląda następująco: również ja jestem bogiem, co mam sobie
stopniowo uświadomić. Bóg - według tych poglądów - nie jest osobą, lecz zasadą,
mocą, siłą kosmiczną. I ja muszę zatem przebić się przez złudzenie odrębności
mojej osobowości i wtopić się w całość otaczającego mnie świata - zespolić się,
zjednoczyć z nim. Tak więc ceną - jaką należy zapłacić za dotarcie do tak
rozumianego boga - jest wyrzeczenie się swojej osobowości, swojego
"ja" i wtopienie się w "bożą", otaczającą nas energię.
Trzeba sobie dobrze uświadomić, że u podstaw praktyk orientalnych leży
odrzucenie Boga osobowego. Wymieniane w hinduizmie bóstwa - np. triada: Wisznu,
Brahma, Sziwa - są w gruncie rzeczy zasadami. Nie ma tu mowy o
istotach-osobach. Akcentuje się jedność. Ona jest najważniejsza: stoi ponad
wszelkim zróżnicowaniem. (...) Jak już zaznaczyliśmy, bazą teoretyczną praktyk
wschodnich jest panteizm, czyli pogląd, że wszystko jest bezosobowym bogiem. To
zaś prowadzi do wyzbycia się własnej osobowości. Jeżeli bowiem bóg ma być jedną
całością, muszę się wyzbyć swego wymiaru osobowego, własnej odrębności, inności
i wtopić się w energię kosmiczną, która objawia się w wielości otaczających nas
bytów. Wyzbycie się własnej osobowości i wtopienie w energie kosmiczne, czyli
fuzja z nimi, jest celem technik orientalnych. Są one zespołem ćwiczeń
fizycznych, zmierzających do opanowania energii fizycznej i umysłowej. Techniki
te doprowadzają do czegoś w rodzaju utraty świadomości, do wtopienia się w
energie kosmiczne, do zespolenia się, fuzji z "całością". Jest to
zatem doświadczenie o charakterze bezosobowym: wtapiam się i gubię w świecie,
który nie ma nazwy. Chodzi jednak nie tylko o zjednoczenie się z otaczającym
światem i jego siłami. Trzeba ponadto zespolić się ściśle ze swoim mistrzem,
gdyż osobowa relacja między uczniem i nauczycielem również uważana jest za
dualizm domagający się ostatecznego przezwyciężenia. Prawda ostateczna jest
ponad relacją osobową. Widać zatem, że cechą charakterystyczną tego systemu jest
depersonalizacja, czyli dążenie do wyzbycia się odmienności, tożsamości -
własnej odrębnej osobowości. Bóg nie jest uważany za osobę, a droga do niego
prowadzi przez depersonalizację. Drogi proponowanej przez techniki orientalne
nie można pogodzić z drogą dochodzenia do Boga, ukazywaną przez judaizm i
chrześcijaństwo. Objawienie Starego i Nowego Testamentu mówi o Bogu, który
różni się od otaczającego nas świata, od natury, od kosmosu, o Bogu-Stwórcy
tego wszystkiego. Ten właśnie Bóg, różniący się od stworzeń, objawił się nam.
Objawienie ukazuje wyraźną różnicę między Bogiem, a stworzeniem, które przez
Niego zostało powołane do istnienia. Ten Bóg, który wybrał Abrahama, objawił,
że jest Bogiem-Stwórcą. Ukazał również, czym jest stworzenie. Tak więc w tradycji
Izraela - z której wywodzi się chrześcijaństwo - natura Boska nigdy nie była
utożsamiana z przyrodą. Takie rozumienie Boga kształtowało sposób odnoszenia
się do Niego. Izraelici mogli zawsze zwracać się do Boga w sposób osobowy. My
także możemy modlić się do Tego, który jest Osobą i pozwala nam pozostać
odrębnymi osobami. Mogę być odmiennym "ja" przed Tym, który jest
Boskim "Ty". Wraz z Nim mogę też działać, tworzyć historię, do czego
zresztą On sam mnie wzywa. Osobowy Bóg powołuje mnie do wieczności, która nie
będzie miała końca. Jako osoby jesteśmy zatem zapraszani do dialogu miłości z
Bogiem osobowym, a nie do jakiegoś doświadczenia pozbawiającego nas osobowości
na rzecz zespolenia się, fuzji ze światem. W historii często pojawiały się
panteistyczne poglądy mieszające Boga ze stworzeniem, zatracające granice
między Stwórcą a stworzeniem. Często też zamiast Bogu stworzeniu oddawano
cześć. Św. Paweł w Liście do Rzymian przestrzega przed niebezpieczeństwem
stawiania stworzenia przed Bogiem: Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i
stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu zamiast służyć Stwórcy, który jest
błogosławiony na wieki. Amen" (Rz 1,25). Jesteśmy nieraz tak zafascynowani
stworzonym światem, że zapominamy o tym, iż jest on jedynie bladym odbiciem piękna
i potęgi Stwórcy. (...)
Chciałbym powrócić do mojego
świadectwa. Otóż na drogę mistyki naturalnej wszedłem w dobrej wierze. Wydawało
mi się, że odnajdę Boga przez wyrzeczenie się własnej osobowości. Postawa ta -
co zauważyłem dopiero później - była jakby cofnięciem się do etapu życia
płodowego. W ten sposób określa się nieraz dążenie człowieka, ujawniające się w
obliczu życiowych trudności. Wtedy człowiek może przeżywać pragnienie
wyrzeczenia się siebie, zejścia z trudnej drogi tworzenia swojej osobowości:
chce jak gdyby powrócić do stadium życia płodowego. Być może podświadomie
pragnie znowu żyć w podobnej jedności, jaka w stadium płodowym łączyła go z
matką. Na tamtym bowiem etapie życia nie istniały dla człowieka żadne problemy,
ponieważ świadomość własnej, odrębnej osobowości nie była jeszcze w pełni
wykształcona. Człowiek może przeżywać dylemat: albo stawiać czoła w trudnej
walce wewnętrznej o swoją osobowość, albo - stosując różne techniki orientalne
- wyrzec się swego wymiaru osobowego na drodze wtopienia się w energie
kosmiczne, na drodze fuzji ze światem. Niechęć do trudnej walki o budowanie
własnej osobowości i szukanie ucieczki w fuzję z naturą można częściowo
zrozumieć, gdy weźmie się pod uwagę tkwiące w nas następstwa grzechu
pierworodnego: nasze zranienie... osłabienie moralne... bezwład... Tak więc
otwierają się przed nami dwie przeciwstawne drogi duchowe. Pierwsza to droga
mistyki naturalnej, w której miesza się Boga z przyrodą, co w konsekwencji
prowadzi do duchowej regresji, cofnięcia się, wyzbycia własnej osobowości na
rzecz bezosobowej fuzji z naturą. Druga droga - chrześcijańska - prowadzi do
umacniania swojej osoby. Osobowy Bóg obdarzył nas bowiem darem synostwa Bożego.
Mamy trwać w osobowym kontakcie z Bogiem, naszym Ojcem. Jesteśmy powołani do
tego, by wzrastać w naszym dziecięctwie Bożym, trwając w jedności nie z naturą,
energiami kosmicznymi, lecz z Jezusem Chrystusem, Synem Bożym. Co do mnie, to -
stosując różne techniki - szedłem pierwszą drogą: drogą mistyki naturalnej.
Osiągnąłem stan moksa czyli nirwany. Chciałbym powiedzieć tu coś więcej o
technikach opisanych w księgach Wedy. Ich praktykowanie wiąże się z głębokim
doświadczeniem subiektywnym. Mają one silny oddźwięk psychosomatyczny. Techniki
te mają doprowadzić do fuzji z przyrodą. Wszystkie postawy jogi zmierzają do
odblokowania tzw. energii kosmicznej, od której jesteśmy rzekomo uzależnieni, a
która ma się znajdować u podstawy kręgosłupa. Jest to tzw. kundalini. Energia
ta ma wzrastać w kanałach energetycznych - ida i pingala - znajdujących się po
obu stronach kręgosłupa i krzyżujących się między sobą. Te dwa kanały
energetyczne wychodzą przez otwory nosowe. Skrzyżowanie kanałów energetycznych
to tzw. czakry. Kiedy odblokowuje się stopniowo tę energię przez określone układy
ciała, wzrasta ona i otwierają się kolejne czakramy. Mantry, czyli formuły
powtarzane w pamięci, mają ten sam cel: otworzyć czakry i odblokować energię.
Tak więc energia kosmiczna ma wzrastać wzdłuż kręgosłupa, dopłynąć przez
odpowiednie kanały do czakra na szczycie głowy. Gdy energia ta dociera do
górnego czakra, następuje jakby eksplozja świadomości, czyli tzw. moks samadhi.
Trzy podstawowe aspekty techniki są następujące: 1) ułożenie ciała, tzw. asana,
by odblokować energię przez postawę całego ciała; 2) tzw. pranayama, będąca
kanalizowaniem oddechu przez jego kontrolowanie, i 3) mantra, należąca do
techniki typu umysłowego, mającej również na celu odblokowanie energii. Warto
zwrócić uwagę na fakt, że w tej technice umysłowej chodzi o ćwiczenie autohipnozy
rozumu. W tym celu powtarza się mechanicznie mantrę, która staje się coraz
dłuższa. Rozum jest całkowicie pochłonięty tym ćwiczeniem, koncentruje się na
nim, co - jak to ktoś dobrze określił - powoduje "trzask". Następuje
zbyt wielkie napięcie umysłu, nie wytrzymuje on tego i przestaje działać.
Pojawia się wówczas coś w rodzaju pustki. I tak wszystkie stosowane ćwiczenia
doprowadzają do doświadczenia zjednoczenia, zwanego nirwaną: następuje utrata
świadomości osobowej i fuzja z wszystkim, co nas otacza. Towarzyszą temu takie
stany fizyczne jak obniżenie tętna i zwolnienie oddechu. Bardzo mocno obniża
się przemiana materii. Jest to zatem stan daleki od jakiejkolwiek naturalności.
Nosi on nazwę samadhi. (...) Gdy traci się świadomość osobową, znikają ze świadomości
oczywiście i problemy. Dlatego właśnie stany te są kuszące. Z podobnych zresztą
powodów ludzie sięgają po narkotyki, alkohol. Chodzi po prostu o zapomnienie o
swoich problemach, o wyparcie ze świadomości wszystkich spraw osobistych. Tak
więc oddałem się technikom i ćwiczeniom bez reszty. Dzięki temu znalazłem się w
Indiach, w miejscu, dokąd niewielu Europejczyków w ogóle dociera. Przeszedłem
bardzo intensywną praktykę i zdobyłem różne doświadczenia. Mogłem też przeżyć i
zobaczyć, dokąd naprawdę prowadzą praktyki jogi - przedstawiane ludziom Zachodu
jako zupełnie niegroźne. Po przebyciu etapów wstępnych wszedłem w okultyzm.
