wtorek, 21 października 2014

Duchowość poszukiwana



            Cierpliwości!!! Jeszcze tylko dwa wpisy w ramach wstępu do bloga i obiecuję że przejdę do meritum. W poprzednim wpisie wspominałem o motywach, które skłoniły mnie do założenia tej stronki. Jest ich kilka. Dziś kolejny z motywów, wydaje mi się dosyć ważny, chociaż motyw „wisienkę” lub (pewnie dla niektórych tak będzie) „papryczkę chili” zostawiam sobie na ostatni wpis wstępu. Wtedy sobie pofolguję, choć pewnie święty młot poprawności zawodowej spadnie na moją głowę…

            Ostatnio bardzo dużo wolnych chwil (wolnych od bezcelowego i chaotycznego robienia 100 rzeczy na raz) poświęcam osobistej edukacji z dziedziny life coaching’u lub spiritual coaching’u, czyli po naszemu duchowemu i życiowemu rozwojowi. Książek i materiałów pobranych z Internetu mam tyle, że spokojnie przez następne 50 lat mam co robić. Dzięki temu poznaję fajnych i mądrych ludzi, dowiaduje się ciekawych rzeczy i przede wszystkim odkrywam siebie i swoje możliwości, o których wcześniej nawet nie śniłem. Chyba dopiero po 40 czuję że zaczynam żyć J , chociaż trochę czasami łupie mnie w kręgosłupie…

            To poznawanie, szukanie, odkrywanie…, poznawanie ludzi, którzy również szukają tego „czegoś więcej”, „głębiej”, „dalej” sprawiło, że zauważyłem pewną tendencję w rożnych szkołach rozwoju osobistego, (przez rozwój osobisty rozumiem tu szeroko rozumiany rozwój człowieka: duchowy, psychiczny, fizyczny, społeczny, zawodowy, itp.), a mianowicie odchodzenie od „rodzimych” wartości duchowych i kulturowych w poszukiwaniu czegoś nowego, egzotycznego, wyjątkowego…, czegoś co odmieni moje życie, mój stan psychiczny, moje zagubienie i jak za dotknięciem magicznej różdżki da mi poczucie szczęścia, spełnienia i sensu istnienia. – Mam tu na myśli przede wszystkim tendencje skierowane w stronę duchowości Wschodu. (Joga, Reiki, wschodnie techniki medytacji, Tai Chi, a nawet wschodnich sztuk walki, nie wspomnę już o próbach zagłębiania się w duchowe drogi rozwoju i praktyki Buddyzmu, Hinduizmu , Taoizmu…itd.)

            Niezaprzeczalnie, każda religia, każda kultura, każda duchowość niesie ze sobą dobre i pożyteczne wartości. Są one do wykorzystania jeśli sprawiają, że przez to stanę się bardziej człowiekiem ale z GŁOWĄ!!! – Religie i praktyki Wschodu, to nie tylko zewnętrzne formy przeżywania duchowości, gesty, postawy, czy nawet praktyki pozwalające zmieniać świadomość, emocje, uczucia… ale całe systemy filozoficzne, które dla nas ludzi Zachodu są zupełnie obce, gdyż nie wychowaliśmy się w tamtej kulturze i mentalności, która od dziecka przenika człowieka Wschodu.

            Dzisiaj moda na Wschód jest oznaką poszukiwania głębokiej duchowości. Człowiek dostrzega, że to, co proponuje mu dzisiejszy świat materializmu i konsumpcjonizmu jest dla niego niewystarczający, że czegoś mu brakuje, czegoś głębszego, transcendentnego.

            Samo poszukiwanie nie jest czymś złym. Stanowi dowód na to, że człowiek intuicyjnie przeczuwa istnienie wyższego, doskonałego Źródła wszelkiego istnienia i w tym Źródle szuka odpowiedzi na najważniejsze egzystencjalne pytania i sens swojego życia. Zainteresowanie innymi religiami jest próbą znalezienia odpowiedzi na prawdziwe duchowe potrzeby. Jednak z tradycji Wschodu czerpie się najczęściej w sposób fragmentaryczny i zniekształcony. Dobrze tę sytuację przedstawia o. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin i filozof religii:

            „Przykładem może być tutaj zaczerpnięta z hinduizmu i buddyzmu nauka o reinkarnacji. W naszej kulturze koncepcja ta zyskała popularność na przełomie XIX i XX w. Ludzie postrzegali ją bardzo optymistycznie. Zobaczyli w niej nadzieję na wieczne życie, cieszyli się, że ich zmarły kotek jest teraz pieskiem itd. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że dla ludzi Wschodu wędrówka dusz to nieszczęście, przekleństwo. Nacisk położony jest w niej nie na to, że człowiek będzie się wielokrotnie radował życiem, ale że wiele razy będzie umierał. Zarówno w hinduizmie, jak i buddyzmie szczęściem wcale nie jest nieskończone życie, ale wyrwanie się z kręgu narodzin i śmierci (sansary), unicestwienie samego siebie po to, żeby dostąpić wyzwolenia. Zachodnia wizja reinkarnacji pokazuje, że często według własnego uznania zapożycza się z obcej tradycji tylko wybrane jej elementy, eklektycznie i naiwnie łączy się rozmaite wątki przekazów duchowych niczym różne smaki różnych przypraw. Nie wierzę, żeby w ten sposób można było dojść do czegoś poważnego.” – Polecam ten artykuł.