Znalazłem się w tym bardzo szybko. Czakras zostały już otwarte, byłem
przygotowany przez praktyki orientalne. Przyswajałem wszystko niezwykle szybko.
Pozwoliło mi to dotrzeć bardzo daleko. Doświadczenia te miały przynieść mi
wyzwolenie, tymczasem rodziły we mnie pewien niedosyt. W całym tym zamieszaniu
nie znika bowiem z ludzkiego serca pragnienie miłości. Jeżeli człowiek łączy się
ze wszystkim, miłość nie może zaistnieć. Ona nie może być przeżywana w
całkowitej samotności. By kochać, muszą być dwie osoby. Miłość jest czymś
międzyosobowym - podczas gdy nirwana, moksa i samadhi są doświadczeniami
całkowitej samotności. Serce ludzkie jest stworzone do miłości, Bóg powołał nas
do miłości. Pośród tych wszystkich doświadczeń coś mnie niepokoiło i krzyczało
w stronę tego TY, tak bardzo upragnionego. Myślę, że w sercu tego
niezaspokojenia czekał na mnie Pan. Przybył On, by mnie uchwycić poprzez
okoliczność zupełnie przypadkową. Otóż w otoczeniu guru znajdowały się osoby,
których stan zdrowia był bardzo zły - chociaż w reklamach omawianych technik
podkreśla się ich niezwykle korzystny wpływ na zdrowie. Tak naprawdę to
polepszenie zdrowia jest tylko pozorne. Na dłuższą bowiem metę przemiany
energetyczne w komórkach, cała przemiana materii przechodzi ogromne zaburzenia
z powodu działań przeciwnych naturze. Zmiany w przemianie materii nie ułatwiają
życia fizjologicznego, a utrata świadomości osobowej w niczym nie pomagają
stronie psychicznej. Z czasem następuje zatem załamanie psychosomatyczne.
Utrata osobowości zaczyna się wpisywać w codzienność. To pozbawianie siebie
osobowości jest uważane w tradycji hinduizmu za zupełnie zrozumiałe - za coś pozytywnego.
Naprawdę jednak prowadzi ono do niszczenia możliwości psychicznych i odbija się
na całym układzie psychosomatycznym.
Tak więc guru wezwał lekarzy, aby
zbadali ludzi z jego otoczenia. Jedna z osób, którą wezwał, była chrześcijanką
i wspomniała mi o Jezusie. Brzmienie Jego imienia przywróciło mi całą
świadomość chrześcijańską. Przypomniało mi o Bogu osobowym, który nie jest
jakąś zasadą, mocą kosmiczną, lecz pełnym miłości i do miłości wzywającym mnie
TY. Było to zdarzenie decydujące dla mego życia. Zupełnie niespodziewanie
wszedłem na drogę, na której znajdował się Jezus. Ukazywał mi się jako TY o
wymiarze Boskim, albo raczej jako JA o wymiarze Boskim, które wzywało mnie
osobiście, które mnie wołało i czekało, które przyszło do mnie mówiąc: "Jak
długo jeszcze każesz mi czekać?" Przyszedł do mnie Pan. To nie ja
znalazłem Boga, lecz On sam do mnie przyszedł. Rozpoczęła się droga nawrócenia.
Zrozumiałem, że muszę odwrócić się od fascynacji naturą i zwrócić się w stronę
Stwórcy. Zrozumiałem podaną przez św. Tomasza definicję grzechu: aversio a Deo
et conversio ad naturam, czyli odwrócenie się od Boga i zwrócenie się ku
stworzeniom. Nie chodzi oczywiście o całkowite odwrócenie się od przyrody, lecz
o to, by nie widzieć w niej bożka. Nie chcę tu oceniać osób wyznających
hinduizm. Niektórzy twierdzą, że Hindus - który urodził się w tej kulturze,
który żyje uczciwie i szuka Boga przez swoje życie, który robi wszystko, by
spotkać się z Nim - znajdzie Go w samym sercu swej religii. Być może. Inaczej
jest jednak z nami, ludźmi, którym dane było spotkać się z Bogiem żywym, z
Bogiem powołującym nas do jedności z Nim... Z czasem zaczynałem coraz lepiej
rozumieć, że droga, którą obrałem, była cofnięciem się: cofnąłem się bowiem
jakby do etapu poprzedzającego objawienie się Boga. Sam chciałem się wyzwolić,
znaleźć wielkość, moc, siłę. Teraz trzeba było dokonać zwrotu i spotkać się z
Bogiem żywym. Trzeba było porzucić fascynację i ubóstwianie przyrody, by
odnaleźć Boga osobowego, który zapraszał mnie do uświęcania życia, do
porzucenia zwodniczych praktyk, do kroczenia drogą, którą On sam pragnął mnie
prowadzić, szanując całkowicie moją wolność. Bóg wzywał mnie, bym szedł drogą
mojego prawdziwego wzrostu i rozwoju. Musiałem ponownie wszystko opuścić i iść,
krok po kroku, śladami Chrystusa. Ponieważ posiadałem jedynie walizeczkę,
szybko opuściłem swego guru - cichaczem, nie podając miejsca mego pobytu.
Odszedłem, by szukać Boga na nowej drodze, która się przede mną otworzyła.
Zrozumiałem w swym sercu, że chodzi o uczciwość, o szczere, gruntowne
poszukiwanie Tego, który pierwszy mnie poruszył. Kiedy wcześniej opuszczałem
wszystko, idąc za swym guru, wydawało mi się, że idę odkrywać Boga. Teraz
chciałem być wierny temu właśnie wyborowi. Wiedziałem, że trzeba mi wszystko opuścić
po raz wtóry i pójść za Tym, który ponownie "wtargnął" w moje życie.
Był to Pan Jezus. Zabrakło mi jednak pokory. Zamiast zacząć wsłuchiwać się w
nauczanie Chrystusa i uznać, że muszę sobie jeszcze wszystko przyswoić, zamiast
otworzyć się w pełni na działanie i kierownictwo Ducha Świętego, wybrałem
własną aktywność. Zamiast pozwolić się objąć przez miłosierdzie Boże i dać się
pouczyć, wolałem od razu działać. Wpadłem więc, jak uprzednio, w równie
niebezpieczne sidła. O co mi chodzi? O drogę ogromnie niebezpieczną, na którą -
podobnie jak ja - wkroczyło wielu młodych ludzi. Otóż powracając ze Wschodu,
czułem różnego rodzaju wibracje. Słowo to jest obecnie bardzo modne, gdyż
weszło w użycie dzięki New Age i stanowi jakby syntezę wszystkich doświadczeń orientalnych.
Tak więc powróciłem z całą nadwrażliwością spowodowaną otwarciem się czakras.
Stopniowo zacząłem się więc stawać medium - tak to ostatecznie trzeba nazwać.
Otwarcie czakra powoduje, że stajemy się bardzo wrażliwi na siły przyrody i
energię kosmiczną - stajemy się medium.
Pewien radiesteta, którego
spotkałem, odkrył - ku memu wielkiemu zaskoczeniu - że jestem niezwykle
uzdolniony. Mówi mi: "Ma pan niebywały dar. Trzeba go więc natychmiast
wykorzystać i służyć nim bliźnim." Spróbowałem. Rzeczywiście, wszystko
wychodziło. Diagnozy lekarskie stawiałem bez trudu i powoli zdawałem sobie
sprawę, że nie tylko posiadam dar radiestezji, ale że potrafię też
magnetyzować, czyli uzdrawiać przez nakładanie rąk. Ponownie usłyszałem:
"Trzeba i ten dar oddać na służbę bliźnim." Tak więc w najlepszej
wierze zacząłem praktykować radiestezję i magnetyzm. O mojej dobrej wierze może
świadczyć fakt, że w czasie moich praktyk modliłem się. Starałem się połączyć z
tymi właśnie praktykami nowy, odkryty, chrześcijański wymiar mojego życia.
Praktyki te jednak w rzeczywistości nie są niczym innym jak okultyzmem. Muszę
tu uściślić to pojęcie. Okultyzm to nauki, a ściślej - cały zestaw różnych
dyscyplin, technik usiłujących manipulować tymi energiami naturalnymi, które do
tej pory są nieuchwytne dla nauk ścisłych, takich jak fizyka, biologia i
chemia. Chodzi zatem o manipulowanie energiami przyrody. Techniki te i nauki
nazywa się potocznie okultystycznymi, czyli wiedzą tajemną, ponieważ energie
przyrody, które usiłują wykorzystać, nie są dostępne dla pomiarów naukowych.
Jeśli chodzi o radiestezję, to opiera się ona na wrażliwości typu
mediumicznego, nastawionej na pewne energie naturalne, promieniowane przez
różne osoby, rośliny. Magnetyzm natomiast jest próbą skierowania energii
wydobywającej się z naszego ciała w stronę osoby, którą rzekomo mamy wyleczyć.
Może to wielu zaskoczyć, lecz radiestezję i magnetyzm należy zaliczyć do
praktyk okultystycznych, albo - inaczej rzecz ujmując - do białej magii.
Niektórych może to nawet przerażać, gdyż dziś wielu chrześcijan praktykuje
radiestezję i magnetyzm w takiej samej dobrej wierze, w jakiej i ja je
praktykowałem. Osobom tym będzie z pewnością bardzo przykro, gdy usłyszą to, co
powiedziałem: chodzi o białą magię! Wyjaśni to dalsza część mojego świadectwa.
Otóż praktykowałem w dalszym ciągu, pełen dobrej woli, magnetyzm i radiestezję.
Nie wiedziałem wówczas, że jest to zdolność wykraczająca poza zwykłe siły
natury (...). Umiejętność ta rozwinęła się, a właściwie rozwinąłem ją sam
poprzez wcześniejsze praktykowanie jogi. Byłem medium dla energii kosmicznej.
Praktykowałem to przez pewien okres i poprzez ćwiczenie rozwinąłem swe
umiejętności.
Po pewnym czasie zdałem sobie
sprawę, że mogłem stawiać diagnozy lekarskie bez wahadełka, posługując się
zdolnością jasnowidzenia. Umiejętność ta jest bardzo dobrze znana na Wschodzie.
Stanowi część tzw. sidi czyli mocy, władzy, która pojawia się zupełnie
naturalnie i objawia się powoli, gdy tylko otwierają się tzw. czakra i człowiek
zaczyna wchodzić na drogę fuzji i stapiania się z energiami kosmicznymi.
Stajecie się wtedy coraz bardziej medium, kanałem, instrumentem tych energii.
Macie tzw. sidi, a więc posiadacie moc, różne władze. (...) Rozwinąłem zatem w
sobie te moce, zdolność jasnowidzenia i wiele innych. Wszystkie one rozwinęły
się nader szybko. Zaskoczyło mnie to. Muszę przyznać, że nie rozumiałem, jak
mogłem zostać wybrańcem dla tak wielkich darów. Uważałem je bowiem za dary
Boże, a przecież nie byłem ani trochę świętszy od innych. Biorąc pod uwagę
swoje życie, nie widziałem powodów, by posiadać podobne dary! Ten niesłychanie
szybki wzrost różnych nadzwyczajnych umiejętności zaczynał mnie jednak nie
tylko zastanawiać, ale i niepokoić. Zaczęło mi się to wydawać za łatwe. Drugą
sprawą, która mnie zaniepokoiła, było to, że im bardziej wzrastały moje
umiejętności, tym więcej zaczynałem obserwować dziwnych rzeczy, które dziś w
USA zwie się channelingiem. Nie jest to jednak w zasadzie nic nowego, jak tylko
zwykły spirytyzm. Stając się medium, zdałem sobie sprawę, że otwieram się na
jakieś istoty. Nie chcę ich nazywać duchami, wolę stosować określenie: istoty.
Otóż istoty te - aby się móc objawić - posługiwały się najpierw moją psychiką,
a dochodziło nawet do tego, że jeżeli im pozwalałem, to i moim głosem, a więc
całym moim ciałem. Było to, rzecz jasna, niepokojące. Przynajmniej mnie to
zaniepokoiło. Gdy jednak patrzy się na New Age i wiele innych ruchów, obserwuje
się u ludzi - zamiast niepokoju! - poszukiwanie tego typu doświadczeń.
Najczęstszym doświadczeniem jest tzw. channeling. Nazwa ta doskonale określa, w
czym rzecz. Otóż angielskie słowo channel znaczy kanał. My zatem, jako medium,
możemy stać się takim kanałem dla różnych istot. W channelingu chodzi o
kontaktowanie się - poprzez ludzki kanał - z pewnymi istotami, które nie zawsze
chcą ujawniać, kim są. Stajemy się zatem kanałem dla bytu, który jest niczym
innym, jak istotą duchową odpowiadającą np. na nasze pytania. Daje ona o sobie
znać, używając różnych środków i sposobów, co właśnie zaczęło mnie niepokoić.
Kim są te duchowe istoty przekonało mnie pewne doświadczenie. Podzielę się nim
z wami, choć powracanie do niego nie jest dla mnie przyjemne.
Miało to miejsce w trakcie Mszy św.
Uczestniczyłem w niej w tamtym okresie codziennie. W chwili podniesienia - ku
memu największemu zaskoczeniu i zmieszaniu - stwierdziłem, że pojawiają się we
mnie liczne myśli bluźniercze, odnoszące się do Jezusa obecnego w Eucharystii.
Zaniepokojony i całkowicie zbulwersowany poszedłem po Mszy św. do zakrystii, by
powiedzieć o tym kapłanowi. Mówię mu, że dzieje się ze mną coś dziwnego, i
opowiadam całe wydarzenie. Na to kapłan odpowiada mi z całym spokojem:
"Bynajmniej mnie to nie dziwi". - "Jak to nie dziwi?! Dobre
sobie." - "Jestem diecezjalnym egzorcystą. Spotkajmy się ponownie.
Przeanalizujemy wszystko i zobaczymy w czym rzecz." Zrobiliśmy to.
Zaproponował mi wówczas przeprowadzenie egzorcyzmu, co okazało się absolutnie
konieczne. Był to dla mnie etap bolesny, głęboko upokarzający, za który jednak
wielbię obecnie Pana. Przeprowadzanie egzorcyzmów było czasem głębokiego
rozeznania. Wtedy Bóg pozwolił mi właściwie ocenić oddziaływanie wszystkich
praktyk, którym do tej pory oddawałem się w dobrej wierze. Dopiero wtedy
uświadomiłem sobie, jak bardzo - pomimo mej szczerej wiary - byłem osaczony.
Owe istoty bowiem stopniowo zaczynały się ujawniać. Nie dokonało się to jednak
nagle, lecz stopniowo, z dnia na dzień. W miarę jak współpracuje się z tymi
istotami, jak doskonalimy swoje zdolności mediumiczne, posuwają się one coraz dalej.
Te byty duchowe coraz mocniej ujawniają swoją obecność. Trzeba było jednak
zdecydowanej konfrontacji z Eucharystią, by odsłoniły one swoje prawdziwe
oblicze, by ujawniły swój sprzeciw wobec światłości Chrystusa. Stałem się
świadkiem bitwy między siłami światłości i ciemności, gdyż podczas sprawowania
egzorcyzmów ja sam byłem miejscem tej walki. Zobaczyłem też spustoszenie, jakie
uczyniło we mnie to, że byłem medium. Od tej chwili mogłem właściwie ocenić
swoje doświadczenia i pragnę się tym z wami podzielić. Nie chcę osądzać innych
osób, bo przecież sam wybrałem tę drogę. Moje doświadczenia ujawniły mi - co
muszę uznać - zbyt małą wiarę. Trzeba stwierdzić, że jest coś pociągającego w
stopniowym posiadaniu niezwykłej mocy: najpierw mocy nad siłami przyrody, a
potem nad bliźnimi. To wszystko jednak - głęboko osadzone w człowieku - trwa w
nim niczym rana. Nie jest to bowiem nic innego, jak tylko żądza władzy - zwykła
pycha. Nie przypadkowo jest ona pierwszym grzechem głównym. Ale wracając do
moich doświadczeń... Jest niewątpliwie coś fascynującego we wspomnianych już
wcześniej mocach sidi. Jeżeli jednak potrafię - nawet w dobrej wierze -
uzdrawiać przez pewne układy magnetyczne i wpływać na innych poprzez
koncentrację umysłu, nie potrafię się pozbyć uczucia, że posiadam władzę nad
bliźnim. I to fascynuje! Czy zraniony przez grzech człowiek - którym jestem
podobnie jak wszyscy inni - może tak naprawdę oprzeć się tej pokusie? Mam
wrażenie, że celem wspomnianych sposobów postępowania - w tym co nazywa się New
Age - jest posiadanie władzy. We wszystkim słyszę słowa węża z trzeciego
rozdziału Księgi Rodzaju, wypowiedziane do kobiety: "Będziecie jak
Bóg". Pycha wielkości i władzy jest chyba najpotężniejszą pokusą,
popychającą do posiadania tzw. sidi. Jest to najpotężniejsza pokusa, gdyż
rozlewa się na sferę psychiczną, fizyczną i posługuje się białą magią.
Wspomniane praktyki podważają i w szczególny sposób narażają na
niebezpieczeństwo cały duchowy wymiar naszego bytu. Atakują go w jego
najistotniejszej sferze, gdyż niszczą właściwe odniesienie do Boga. Czyż -
szukając o własnych siłach mocy, władzy i wielkości - jestem jeszcze jednym z
tych ewangelicznych ubogich, umiłowanych przez Boga, którzy żyją duchem
błogosławieństw i do których należy królestwo niebieskie (por. Mt 5,3)? Czy
mogę należeć do królestwa maluczkich i równocześnie dawać odczuć swą władzę nad
bliźnim - fizyczną, duchową czy nawet władzę uzdrawiania? Nie powiedziałem
jeszcze, że wspominane przeze mnie wydarzenia miały miejsce przed około
dwudziestu laty. Dotąd nie dawałem o tym świadectwa. Dopiero teraz mówię o
wszystkim. Jest tak dlatego, że potrzeba mi było dziesięciu lat na wewnętrzne
uzdrowienie. Były to najpierw egzorcyzmy, a potem długa droga wyzwalania,
zrywania więzów łączących z wszystkimi wydarzeniami z przeszłości i
osobowościami guru. Jest to bowiem swoisty świat, pełen różnego rodzaju
oddziaływań, władzy i mocy. Byłem powiązany ze szkołami ezoterycznymi i
okultyzmem. Potrzeba mi więc było długich lat uzdrawiania wewnętrznego. Nie
wychodzi się z tego rodzaju doświadczeń bez szwanku. Psychicznie jest się
rozbitym. Ktoś - kto mnie poznał w chwili gdy wychodziłem z tego wszystkiego -
powiedział mi po kilku latach: "Doznałeś cudownego uzdrowienia!" Na
to odpowiedziałem mu: "Zdaję sobie z tego sprawę." Naprawdę wierzę,
że zostałem cudownie uzdrowiony przez Pana. Wielu wątpi, czy w ogóle można
całkowicie wyjść z tak dalece posuniętych doświadczeń fuzjonalnych Wschodu,
pozbawiających osobowości. Pan jednak jest większy od wszelkich naszych błędów
i ran. Ponieważ On jest naszym Stwórcą, dlatego Jego "odtwórcze"
miłosierdzie może wszystko odbudować. Muszę uznać, że jest to wielkim
szczęściem móc doświadczyć miłosierdzia Bożego. Gdy po zaprzestaniu tych
wszystkich praktyk wstąpiłem do seminarium, przełożeni poważnie wątpili w moją
zdolność życia w seminarium. W chwili moich święceń kapłańskich powiedzieli:
"To naprawdę cud!" Czekałem więc zanim zacząłem dawać świadectwo.
Przez pierwsze lata powstrzymywałem się, ponieważ pragnąłem, aby Pan dokonał
najpierw wewnętrznego uzdrowienia. Potem czekałem, gdyż wydawało mi się, że Pan
chce, abym zdobył większy dystans wobec moich doświadczeń. Czekałem jeszcze, by
pozwolić Mu działać w okresie właściwego odczytywania mego doświadczenia. Kiedy
w pierwszych latach chciałem odczytywać swe bardzo intensywne przeżycia,
pojawiał się we mnie głęboki niepokój. Pomogły mi moje studia. W ciągu
dziesięciu lat, dzięki studiom filozoficznym i teologicznym, mogłem dogłębnie
przemyśleć moje doświadczenia ze Wschodu. Pojąłem ich powiązanie z panteizmem,
będącym ich teoretycznym fundamentem. Uchwyciłem też ich oddziaływanie na
człowieka. Mogłem także lepiej zrozumieć plan Boga wobec człowieka, ukazany w
Piśmie Świętym. Dwa lata temu mój ojciec duchowny poprosił mnie o dawanie
świadectwa. Długi czas przygotowania do dzielenia się moim doświadczeniem był
potrzebny, gdyż nie można z miesiąca na miesiąc przejść od jednej formy życia
do drugiej. Bo przecież, choć trwałem już w wierze chrześcijańskiej, próbowałem
trochę spirytyzmu, okultyzmu... Tego nie da się pogodzić! Pozostawione ślady są
przeraźliwie głębokie. To prawda, że jesteśmy otoczeni energiami tego świata,
ale nie żyjemy tu po to, by dać się w nie wtopić, by pozwolić na fuzję z nimi.
Gdybyśmy to uczynili, zagubilibyśmy naszą odrębność, stalibyśmy się tylko
częścią przyrody! Tkwimy wprawdzie w sercu natury, ale mamy się zwrócić w
stronę łaski, w stronę tego co nadprzyrodzone. Trzeba nam przyjąć Ducha
Świętego, który jest Osobą. Od tego przyjęcia zależy nasze uświęcenie. Tylko
Bóg jest święty. On nas uświęca i przebóstwia. Tylko taka jest więc droga
naszego uświęcenia i przebóstwienia. Pozwalając na nasze przebóstwienie
przemieniamy się i umożliwiamy przebóstwienie świata. Mam nadzieję, że wyrażam
się jasno. Nie możemy się rozpłynąć w energiach ani w przyrodzie. Jesteśmy
bowiem prorokami, którzy potrafią zrozumieć wszechświat. Jesteśmy królami,
powołanymi do tego, by czynić sobie ten świat poddanym. Jesteśmy kapłanami
wezwanymi, by ofiarować świat Bogu. Nie jesteśmy powołani do tego, by stapiać
się ze światem, lecz by go przemieniać. Przez chrzest uczestniczymy wszyscy w
tzw. powszechnym kapłaństwie Chrystusa. Polega ono na modlitwie, składaniu Bogu
ofiar, na uświęcaniu świata - a więc na całkowicie wolnej służbie, na osobowym
bycie i świadomości, że jesteśmy sługami Bożymi. Możemy to osiągnąć jedynie
przez przyjęcie Ducha Świętego, a nie przez fuzję ze światem. Tak więc nie
można pogodzić ze sobą tych dwóch dróg: chrześcijańskiej i mistyki naturalnej.
W mistyce naturalnej i we wszystkich technikach umożliwiających zdobycie mocy i
władzy dąży się do wtopienia w przyrodę. Szuka się zapanowania nad energiami w
niej zawartymi. Dokonuje się to jednak za cenę porzucenia naszej prawdziwej
misji otrzymanej od Boga, naszego Stwórcy. Stajemy się jakby uczniami
czarnoksiężnika, których fascynuje moc, jaką można osiągnąć panując nad siłami
przyrody. Jednak tylko Bóg jeden wie, czy faktycznie możemy nad nimi zapanować.
Lewitacja. Okultyzm. Jednym z sidi, czyli mocy - które usiłuje się posiąść na
Wschodzie - jest lewitacja. Istnieją techniki kanalizujące energię kosmiczną,
tzw. kundalini, które pozwalają nam lewitować i zdobyć wiele wręcz
fantastycznych uzdolnień. Gdy tylko opanuje się te energie, można mieć
nieprawdopodobną władzę. Rodzi się więc ogromna fascynacja tym wszystkim. Za
jaką cenę jednak zdobywa się tę moc! Droga chrześcijaństwa nie jest drogą
zdobywania władzy i panowania, lecz drogą służby. Mamy stawać się sługami Ducha
Świętego i planu Boga wobec ludzkości, wobec naszych braci. Droga okultyzmu i
mistyki przyrody nosi w sobie ryzyko szukania panowania i władzy. Przez cztery
lata praktykowałem mistykę naturalną. Oddawałem się jej bez reszty. Przeszedłem
przez medytację transcendentalną, oddałem się następnie innym praktykom, może
jeszcze bardziej złożonym, formom jogi. Przez cztery lata! Nie przebywałem cały
czas w Himalajach. Byłem jednak cztery razy tam na górze, w aszramach.
Ćwiczenia trwały cały czas, odbywałem długie medytacje. Przez całe tygodnie
prawie 24 godzin na dobę bez snu, w ciągłej medytacji, i tylko minimum
jedzenia, tyle by móc przeżyć! Tylko to jedno się liczyło. Jeśli chodzi o
praktyki okultystyczne, to trwały trzy lata. Potem zgodziłem się na odprawienie
egzorcyzmów i nastąpiła długa droga wyzwalania. Trzeba było zerwać więzy, jakie
powstały na kanwie tych wszystkich doświadczeń wschodnich, powiązań z guru...
Mógłbym godzinami opowiadać o tych tajemniczych więzach, o nocnych odwiedzinach
istot, które tam spotkałem. Jest to bardzo swoisty świat mocy i władców.
Istnieją też więzy ze szkołami ezoterycznymi, z okultyzmem... Trzeba więc było
wielu lat duchowego uzdrawiania. Muszę tu powtórzyć i podkreślić: nie wychodzi
się z tych doświadczeń bez uszczerbku, bez głębokich śladów. Nie wyszedłem więc
z tego w ciągu miesiąca i nie przeszedłem szybko od poprzedniej formy życia do
nowej. Nie da się tego zrobić. Nie można popraktykować niewinnie "trochę
wschodu", trochę okultyzmu, a potem powrócić do domu. To niemożliwe.
Piętno, które pozostaje, jest bardzo głębokie. Codzień jestem przy Panu zapewne
tylko dlatego, że dał mi tak bardzo wiele i teraz posyła do mnie wielu młodych,
poranionych, którzy potrzebują długiej drogi wyzwolenia duchowego, uzdrowienia
wewnętrznego, by powoli wyrwać się ze swego uzależnienia.
Co do mistyki naturalnej to
uzależnienie jest oczywiste. Uzależnienie jednak rodzi się również z praktyk
okultystycznych, co pragnę mocno podkreślić. Uzależnienia te przypominają
zniewolenie przez narkotyki. Wspieram obecnie duchowo pewną osobę, której
nieprawdopodobnie trudno wyrwać się z tych praktyk. Trzeba się z nią modlić. Tu
widać, jak nasza wolność jest osłabiona, ograniczona. (...) Wspomniane praktyki
nie mają nic wspólnego ze wzrostem osobowym. Jesteśmy po prostu uzależnieni od
jednostek, które trzymają nas na swój sposób w niewoli. Kto praktykuje trochę
jogi, bawi się w spirytyzm, okultyzm albo usiłuje zakosztować odrobinę
ezoteryzmu i przechodzi kilka inicjacji - ten przypomina człowieka zażywającego
arszenik. Czy zdaje sobie z tego sprawę, czy też nie - wchłania arszenik,
truciznę, kroplę po kropli. Dlatego z naciskiem zwracam uwagę, aby odpowiednio
wcześnie ostrzegać, że wszelkie ćwiczenia jogi - jakkolwiek niewinnie by
wyglądały - mają na celu jedno i tylko jedno: odblokować kundalini, aby zaczęło
"iść w górę". Rozmawiając o tym z pewnym guru w Indiach, zapytałem
go: "Co sądzicie o jodze praktykowanej na Zachodzie, niby w celu
odprężenia się?" Zaczął się śmiać i powiedział: "Niech ćwiczą.
Kundalini odblokuje się, nawet gdyby wszystko robili tylko dla zrelaksowania
się." W jego przekonaniu odblokowanie się kundalini uchodzi oczywiście za
coś dobrego. Skutek więc pojawi się. Będzie trwały. Może podejście będzie
dłuższe, ale skutek pozostanie. Nie zapominajmy też, że mantry hinduskie -
podawane w rytuałach inicjacyjnych - są imionami bóstw. Niektórzy twierdzą, że
można bez obawy praktykować tę czy inną medytację niechrześcijańską. To
niemożliwe. Bowiem w czasie rytuału inicjacyjnego otrzymuje się imię bóstwa
hinduskiego i trzeba je powtarzać bez przerwy. Wspomniałem już, że mantry te
stopniowo się wydłużają. W tłumaczeniu z sanskrytu brzmią one mniej więcej tak:
"składam cześć i oddaję hołd bóstwu o takim a takim imieniu". Jakże
więc chrześcijanin - uznający Jezusa i adorujący Go - może w swej medytacji
wielokrotnie powtarzać mechanicznie mantry na cześć jakiegoś bóstwa! Niektórzy
twierdzą, że jest to dobre wprowadzenie do modlitwy chrześcijańskiej. Jakże
może nim być ciągłe składanie hołdu jakiemuś bożkowi! Nawet jeśli praktykuje
się to nieświadomie, jest to najzwyklejsze bałwochwalstwo. W czasie ceremonii
inicjacyjnej składa się w ofierze różne przedmioty, takie jak ryż, kadzidło,
owoce itp. Mają one głęboką wymowę symboliczną. Za ich pośrednictwem oddaję się
we władanie i wiążę się z bożkami, które adoruję. W czasie jednej z ceremonii
inicjacyjnych, którą przeszedłem, było mi dane doświadczyć tego niemal
fizycznie. Otóż jedna z osób została zagarnięta, uchwycona fizycznie przez
istotę, która jakby wyszła ze znajdującego się tam obrazu. Osoba ta odczuła
"wzięcie ją w posiadanie" przez ową istotę. Istota ta popchnęła ją,
rzuciła na ziemię, weszła w nią i wzięła w posiadanie dlatego tylko, że osoba
ta na to zezwoliła. Chciałbym więc ostrzec przed opiniami, według których może
istnieć chrześcijańska joga, mantra itp. Powiecie mi może, że jestem zbyt
ciasny. Wybaczcie, ale z racji własnego doświadczenia nie mogę mówić inaczej.
Jedyną stroną pozytywną moich przeżyć było to, że pozwoliły mi w końcu wszystko
lepiej zrozumieć. Gdy zaczniecie uprawiać jogę - chociażby w najlepszej wierze,
w nieświadomości co do jej oddziaływania - skutki i tak będą się powoli
ujawniać. Nie wierzę, że można się otworzyć i praktykować różne techniki -
prowadzące do fuzji, powodujące, iż człowiek staje się medium dla energii
kosmicznych - i nie dać się zniszczyć. Nie wierzę, że można to praktykować
bezkarnie. Techniki te - stosowane w małych czy w dużych dawkach - zostawią po
sobie ślady. To mogę wam zagwarantować. Spowodują, że staniecie się medium. Kto
zaś stanie się medium, ten w następstwie - wcześniej czy później - zostanie
nawiedzony przez istoty, które lepiej pozostawić za drzwiami, z którymi lepiej
się nie zadawać.
Oto istota mego ostrzeżenia. Może
wydaje się ono zbyt surowe, ma jednak niestety swoje uzasadnienie. Sprawdza się
to codziennie w mojej praktyce duszpasterskiej i w udzielaniu pomocy,
szczególnie młodym, którzy są niezwykle podatni na tego typu wpływy. Podatność
ta jest dziś wynikiem zbanalizowania praktyk okultystycznych i inicjacyjnych.
To banalizowanie - spowodowane zwłaszcza przez wspomniany już New Age - jest
niezwykle groźne. Rozważmy zatem ten problem jeszcze głębiej. Otóż pewnego dnia
przed laty udałem się do jednej ze szkół ezoterycznych. Jej uczestnicy byli
bardzo zdumieni, że do nich dotarłem. Zwierzyli mi się, że przygotowują się do
rozpoczęcia działania o zasięgu światowym. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie.
Cóż za ambicje! - pomyślałem sobie. Powiedzieli mi: "Teraz jest za
wcześnie. Trzeba poczekać jeszcze jakieś 15 lat, a będziemy mieli odpowiednie
środki techniczne, środki przekazu, wszystko co niezbędne, by w krótkim czasie
rozprzestrzenić naszą doktrynę na całej planecie. Już wtedy doktrynę tę
nazywali po imieniu: New Age. I faktycznie, od kilku lat słyszy się w środkach
masowego przekazu o nowym prądzie ideologicznym, przedstawianym jako New Age,
jako uniwersalna religia spod znaku Wodnika, jako era tolerancji, która nastąpi
po erze Ryby, zdominowanej przez nietolerancję chrześcijaństwa. Wkraczamy w
nową erę astrologiczną, w której nastąpi ujednolicenie planetarne na wszystkich
płaszczyznach: politycznej, ekonomicznej, kulturalnej, społecznej i religijnej.
Nowa era - New Age - będzie epoką jedności. Jeśli chodzi o stronę filozoficzną
tego kierunku, to wszystko co boskie utożsamia się w nim z bezosobową siłą
kosmiczną. Nie ma zatem Boga osobowego w New Age! Trzeba sobie z tego dobrze
zdać sprawę. Chociaż ta mętna ideologia nigdy tego wprost i w jednoznaczny
sposób nie wyraża, jednak chce wprowadzić człowieka na drogę
"duchowości", która pozbawia osobowości. Chodzi o ustanowienie
społeczeństwa zunifikowanego, które nie będzie utworzone z osób
niepowtarzalnych, zróżnicowanych, lecz z jednostek zespolonych w jedną całość.
Wypadałoby zapytać: kto będzie decydował o tym ujednoliceniu? To ujednolicenie
- o którym mówię - niesie w sobie niebezpieczeństwo totalitaryzmu. Tak więc na
płaszczyźnie filozoficznej New Age należy do prądów panteistycznych. Proponuje
drogę wyrzeczenia się wszelkiego zaangażowania osobistego. Bardzo zręcznie
łączy techniki hinduizmu, techniki jogi oraz inne praktyki Wschodu. Przejmuje
również jako swoje różne praktyki okultystyczne, takie jak radiestezję,
magnetyzm i channeling. Wmiesza w to wszystko również uzdrawianie sposobami
naturalnymi, zaliczając radiestezję oczywiście do naturalnych środków leczenia.
Integruje również niektóre praktyki inicjacyjne szkół ezoterycznych. Tak więc
New Age jest przedsięwzięciem szkoły ezoterycznej, która odsłania obecnie swe
karty i poprzez swoisty zamach i reklamę próbuje wciągnąć możliwie jak
najwięcej osób na proponowaną drogę. Moc tego przedsięwzięcia tkwi chyba w
wykorzystaniu wszystkich możliwości. Pokazuje się zestaw wszelkiego rodzaju
technik i to w taki sposób, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Jeśli np.
ktoś jest zainteresowany leczeniem sposobami naturalnymi - co bynajmniej nie
jest złe samo w sobie - staje przed bogatym wyborem środków. Ma w czym
wybierać. Może zająć się tym leczeniem np. według wskazań jakiejś szkoły
dietetyki lub ekologii itp. Trzeba sobie uświadomić, że we wspomniane praktyki
wchodzi się coraz głębiej. Nie poprzestaje się nigdy na powierzchownych
rozważaniach, idzie się coraz dalej. I tak na początku zaproponuje się wam np.
jakieś praktyki relaksujące, być może ćwiczenia jogi, potem sposoby
koncentrowania się albo opanowywania potencjału psychicznego, intelektualnego,
co stanowi już technikę bardziej rozwiniętą. W końcu zaś zostaniecie
doprowadzeni - nie wiedząc, a nawet nie chcąc tego - do panowania nie tylko nad
swoją psychiką, ale również nad psychiką osób was otaczających. Zostaniecie
doprowadzeni - pomimo że wcale byście tego nie chcieli - do praktykowania
białej magii! Spotkałem wiele osób, które doszły do sprawowania władzy w sposób
fizyczny lub duchowy nad innymi. Nie zdawały sobie sprawy z tego, że posługują
się środkami ograniczającymi wolność drugiej osoby. Bowiem prawdziwy cel, do
którego się zmierza w tych praktykach, na początku nie jest jasny. Wszystko to
sam przeszedłem, dlatego dzisiaj czuję się zobowiązany do dawania świadectwa i
przestrzegania innych. Chcę ich ostrzec, bo zostali zwiedzeni. (...) Mówiłem
już o mistyce naturalnej, o jodze, o ćwiczeniach koncentracyjnych, mantrze,
naukach i praktykach okultystycznych. Może zaskakiwać stawianie na jednej linii
tradycji religijnych i praktyk okultystycznych. Trzeba zaznaczyć, że siły okultystyczne
odnaleźć można w tradycjach wschodnich pod nazwą sidi. W momencie gdy
odchodziłem od guru, byłem mianowanym przez niego odpowiedzialnym za coś w
rodzaju departamentu tych sidi. Było to chyba w Bengalore, gdzie miałem odczyt
na uniwersytecie. Znajdowali się tam tzw. pandit, czyli profesorowie filozofii
i religii wschodnich, którzy powiedzieli do guru: "Pokażcie nam
skuteczność waszej techniki na przykładzie sił, czyli sidi, jakie posiadają
wasi uczniowie." I rozpoczęła się dyskusja. Guru odpowiedział, że siły nie
są celem życia duchowego, lecz tylko drogą. W końcu powiedział: "Ponieważ
chcecie tych sił, będziecie je mieli." Wracając do aszramu, powiedział mi:
"Dziś wieczorem nauczę cię technik prowadzących do opanowania tych sił."
Te wspomniane siły to moce okultystyczne - tak przynajmniej my je nazywamy.
Widać więc, że istnieje powiązanie między okultyzmem a innymi praktykami.
Znalazłem się więc w szkole ezoterycznej. Różokrzyżowcy, ezoterycy, gnostycy i
inni... Kilka zdań o tym. Są to szkoły gnostyckie, które uważają, że zbawienie
człowieka dokonuje się jedynie poprzez zdobycie wiedzy tajemnej. Szkoły te
powstały w kręgu takich osób jak pani Bławatska. Byli też i inni, jak np.
Steiner na początku wieku, założyciel szkoły antropozoficznej.
Powróćmy jednak do pani Bławatskiej.
Miała ona spirytystyczny kontakt z istotą, którą uważała za hinduskiego guru.
Było to pod koniec XIX wieku. Wywodziła się ona z tradycji chrześcijańskiego
Zachodu, rozpoczęła jednak tworzenie synkretyzmu, łączącego tradycję wschodnią
z chrześcijaństwem. Usiłowała połączyć to, czego pogodzić się nie da, co
zresztą starałem się już wykazać. Jedno bowiem jest tradycją o charakterze
fuzjonalnym, drugie - tradycją, w której szuka się osobowej wspólnoty z Bogiem,
Stwórcą wszystkiego. Do tego synkretyzmu, będącego poplątaniem i pomieszaniem
różnych tradycji religijnych, dołączyła się jeszcze praktyka spirytyzmu i
channelingu - doświadczeń niezwykle silnych. Pani Bławatska to tylko jeden z
wielu przykładów. Pojawiły się liczne szkoły ezoteryczne, które intuicyjnie i
jakby przypadkowo szukały po prostu władzy. Tę zaś władzę odnalazły na
Wschodzie. Techniki Wschodu łączą się z inicjacją. Są technikami, które
powodują stawanie się medium. Techniki, których używa się bądź w tradycji religijnej,
bądź ezoterycznej, bądź w okultyzmie, są zawsze technikami prowadzącymi do
tego, by stać się medium, by otworzyć się na energie naturalne, kosmiczne. Może
jednak pojawić się pytanie: dlaczego właściwie te naturalne energie mają być
czymś złym? Co jest w nich tak złego, by się z nimi nie łączyć? Wydaje się
pozornie, że zupełnie nic, gdyż całe stworzenie jest samo w sobie dobre. Cóż
może być złego w stworzeniu? Nie jestem manichejczykiem i wierzę, że stworzenie
jest faktycznie dziełem Boga. Trzeba jednak zaznaczyć, że doświadczanie fuzji,
wtapiania się w naturę nie jest neutralne. Nie wychodzi się z tego bez
uszczerbku. Przypominam też, że istnieją różne istoty duchowe, których
działania nie można pogodzić z obecnością Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ani z
obecnością Ducha Świętego, aniołów i mocy światłości. Naświetlenie omawianego
przez nas problemu mamy w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju, gdzie mowa jest o
konsekwencjach grzechu prarodziców. Warto też przypomnieć sobie ósmy rozdział
Listu do Rzymian, gdzie św. Paweł poucza nas, że wszelkie stworzenie wzdycha w
bólach rodzenia jak rodząca kobieta i oczekuje oswobodzenia. Któż ma wyzwalać
to stworzenie, jeśli nie my? Jesteśmy powołani do tego, by prowadzić do chwały
wszelkie stworzenie przez wyzwolenie go z ciężaru, który je przytłacza. Nie
tylko człowiek został naznaczony grzechem pierworodnym. Całe stworzenie nosi w
sobie następstwa grzechu pierworodnego, który jest opisany w trzecim rozdziale
Księgi Rodzaju. (...) Wydaje mi się, że dotykamy tu najistotniejszego punktu:
świat sam w sobie jest wprawdzie dobry, ale oddziaływuje na niego książę tego
świata, o którym mówi Jezus. Oprócz dobrych aniołów istnieją także inne moce i
zwierzchności, o których mówi św. Paweł w szóstym rozdziale Listu do Efezjan.