            O zagrożeniach płynących z bezkrytycznego przyjmowania „egzotycznych” form duchowości, całkowicie obcych dla naszej kultury Zachodniej, zbudowanej na wartościach chrześcijańskich, można przeczytać tutaj:

http://www.egzorcyzmy.katolik.pl/index.php/duchowe-zagrozenia-53/291-o-niebezpieczenstwach-wschodu-verlinde

            lub bezpośrednio w zakładce: Warto mądrego posłuchać
           
        Nie jestem zwolennikiem demonizowania wszystkiego, co nie wypływa z ambon kościelnych ale warto przeczytać o zagrożeniach przede wszystkim duchowych z obcej naszej kulturze i mentalności duchowości Wschodu.

            Powstaje wiec pytanie: Dlaczego  ludzie szukają głębi na Wschodzie, a nie w bardzo bogatej duchowości chrześcijańskiej, dlaczego nie czerpią z ogromnego bogactwa Ewangelii i nauczania Jezusa, z samej osoby Jezusa, gdzie znaleźć można odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania, wszelkie potrzebne wskazówki do rozwoju osobistego a przede wszystkim odnaleźć sens i celowość życia. (UWAGA! Mówię tu o duchowości chrześcijańskiej a nie Kościele-Instytucji, skądinąd  o mocno nie raz wątpliwym autorytecie w kwestii duchowości…)

            Może dlatego, że często obecna płaszczyzna duchowości, prezentowana w miejscach w sposób szczególny do tego przeznaczonych , jest dzisiaj płytka, skostniała, nie otwierająca na głębsze pokłady życia duchowego. Do tego dochodzi czar pewnej egzotyki; guru mówiący nowe, fascynujące rzeczy wydaje się osobą ciekawszą od proboszcza z własnej parafii. Być może Kościół ma również trudność ze znalezieniem odpowiedniego języka przekazu oraz treści, które dotykałyby realnych potrzeb dzisiejszego człowieka. Papież Franciszek podkreśla często, że aby moc dzisiaj wiarygodnie głosić Ewangelię, trzeba otworzyć drzwi kościołów Jezusowi (mocne!!!). Wyjść z pozłacanych prezbiteriów, wyjść na ulice i place, pójść na „peryferie” Kościoła, tam gdzie realnie jest człowiek ze swoją codziennością, nie zawsze łatwą i dającą się zamknąć w sztywnych ramach przepisów i dogmatów.

            Zacytuję tu jeszcze raz o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, który trafnie zauważa problem:

            „Problem chrześcijan polega dziś na tym, że jesteśmy w sytuacji zagubienia, zatracenia własnych korzeni, natomiast zainteresowanie religiami Wschodu świadczy o tym, jak bardzo Europejczycy czy Amerykanie pragną autentycznego pogłębionego życia duchowego. Nie znajdują jednak duchowych przewodników, wydaje im się, że duszpasterze chrześcijańscy nie potrafią mówić takim językiem, który by odpowiadał na duchowe potrzeby, szukają więc gdzie indziej. Tymczasem droga do duchowej głębi wcale nie wiedzie przez eklektyczne dobieranie różnych elementów obcej religii, ale przez wejście do środka, czyli pogłębienie własnej tradycji, wiary w Jezusa Chrystusa. Jest więc wielką sprawą chrześcijaństwa wydobycie tej głębi, która w nim jest. Mamy cudowne wielkie doświadczenia. Wystarczy zresztą popatrzeć, jak ludzie spontanicznie szukają, jak bardzo popularne są na przykład sentencje Ojców Pustyni. Toteż duszpasterze zamiast pomstować na to, że ludzie interesują się buddyzmem, powinni zabrać się do roboty i pokazać całą głębię chrześcijaństwa.”