Pisze on: "Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw
Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności,
przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich."(Ef 6,12) Nie
wolno nam o tym zapominać. Wierzę, że od chwili grzechu pierworodnego jest w
sercu naszego kosmosu pewne dogłębne skażenie. Chociaż sam kosmos jest w swej
istocie dobry, niemniej oddziaływują na niego pewne istoty, które nie są
przychylnie nastawione względem człowieka, nie pragną jego dobra. Warto to
wziąć pod uwagę, gdy mówi się o energii kosmicznej. Podobnie jak nauka mówi o
kilku typach energii, tak i w okultyzmie rozróżnia się kilka poziomów energii.
Szkoły ezoteryczne omawiają sprawę energii bardzo szeroko. Mówi się np. o
energii eterycznej, astralnej itp. Wydaje się, że tzw. "energie
kosmiczne" powinno się nazywać raczej energiami okultystycznymi, czyli
tajemnymi, nie rozpoznanymi do końca. W tradycji chrześcijańskiej mało się o
tym mówi, by uniknąć niezdrowej fascynacji tymi sprawami. Nie ma jednak powodu,
by negować istnienie tych mocy. Zauważamy, że gdy ktoś poprzez czakramy rozwija
swoje zdolności mediumistyczne, wówczas otwiera się na oddziaływanie różnych
tajemniczych mocy. Ściślej mówiąc, człowiek popada we władanie różnych istot
duchowych. To one na nas wtedy oddziaływują, a nie jakieś energie kosmiczne czy
siły przez nas wykształcone. Trudno więc mówić, że jest to dla człowieka
pożyteczne. Poprzez te energie dociera do nas działanie istot duchowych. Aby to
przybliżyć, często posługuję się przykładem fal radiowych. Otóż na fale o
wysokiej częstotliwości nakładane są informacje o częstotliwości małej, które
dzięki odbiornikom radiowym docierają do nas jako głos, muzyka - dźwięk. Sama
fala nośna o wysokiej częstotliwości, którą wyszukujemy w odbiorniku radiowym,
nie jest informacją, głosem, muzyką itp., lecz nosi na sobie te informacje,
zapisane w postaci niskiej częstotliwości nałożonej na falę radiową. Czyli
informacja dociera do nas niesiona na fali radiowej, która tą informacją nie
jest. Podobnie jest z energią kosmiczną, przez którą dociera do nas inna moc.
Sama energia kosmiczna nie jest zła. Przykład powyższy ukazuje ją jako falę
radiową o wysokiej częstotliwości. Jak odbiornik radiowy dostrajany jest do tej
fali, tak - jako medium - otwieramy się na pewne energie, do których dołącza
się działanie istot duchowych, które chcą nami zawładnąć. Problem tkwi w tym,
że otwierając się niby na energię kosmiczną, poddajemy się działaniu istot
duchowych - jak odbiornik radiowy, który odbiera równocześnie falę radiową i
zapisane na niej informacje. Odbiornik radiowy nie jest też w stanie oddzielić
odbieranej właściwej fali od dołączających się do niej zakłóceń. Podobnie jest
z osobami, które sądzą, że przez różne techniki otwierają się tylko na energię
kosmiczną. W rzeczywistości osoby te poddają się działaniu istot duchowych. Nie
mówię tylko o szatanie. Chodzi o różne istoty duchowe, obojętnie jak się je
nazwie... eteryczne, astralne... Istoty te, jak pisze św. Paweł, zamieszkują
przestrzenie i nasze otwarcie się jako medium wykorzystują do tego, by się w
nas usadowić. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno. Siły kosmiczne same w sobie
nie są mocami diabelskimi ani nie są źródłem zła. Takie twierdzenie byłoby
zwykłym manicheizmem odrzuconym przez Kościół. Jestem jednak przekonany, że są
one - jeśli można tak powiedzieć - siedliskiem istot duchowych, duchów
przeróżnej natury, które chcą nam zaszkodzić. Jeżeli zatem poprzez techniki
okultystyczne staję się medium, otwieram się na ich obecność i działanie. Nie
odfiltruję ich od energii kosmicznej i przyjmę w siebie. Jako przykład mogę
podać to, co stało się ze mną, gdy oddawałem się radiestezji i innym praktykom
okultystycznym. Byłem naukowcem i starałem się wszystko zrozumieć i uzasadnić.
Prowadziłem dziennik, w którym - dzięki zdolności jasnowidzenia - notowałem
poziomy energetyczne. Nie były one tego samego stopnia. Postanowiłem
skonsultować się ze specjalistami w tej dziedzinie, mającymi za sobą
długoletnią praktykę, znającymi lepiej zagadnienie. Niemal wszyscy stwierdzili,
że bez wątpienia moje działanie ma związek z duchami. Cóż, można to nazywać,
jak się chce: duchy czy istoty duchowe. Najważniejsze, by nie wchodzić w
wewnętrzny kontakt z nimi i całą tą rzeczywistością. Jedni dobrze sobie zdają
sprawę ze swego kontaktu ze światem duchów, inni natomiast nic o tym nie
wiedzą. Dla niektórych jest rzeczą oczywistą, że w swych praktykach stają się
kanałem przekaźnikowym nie tylko dla energii magnetycznych o różnym poziomie,
ale także dla istot duchowych o charakterze okultystycznym - dla istot
"zamieszkujących" te energie. Wielu uważa, że magnetyzm nie ma nic
wspólnego z praktykami okultystycznymi, z kontaktem z istotami duchowymi.
Trzeba być ostrożnym z takimi stwierdzeniami. Moje osobiste doświadczenie
pouczyło mnie, że pomimo całej mojej dobrej woli, codziennego przystępowania do
Komunii św., modlitwy w czasie moich praktyk, nie uchroniłem się od
niebezpiecznych wpływów istot duchowych.
Praktyki okultystyczne nie mają nic
wspólnego z tym, co my chrześcijanie nazywamy duchowością. Ustawiają nas one na
pewnym poziomie okultystycznym. To co religie wschodnie nazywają duchowością,
jest pewną mistyką naturalną, mistycznym doświadczaniem przyrody, wtapiania się
w nią, fuzji itp. Duchowość chrześcijańska opiera się na doświadczaniu
nadprzyrodzonej jedności z Duchem Świętym. Nie ma to nic wspólnego z
naturalnymi energiami zawartymi w przyrodzie. Duch Święty, trzecia Osoba Boska,
jest Bogiem, kimś zatem różnym od stworzeń, od przyrody, od wszechświata. Ten
Boski Duch pragnie zamieszkać w głębi naszego serca. Przybywa, by wypowiedzieć
swą miłość. Zstępuje, by rozlać miłość Bożą w naszych sercach. Przychodzi, by
żebrać o odpowiedź naszej miłości, która jest wolną decyzją z naszej strony.
Bardzo często nie dostrzega się niebezpieczeństw związanych z różnymi
praktykami spirytystycznymi, takimi jak np. channeling. To banalizowanie
spirytyzmu jest niezwykle groźne. Wiem bowiem z własnego doświadczenia, że te
istoty duchowe wchodzą w człowieka na odpowiednich stopniach energetycznych.
Konsekwencje tego są dramatyczne na płaszczyźnie psychosomatycznej: ruina
ciała, psychiki, a nawet sfery duchowej danej osoby. Jeżeli świadomie nie
mówiłem o szatanie, to dlatego że jest on tylko jednym z wielu szkodliwie
oddziaływujących na nas czynników: jedną z wielu istot duchowych. Wskutek
praktyk okultystycznych - tak przynajmniej sądzę - może nastąpić skażenie przez
różne istoty duchowe, oddziaływujące na nas negatywnie. Chociaż - jak mi się
wydaje - nie są one powiązane z diabłem, dokonują czegoś w rodzaju
wyczerpującego nas wampiryzmu. Wydaje się, że to skażenie jest nieuniknione.
Gdy się zacznie praktykować okultyzm, może dojść nawet do opętania przez
szatana. W tych wypadkach konieczna staje się ingerencja egzorcysty.
Wspomniałem już o osobie, która ma
trudności z wyrzeczeniem się pewnej, niestety dość powszechnej formy okultyzmu
- radiestezji. Jest to rodzaj spirytyzmu: bierze się wahadełko i ustawia nad
literami alfabetu. Powstają wtedy zdania: pytania i odpowiedzi. Otóż wspomniana
już osoba wyrzekła się tych praktyk przed Bogiem. Gdy jednak popadała w jakieś
tarapaty, szatan powracał ze zdwojoną mocą, aby wprowadzać w niej zamieszanie.
Na początku sięganie po wahadełko było dla tej osoby pokusą nie do opanowania.
Wreszcie zauważyła, że podobne praktyki nie przynoszą nic dobrego. Za każdym
razem gdy brała do ręki wahadełko, wszystkie objawy jej choroby powracały. To
uświadomiło jej, że robi coś złego. Pojawiały się w niej cierpienia typu
somatycznego, takie jak powtarzające się uciski na szyję, objawy zmęczenia,
bóle brzucha, duszenie się, kłopoty z sercem. Odczuwała nawet bóle kręgosłupa.
Stwierdziła także pojawianie się zaburzeń psychicznych. Im dłużej była w
podobnym stanie, tym częściej sięgała po wahadełko, by rozwiązać swoje problemy.
Pojawiało się więc błędne koło: im częściej bowiem używała wahadełka, tym
większe stawało się jej rozbicie. Na dodatek również jej syn zaczął zachowywać
się dziwnie. Tak więc te negatywne skutki posługiwania się wahadełkiem zaczęły
się rozszerzać na bliskich. Ujawniała się swoista łączność z najbliższą
rodziną. Wszyscy zostali wyzwoleni z tych przykrych objawów, gdy wspomniana
osoba zrezygnowała z tych praktyk okultystycznych. Była to więc prawdziwa
walka, w której chodziło o całkowite wyrzeczenie się tej praktyki. Trzeba było
oddać się z ufnością Panu i szczerze Mu powiedzieć: Ty jesteś moim Panem i od
Ciebie tylko pragnę otrzymać wszelkie dobro. Mówiliśmy dotąd o różnych formach
okultyzmu, radiestezji itp. Dorzuciłbym do tego jeszcze jeden termin, którego
wielu woli raczej unikać: biała magia. Wielu ją praktykuje, szukając w niej
pomocy. Usiłowałem dotąd wykazać, że osoba praktykująca magnetyzm, czyli
uzdrawianie przez nakładanie rąk, łączy się - jeśli można tak powiedzieć - z
pewnymi siłami, aby je przekazać drugiemu człowiekowi. Staje się więc
przekaźnikiem tych energii dla innych. Trzeba sobie zdać sprawę, że jest to
niebezpieczne nie tylko dla człowieka przekazującego te energie, lecz również
dla osób, które je przyjmują. W przypadku magnetyzmu bowiem nie zawsze chodzi o
ujawnianie się pewnych energii kosmicznych - jak się sądzi - ale o działanie
sił duchowych. Osoba magnetyzująca jest kanałem, przekaźnikiem dla tych istot
duchowych. Ich działanie jak gdyby "nakłada się" na czynność osoby magnetyzującej
i dosięga tych, którzy poddają się jej działaniu, a tym samym pragną ingerencji
wspomnianych istot duchowych. Osoba, która magnetyzuje, otwiera się niby na
odpowiednie poziomy energii kosmicznej, a w rzeczywistości - na działanie istot
duchowych. Jest więc możliwe, że przez osobę magnetyzującą zostanie przekazany
jakiś "nieproszony gość" człowiekowi poddającemu się temu działaniu.
Jest to możliwe, ponieważ istnieje pewien stan "fuzji" między
człowiekiem magnetyzującym a osobą poddającą się leczeniu. Podobnie ma się
rzecz z radiestezją. Tu bowiem również w chwili stawiania diagnozy istnieje
stan fuzjonalny między "terapeutą" a "pacjentem". Taka
sytuacja rodzi niebezpieczeństwo "przekazania" pewnych istot
duchowych. Mogę tu przytoczyć wiele konkretnych przypadków osób, które zostały
"uzdrowione" przez magnetyzera, a po kilku miesiącach zaobserwowały u
siebie bardzo niepokojące objawy innego typu! Te nowe stany są o wiele
groźniejsze i bardziej skomplikowane niż te, z którymi przyszli na leczenie do
magnetyzera. Najczęściej osoby te znajdują się u kresu sił. Cierpią na
ustawiczne bóle głowy, na bezsenność, odczuwają niepokój psychiczny. Wiem z
doświadczenia, że kiedy analizuje się z różnymi osobami jakieś niezwykłe,
tajemnicze przypadki, w trakcie wywiadu odnajduje się zawsze albo prawie zawsze
wcześniejsze praktykowanie okultyzmu. Wtedy wszystko staje się jasne. W trakcie
rozmowy można stwierdzić, że cierpiąca osoba miała mniej lub bardziej regularny
kontakt z okultystycznymi terapiami albo z jakimiś wróżkami przepowiadającymi
zdobycie bogactwa, z jasnowidzami, różdżkarzami itp. Co należy czynić w takich
wypadkach? Trzeba po prostu prosić w modlitwie o wyzwolenie, co wcale nie
znaczy, że jest się opętanym. Słowo "wyzwolenie" może budzić
nieporozumienie, dlatego należy je wyjaśnić. Otóż może zaistnieć uzależnienie
od osoby, która nas leczyła. To uzależnienie może stać się "kanałem",
przez który będzie się dokonywać negatywne oddziaływanie. Trzeba zatem prosić,
aby Pan uciął wszelkie więzy, które mogłyby was łączyć z uprzednimi praktykami
okultystycznymi i osobami, co jest tak charakterystyczne dla okultyzmu.
Sprawdziłem to w czasach, gdy sam się oddawałem tym praktykom. Bardzo łatwo
można wejść w fuzjonalny stan łączności z daną osobą. Wystarczy tylko
skoncentrować się na niej - nawet bez nakładania rąk - i już może się to stać.
Trudno potem usunąć te więzy. (...)
Oto kilka przykładów. Dotyczą one
pozornie banalnej praktyki o poważnych jednak konsekwencjach, chociaż
wykonywanej często w dobrej wierze. Pewna młoda dziewczyna, która miała
powołanie zakonne, przyszła do mnie mówiąc, że nie wie, co się z nią dzieje.
Gdy tylko weszła, zauważyłem, że faktycznie coś nie jest w porządku: blada,
rysy pociągłe, chociaż niedawno tryskała życiem. - "Nie wiem, co się ze mną
dzieje. Żyję jakby w nocy. Moje powołanie nie jest oczywiste" -
powiedziała i przewróciła się. Pytam ją, czy jest w depresji. Odpowiada, że tak
- w całkowitej. Próbujemy znaleźć przyczyny. Nie było widać żadnych poważnych
powodów, które mogłyby wywoływać tak głęboki stan depresyjny. Było to coś
innego niż normalne doświadczenie spotykane w życiu duchowym. Wyczuwało się to
bardzo dobrze. W dalszej części rozmowy zapytałem o rodziców, których zresztą
znałem. Odpowiedziała: "Tak, tatuś miewa się lepiej, od kiedy mama za
pomocą wahadełka umie ustalić właściwe dawkowanie leków". Moja uwaga,
rzecz jasna, skupiła się na tym fakcie. Spokojnie jednak powiedziałem: a to
ciekawe! Opowiedz coś o tym. No i okazało się, że mama, pełna dobrej woli,
chcąc lepiej dozować leki choremu małżonkowi, pewnego dnia powiedziała, że
można to robić za pomocą wahadełka. Zabrała się więc do dzieła i wszystko
pozornie szło jak najlepiej. Dziewczyna powiedziała: "Na początku było to
tylko dla tatusia, potem dla sąsiadów i jeszcze dla innych osób." Okazało
się, że mama posługiwała się wahadełkiem przez 10 godzin na dobę! Pytam więc:
"Czy twoje problemy mają jakiś związek z tym wszystkim?" Stwierdziła,
że znalazła się tym przykrym stanie po około sześciu tygodniach od chwili, gdy
mama zaczęła swoje praktyki. Gdy spytałem o braci i siostry, okazało się, że
sprawa wygląda podobnie. Jej małego braciszka ogarniał od tego samego momentu
wielki niepokój. Nie mógł zasnąć, budził się w nocy, krzyczał, nie mógł się
uczyć w szkole itp. Trzeba było więc uciec się do modlitwy o wyzwolenie całej
rodziny. Jest to rodzina bardzo zjednoczona, tworząca prawdziwą wspólnotę.
Wszyscy są tam na siebie otwarci. Skoro zatem jedna z osób stała się kanałem
dla okultystycznych mocy, musiała wywierać wpływ na innych. Nie ma co do tego
złudzeń. Zaś osoba praktykująca okultyzm najmniej odczuwała jego zgubne skutki.
Nieraz zarzuca mi się przesadę. Słyszę takie stwierdzenia: "Ojciec
faktycznie przez swoje praktyki zaszedł za daleko, ale ci, co sobie trochę
pomachają wahadełkiem, są w porządku. Nie robią nic szkodliwego." (...) To
prawda, że ten, kto bierze do ręki wahadełko, nie musi wcale zostać opętany.
Czy jednak należy banalizować sprawę dlatego tylko, że posługiwanie się
wahadełkiem nie jest praktyką ekstremalną? Często sam stawiałem sobie pytanie:
czy mogę uogólniać moje doświadczenia? Czy to, co przeżyłem, było niebezpieczne
tylko dla mnie, czy też podobne praktyki te stanowią zagrożenie dla wszystkich
oddających się im osób? Nie miałem początkowo pewności i często powtarzałem
sobie te pytania. W tym miejscu przypomina mi się jeszcze inny przypadek.
Myślę, że Pan mi go wskazał, abym się utwierdził we właściwym rozeznaniu, które
zaczęło we mnie wzrastać dzięki różnym doświadczeniom osobistym. Otóż mój kuzyn
także praktykował radiestezję. Był on osobą wierzącą. Odwiedziłem go kiedyś i
powiedziałem mu, że jego praktykowanie radiestezji nie jest chyba zgodne z wolą
Pana. Narażamy na niebezpieczeństwo naszą równowagę psychiczną, a nawet nasze
zdrowie fizyczne, nie mówiąc już o życiu duchowym. On na to: "Ależ to nic
takiego, przecież wszystko robię za darmo..." itd. Bynajmniej mnie to nie
przekonało, bo i ja modliłem się w czasie wykonywania moich praktyk. Robiłem to
wprawdzie dla jakiegoś minimum finansowego, jednak nie dla zysku. Jego argument
nie przemawiał więc do mnie. Aby udowodnić mi niewinność swoich praktyk, wziął
do ręki wahadełko. Postanowił postawić przy jego pomocy pytanie. Nie domyślał
się, że - posługując się wahadełkiem i alfabetem, zadając różne pytania, np.
dotyczące zdrowia - praktykuje najzwyklejszy spirytyzm. Wyciąga więc wahadełko
i pozwala mu biegać po literach alfabetu. I nagle... dziwna sprawa... Wybaczcie
to, co teraz powiem, ale ten "ktoś", "podłączony" do jego
wahadełka, był źle wychowany... "Powiedział" mu: "A ten... co to
za jeden?" Najwyraźniej chodziło mu o mnie. Kuzyn był zdziwiony, a ja
zaniepokojony, gdyż dobrze wiedziałem, z czym mamy do czynienia. Pomyślałem, że
znowu się w coś wpakowałem i zacząłem się modlić z całego serca. Kuzyn postawił
drugie pytanie przy pomocy wahadełka. Wybaczcie, ale jak już powiedziałem,
wahadełko było naprawdę źle wychowane... Padła więc odpowiedź: "Wypieprz
go stąd!" Niemal natychmiast, odruchowo powiedziałem: "W imię Pana
naszego Jezusa Chrystusa idź precz!" Powiedziałem to głośno - w sposób
spontaniczny i odruchowy. Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, usłyszeliśmy krzyk
dochodzący z kuchni. Była to żona mego kuzyna, która - nie wiedząc zupełnie, co
robimy - przygotowywała obiad. Padła na ziemię. Zawieźliśmy ją do szpitala.
Przez trzy dni była półprzytomna. Okazało się jeszcze, że ich syn był od 2 lat
chory na jakąś dziwną chorobę (...). Rozwiązaniem wszystkiego okazała się
modlitwa o wyzwolenie. Jest to więc jeszcze jeden przykład człowieka, który
niewinnie robił "coś" w wolnych chwilach. Nie był wcale zawodowcem, a
jednak jego spirytystyczna praktyka okazała się bardzo szkodliwa również dla
całej jego rodziny! Mógłbym przytoczyć wiele podobnych przypadków młodych
ludzi, którzy bez najmniejszych obaw oddają się podobnym praktykom. Błagam was:
jeśli zabawiacie się jeszcze w tego typu "gry", przestańcie i
poproście Pana, by uwolnił was z więzów, jakie mogły powstać w czasie tego typu
praktyk. Nie zajmujmy się kosztem naszego zdrowia tego typu sprawami. Mam w
pamięci jeszcze jeden przykład. Chodzi o osobę, która poszła na terapeutyczny
seans magnetyczny. Uzdolniony magnetyzer często robi tzw. łańcuch magnetyczny.
Polega to na tym, że osoby uczestniczące w seansie trzymają się za ręce, aby
mógł przez ten cały łańcuch przesunąć się fluid magnetyczny. Osoba, która mi to
opowiadała, powiedziała: "Stało się coś dziwnego. Poszłam do wspomnianego
człowieka, aby wyleczył mnie magnetyzmem, i nie mogłam tam zostać. Dlaczego?
Otóż zrobił łańcuch i w pewnym momencie powiedział, że dziś coś nie wychodzi.
Ponowił próbę i nadal nie wychodziło. Nagle powiedział, zdenerwowany i
rozdrażniony: Wśród was jest ktoś, kto się modli albo nosi medalik!" A ja
na to: Rzeczywiście, noszę cudowny medalik." Wtedy krzyknął: Albo go
zdejmiesz, albo wychodzisz!" Zdumiewające, ale osobie tej nie przyszło na
myśl, że miejsce to nie jest zbyt godne polecenia dla chrześcijan, skoro
modlitwa i cudowny medalik stanowiły przeszkodę w wykonywaniu tego, co
magnetyzer próbował zrobić. Podobnych przykładów mógłbym zacytować bardzo
wiele. Istnieją grupy, które łączą modlitwę z praktykami spirytystycznymi:
nakłada się ręce, wzywa się siły kosmiczne, robi się kółeczko magnetyczne itp.
Wzywany jest zarówno Einstein jak i proboszcz z Ars. Wszystko w najlepszej
wierze. Wśród zebranych jest jedno medium. Osoba ta koncentruje się i duch
zaczyna działać na zasadzie channelingu. Otóż jedna z osób biorących udział w
podobnych spotkaniach przyszła kiedyś do mnie z objawami tak silnego duszenia
się, że nie mogła oddychać. Lekarze byli bezradni, bo nie znajdowali żadnych
przyczyn somatycznych tłumaczących podobny stan. Zaczęto więc szukać przyczyn
psychicznych. Posłano dziewczynę do psychiatry, do psychologa. Ten z kolei
odesłał ją do domu mówiąc, że chodzi o schorzenie somatyczne. I tak w kółko...
Tymczasem przyczyna miała charakter duchowy.
Wielu interesuje się astrologią,
która fałszywie interpretuje wpływ, jaki mają na nas ciała niebieskie. Pismo
Święte przestrzega i jasno potępia próby poznawania przyszłości w oparciu o
ciała astralne. Wszystkim zaś kierują nie - gwiazdy, lecz wolna Istota wolna -
Bóg. Również nasze wolne wybory mają wpływ na kształtowanie przyszłości.
Zalecałbym ostrożność również w odniesieniu do różnych technik hipnotycznych,
nawet jeśli stosuje się je w celach terapeutycznych. Hipnoza wywołuje bowiem
niebezpieczne uzależnienie jednej osoby od drugiej, co jest bardzo delikatną
sprawą. Osoba w stanie hipnotycznym może otrzymać od hipnotyzera najbardziej
dziwaczny rozkaz. Gdy wychodzi z tego stanu, odczuwa w sobie wewnętrzny, silny
przymus spełnienia otrzymanego nakazu. Może wykonać najgłupszy nawet czyn,
który został jej nakazany przez hipnotyzera, np. przejdzie przez ulicę na
rękach. Nastąpiło zatem zniewolenie, ograniczenie wolności danej osoby, chociaż
może ona sobie wymyślić jakieś wytłumaczenie dla swojego absurdalnego
zachowania. Groźny zatem może być stan uzależnienia, jaki tworzy się między
hipnotyzerem a osobą hipnotyzowaną. Zerwanie więzów spowodowanych hipnozą wcale
nie jest takie proste ani takie łatwe, jak twierdzą niektórzy. Łatwo kogoś
zahipnotyzować i wyprowadzić ze stanu hipnotycznego. Powrót do stanu normalnego
nie musi jednak oznaczać, że została już zerwana wszelka więź pacjenta z
hipnotyzerem. Nie jest to wcale takie oczywiste. Nie ośmieliłbym się zdecydowanie
potępić stosowania hipnozy w celu zmniejszania lub usuwania bólu, ale też - na
podstawie własnych przemyśleń i opinii wielu osób - nie mógłbym jej polecić ani
komukolwiek zaproponować. Trudno bowiem uznać za neutralne stany hipnotyczne -
choćby tylko przejściowe. Gdy się weźmie pod uwagę to, co człowiek może zrobić
po hipnozie, trudno powiedzieć, że pomogła mu ona w wewnętrznym, duchowym
wzroście. Nakazy wydane w stanie hipnotycznym mogą mieć silny wpływ na decyzje
człowieka, uwarunkowują je. Nie jest to więc zgodne z szanowaniem ludzkiej
wolności.
Wielu pyta mnie, czy nadal posiadam
uzdolnienia, o których wspominałem wcześniej. Otóż opuściły mnie one. Odczułem
ulgę w chwili, gdy wyrzekłem się ich przed Panem. I tak rozpoczęła się moja
nowa, szczególna droga duchowa. Kiedy człowiek rezygnuje ze swoich
umiejętności, powoli zaczyna szukać swego miejsca wobec Boga. Tak było ze mną.
Rozpoczął się drugi etap mojego nawrócenia. Przypomnijcie sobie, co mówiłem o
moim nawróceniu w Indiach, kiedy Pan podszedł do mnie. Musiałem wtedy wszystko
opuścić, stać się człowiekiem, który nic nie posiada i wszystko przyjmuje od
Boga. Złożyłem Panu te "dary" w ofierze. Wyrzekłem się nie tylko ich
używania - co byłoby niewystarczające - ale również ich posiadania. Oddałem je
Bogu. Nie posiadam już tych uzdolnień, co potwierdza pewne trochę dramatyczne
zdarzenie w moim życiu. Otóż kiedy moja mama była ciężko chora, ojciec czynił
mi wyrzuty: "Szanuję twoją drogę duchową, ale wobec tak ciężkiego stanu
matki nie użyć tych darów to skandaliczne!" Było to dla mnie prawdziwą
udręką sumienia. Co należało czynić? W końcu, pod naciskiem ojca, spróbowałem i
okazało się, że nie posiadam już żadnych umiejętności leczenia. Pan nie chciał,
aby w taki sposób moja matka doznała pomocy. Wyzdrowiała później. Wiele osób,
które zabrnęły w różne praktyki okultystyczne, usiłuje je porzucić. Co trzeba
zrobić? Jak z tego wyjść? Pierwsza rzecz - to powrócić do Jezusa Chrystusa i
wybrać Go ponownie za Pana swego życia i Boga. Gdy mówię: "Panie mój! Boże
mój! - znaczy to, że wszystkiego oczekuję od Niego. Wierzyć znaczy Pana uczynić
Skałą i Fundamentem swego życia. (...) Trzeba wyrzec się wszystkiego, co w moim
życiu niejasne, aby żyć w radości. Moc Ducha Świętego zstąpi i będzie w nas
działać jedynie wtedy, gdy - jak Jezus, którego pokarmem było pełnić wolę Ojca
- staniemy się całkowicie zależni od Ojca. Ważne jest przyjęcie postawy
nawrócenia. Trzeba nam stawać przed Panem jak biedak. Trzeba wyrzec się
wszystkiego co, chciało się zatrzymać dla siebie. Trzeba wyrzec się wszelkiej
formy władzy i mocy i zacząć się radować ze swego ubóstwa. Gdy praktyki
okultystyczne i ich skutki nie zajdą tak daleko, jak to miało miejsce w moim
wypadku, może wystarczyć modlitwa o wyzwolenie. Dobrze jest prosić o nie Pana.
Nasze wyzwolenie dokonuje się w sakramencie pokuty i pojednania. Naszemu
wyzwoleniu może pomóc modlitwa wspólnotowa z kilkoma osobami, które wzywają
Ducha Świętego, Ducha mocy, aby przyszedł i uwolnił od szkodzących nam istot
duchowych. Trzeba prosić z wiarą, w imię Pana Jezusa, gdyż - jak mówią Dzieje
Apostolskie - "nie ma innego imienia, w którym moglibyśmy być
zbawieni" (4,12). Zbawienie to wspólnota życia z Bogiem osobowym, naszym
Ojcem. Pojednania z tym Ojcem dostępujemy w imię Jezusa.
Jestem słaby, Panie. Potrzebuję
Twego Ducha, by móc iść w wierności drogą wyrzeczenia, które pozwalasz mi dziś
czynić. Odnów we mnie Twych siedem darów Ducha Świętego, w tym dar bojaźni i
pobożności, które pozwalają mi wołać: Abba Ojcze; dar roztropności, który pozwala
mi na rozeznanie, jaki jest koniec otaczającego mnie świata i wszystkich spraw.
Panie, Ty przyoblekłeś się w nasze ciało, byśmy byli wolni jako dzieci Boże.
Przyjdź i wyzwól nas dziś. Dozwól byśmy mogli wołać: Abba Ojcze. Panie,
ponieważ pogrążyłem się na drodze okultyzmu, ponieważ zaangażowałem swoją
wolność w tę sprawę, dlatego pragnę dziś zanurzyć się w Twej drogocennej Krwi.
Jezu, ofiaruję Ci swe życie. Przyjdź i napój je Krwią i Wodą wytryskującą z
Twego Serca. Panie, Ty pozwoliłeś na to, by Cię ukrzyżowano. Stałeś się
bezsilny po to, abym ja dziś został uwolniony z mych kajdan, abym został
wyzwolony ze wszystkich złych wpływów, które mnie wiążą. Amen. Modlitwy do
codziennego odmawiania. Potężna Niebios Królowo i Pani Aniołów, Ty, któraś
otrzymała od Boga posłannictwo i władzę, by zetrzeć głowę szatana, prosimy Cię
pokornie, rozkaż hufcom anielskim, aby ścigały szatanów, stłumiły ich
zuchwałość, a zwalczając ich wszędzie, strąciły do piekła. Święci Aniołowie i
Archaniołowie, brońcie nas i strzeżcie nas. Amen. Święty Michale, Archaniele,
broń nas w walce. Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą
obroną. Niech go Bóg pogromić raczy, pokornie o to prosimy. A Ty, Wodzu
niebieskich Zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po
tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen.
http://www.egzorcyzmy.katolik.pl/index.php/duchowe-zagrozenia-53/291-o-niebezpieczenstwach-wschodu-verlinde
strach się bać ale proponuję przeczytać artykuł co nas czeka https://calvarianum.eu/8926-2/ trochę zmieni się podejście do życia
OdpowiedzUsuń