            Duszpasterze powinni zaproponować ludziom drogę do pogłębionego życia wewnętrznego, choćby przez pokazanie im bogactw form duchowości wypracowanych na przykład przez dominikanów czy karmelitów. Powinni nie tylko wskazać na pewne  ścieżki duchowego rozwoju, lecz przede wszystkim zadbać o kształtowanie wrażliwości sakralnej i o rozumienie bogactwa symboliki niesionej przez liturgię. Konieczne jest także przyłożenie większej wagi do funkcjonowania małych grup wewnątrz parafii, duszpasterstw akademickich, grup modlitewnych. A wszystko po to, żeby pokazać, że modlitwa to nie tylko „paciorek”, który odmawiamy rano i wieczorem, ale że modlitwa jest formą przyjaźni z Bogiem. Chodzi też o to, żeby takie przykościelne organizacje były oparciem dla każdego, żeby niedzielna Msza święta przestała być czymś nudnym i niezrozumiałym, a dzięki współpracy wszystkich, którzy w niej uczestniczą, była głębokim doświadczeniem, dającym ludziom materiał do pracy duchowej na cały tydzień; parafia powinna być wspólnotą wspólnot. Trzeba by też przemyśleć sprawę wychowania dzieci i młodzieży oraz duchowości rodziców. Ważne jest, żeby to nie była tylko duchowość dominikanów czy karmelitów, ale żeby ci ludzie umieli wypracować sobie własną drogę rozwoju. Przewodnikiem przecież nie musi być wcale kapłan, może jakaś pobożna para małżeńska potrafi lepiej poprowadzić modlitwę wspólnoty. Nie wystarczy dać tzw. świeckim wiernym dziesięciu przykazań i pięciu przykazań kościelnych – ludzie chcą więcej, i mają do tego prawo.”

            W Ewangelii, w postawach, sposobie bycia, myślenia, nauczania Jezusa odnaleźć mogę odpowiedź na wszystkie moje pytania, problemy, obawy, dylematy… Tu znajdę wskazówki dla osobistego rozwoju, drogowskazy na życie… Znajdę DROGĘ, bo Jezus jest drogą. – Ale nie stanie się to bez wysiłku, bez wyruszenia w DROGĘ, bez pozostawienia wszystkich moich dotychczasowych przekonań, pewników i zabezpieczeń. Jeżeli utknę w dziurze gotowych odpowiedzi, pergaminów zapisanych mądrymi teologicznymi wywodami, stertą niestrawnych dokumentów to być może będę miał poczucie poprawności ale nigdy nie wyruszę w DROGĘ, nigdy na tej drodze nie spotkam żywego Jezusa. Nie przeżyję osobistego doświadczenia spotkania z NIM. – Będę wciąż żył nie swoim życiem, przekonany, że tak właśnie powinno być…

            Codziennie się zmieniam, codziennie budzę się odrobinę inny niż wczoraj, mam inne myśli, potrzeby, spotykam inne sytuacje i inne przeżywam relacje – dlatego codziennie, z wytrwałością, pokorą i entuzjazmem muszę ponownie ruszać w DROGĘ, patrząc na kompas Ewangelii szukać Boga, człowieka, siebie…

            Jeden z moich duchowych przewodników, na początek mojej drogi pozostawił mi radę: 

          „Spotkanie Jezusa nie oznacza zdobycia kolejnego z wielu doświadczeń, dodania kolejnego elementu do krajobrazu naszego życia. Oznacza raczej akceptację faktu, że nasze spotkanie z Nim spowoduje radykalny przełom w naszych planach, że On zmieni w naszym życiu wszystko (myśli, mentalność, zachowanie).

            Jezus nie zgadza się być tanim świecidełkiem, wybraną opcją, przedmiotem upodobania – pobożnym czy intelektualnym – ani nawet sztandarem, za który chwytamy, aby walczyć z domniemanymi nieprzyjaciółmi.

            Wierzący, który naprawdę spotkał Jezusa, zmienia się nie do poznania w stosunku do tego, kim był wcześniej. I to jest właśnie to nasze „nie do poznania”, pozwalające szukającym rozpoznać Go albo przynajmniej domyślać się Jego obecności.”

Grazie Alessandro Pronzato!

            Na zakończenie, jeszcze obserwacja z własnego podwórka, spod trzepaka… - czyli o bezmyślnym małpowaniu innej kultury…


            W czasie mojego kilkuletniego pobytu w Afryce spotkałem pewne osoby, które kierując się emocjonalnymi potrzebami chwili chciały upodobnić się do miejscowej ludności… Były to zazwyczaj przedstawicielki płci pięknej, które zaczęły ubierać się na sposób kobiet afrykańskich, pleść sobie warkoczyki czyli robić tzw. „tressage”, a nawet nosić na głowach zakupy, jak to robią afrykańskie panie. – Wyglądało to już samo w sobie dosyć zabawnie i nienaturalnie, nie pasowało to do ich Zachodniego image. Pewna staruszka, babcia afrykańska, pomarszczona, przygarbiona spojrzała na nie i powiedziała: niech spróbują jeść jeden posiłek dziennie, chodzić 10 kilometrów po wodę, przesiąknąć dymem w afrykańskiej chacie, niech w nocy pogryzą je pchły albo szczur ugryzie w palec, wtedy dopiero poznają co to afrykańskie życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz