Powszechnie używamy dzisiaj w
porozumiewaniu się z innymi ludźmi tzw. "drogi elektronicznej”. Piszemy
e-maile, porozumiewamy się przez Facebook, piszemy sms do naszych bliskich,
znajomych, przyjaciół. – Czy nie zdarzyło nam się napytać sobie nieraz biedy i
kłopotów przez taką właśnie formę porozumiewania się?
Osobiście
kilkakrotnie maiłem takie sytuacje. Przyczyna tego jest prosta. Ci, którzy otrzymują
ode mnie wiadomość „elektroniczną”, po pierwsze nie widzą mnie, nie widzą
wyrazu mojej twarzy, nie słyszą tonu mojego głosu – czyli po swojemu
interpretują moje słowa. Stwarzają sobie mój wizerunek, moją postawę na bazie
suchego przekazu wiadomości, która ode mnie otrzymali.
Kilka
razy zdarzyło się, że wysłany przeze mnie sms lub wiadomość na facebooku były
żartobliwe, chciałem kogoś rozbawić, rozśmieszyć a może nieraz z żartem
sprowokować, ale moja wiadomość została odebrana zupełnie inaczej. Adresat
wiadomości nie zobaczył mojego mrugnięcia oka, nie zobaczył lekkiego uśmiechu
na twarzy i humorystyczną wiadomość potraktował bardzo poważnie, poczuł się
urażony a być może nawet zraniony. Innym razem chciałem zwrócić komuś na coś
uwagę, wyrazić moją opinię na temat jego zachowania, ale uczyniłem to w
pospiechu, wysyłając krótką, szybką wiadomość. Przesłanie pozbawione uśmiechu i
ciepłego tonu głosu, które tak naprawdę wyrażało troskę z mojej strony, dobra
przyjacielską radę zostało odebrane jako krytyka, wywyższanie się ,
pretensjonalność.
Brak
osobistego kontaktu z drugim człowiekiem powoduje, że możemy się wyminąć w tym
co myślimy, czujemy, przeżywamy.
Dlaczego
o tym mówię?!
W przeżywaniu naszej relacji z
Bogiem możemy wpaść w pułapkę „powierzchowności”, pewnego rodzaju próżni,
formalizmu. – Zatrzymujemy się na treści przekazu Ewangelicznego, mniej lub
bardziej znamy interpretację poszczególnych fragmentów Ewangelii, z
intelektualnego punktu widzenia rozumiemy przesłanie pozostawione w nauczaniu Jezusa
na temat Boga, wiary, miłości bliźniego... Ale czy to ma naprawdę wpływ na moje
życie, czy ta wiedza ma moc przemieniania mojego serca, myśli, uczuć, pragnień
a co za tym idzie wyborów, decyzji i działań jakie podejmujemy w życiu?
Jeżeli
brakuje mi autentycznego, wewnętrznego, głębokiego pragnienia spotkania się z
Jezusem w moim życiu, poznania Go osobiście, zatrzymania się na Jego prawdziwej
osobowości, ryzykuję wyminięcie się z Bogiem w moim życiu, ryzykuję brak
zrozumienia tego czego Bóg ode mnie oczekuje a w konsekwencji przyjęcie postawy
obojętności wobec Boga, zniechęcenie się do Boga, wręcz może nawet wrogości
wobec wszystkiego co związane jest z Bogiem, wiarą, religią…
Osobiste,
wewnętrzne, głębokie spotkanie z Jezusem jest podstawą nawrócenia czyli
utożsamienia moich myśli, pragnień, uczuć i wyborów jakie podejmuję w życiu z
Ewangelia Jezusa Chrystusa. – Nie słysząc barwy głosu Jezusa, nie widząc błysku
w Jego oczach, podniesionych brwi, stłumionego uśmiechu, przechylonej głowy,
albo czasami surowego i nieprzejednanego spojrzenia, możemy źle interpretować
wiele jego słów, gestów czy zachowań.
Lektura Ewangelii pozbawiona
wglądu w osobowość Jezusa, może czasami przypominać oglądanie telewizji z
wyłączonym dźwiękiem. Nie angażuje nas, nie wzbudza emocji, nie prowokuje do
myślenia. Obrazy ewangeliczne przechodzą nam przed oczyma ale nie poruszają
naszego serca, nie prowadzą do refleksji a w konsekwencji do przemiany naszego
życia, według wartości przekazanych nam przez Jezusa.
Bez
osobistego spotkania z Jezusem, staje się On często dwuwymiarową i abstrakcyjną
postacią, ideą, reliktem przeszłości.
Autentyczne
spotkanie z Bogiem porównać można do relacji międzyludzkich. Aby relacja z
drugim człowiekiem miała sens potrzebny jest przede wszystkim czas ofiarowany tej osobie. Muszę się
zatrzymać w moim codziennym zabieganiu, spotkać się z tym człowiekiem,
poświęcić mu maksimum uwagi, zainteresowania, skupienia na tym, co on do mnie
mówi, co myśli, co czuje…
Dlaczego
niektóre relacje nam po prostu nie wychodzą? – Dlatego, że są one często
powierzchowne, nie umiemy słuchać, przychodzimy z gotowymi odpowiedziami, przekonaniami i oczekiwaniami.
Nie potrafimy zachwycić się bogactwem drugiego człowieka, otworzyć się na nowe,
podjąć trudu głębszego poznania tego człowieka, którego spotykam na swojej
drodze. – Rezultatem jest to, że często się wymijamy, nie rozumiemy,
pozostajemy obojętni na bogactwo, które ten człowiek ze sobą niósł.
Przypomina
mi się tutaj niechlubna sytuacja sprzed kilku dni. Wróciłem z całodniowej
podróży, z drugiego końca Polski. Był już późny wieczór i zmęczenie dawało mi
się mocno we znaki. W głowie pracowały jeszcze sprawy, którymi pochłonięty
przez cały dzień. Gdzieś w głębi marzyłem tylko o tym, żeby wziąć prysznic i
odpocząć. Podjeżdżając pod dom spotkałem kolegę, który również wracał po
kilkudniowym wyjeździe związanym z jego pracą. Był wyczerpany i widać po nim
było, że coś go gnębi. Zaczął rozmowę nieśmiało, wymieniliśmy kilka zdań i
wyczułem, że chce pogadać, że ma jakiś problem, którym chce się podzielić. Czekał,
abym dał mu sygnał, że jestem gotów go wysłuchać. – Takie rzeczy się czuje.
Ja
miałem w głowie tylko jedną myśl. Chłopie, chętnie Cię posłucham ale nie teraz.
Myślałem tylko o powrocie do siebie i wypoczynku. Pożegnaliśmy się ale
widziałem w jego oczach smutek i rezygnację. Następnego dnia spotkałem go
ponownie, i próbowałem zapytać o sytuacje z poprzedniego wieczoru ale nie
chciał już na ten temat rozmawiać. Odpowiedział tylko, że wszystko jest w
porządku i nie dowiedziałem się co tak naprawdę go męczy. Potrzebował
porozmawiać poprzedniego wieczoru ale mnie nie było… Byłem fizycznie ale tak
naprawdę to nie spotkałem tego człowieka. Skupienie na sobie, na swoich
sprawach zamknęło mi drogę do autentycznego spotkania z drugim człowiekiem.
Straciłem okazję na przeżycie autentycznej relacji, głębokiej, ubogacającej
i twórczej.
Podobnie
dzieje się w naszych relacjach do Boga. Często przychodzimy do Kościoła,
modlimy się, słuchamy słów Ewangelii ale nasze troski, problemy, nasze sprawy
tak nas absorbują, że do autentycznego spotkania z Bogiem nie dochodzi. Obojętniejemy
na obecność Boga w naszym życiu, wymijamy się z Nim, staje się dla nas
abstrakcją, ideą, kimś obcym i nierealnym.
Spotkanie
z Bogiem wymaga osobistej, wewnętrznej decyzji, dobrej woli, pragnienia
poznania Go. Do tego spotkania nie może dojść jutro albo w jakiejś bliżej
nieokreślonej przyszłości… To, co stanowi nasz realny świat, nasze rzeczywiste
życie to jest TU i TERAZ. To co realnie w ręku posiadam, to jest ta konkretna
chwila! Nie wczoraj (tego już nie ma), nie jutro (bo nie wiem czy ono nastąpi)
ale TU i TERAZ jest czas na spotkanie z Bogiem. - W tym konkretnym momencie
Jezus chce mnie spotkać, ale żeby do tego spotkania doszło muszę Go poznać,
skupić moją uwagę na Nim, musi stać się On dla mnie kimś bliskim, realnym,
namacalnym.
Kiedy
pracowałem we Francji miałem okazję zwiedzić parę średniowiecznych kościołów. W
tych kościołach krzyż i ołtarz umieszczone były na środku świątyni. Oznaczały
obecność Boga w centrum modlącej się wspólnoty. Krzyż, który jest znakiem
zbawienia i ogromnej miłości Boga do człowieka przypominał, że Bóg jest obecny
pośród tych ludzi, którzy się tam modlili. Uderzyła mnie w tym jeszcze jedna
symbolika: kiedy patrzyłeś na krzyż, widziałeś z jednej strony przybitego do
niego Jezusa, ale z drugiej strony krzyż był pusty. – Jezus, pokonał zło,
śmierć i grzech. Jest prawdziwie obecny wśród nas, Bóg żywy, prawdziwy, jak
najbardziej realny.
Swoim
uczniom powiedział: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do
skończenia świata”. Nie powiedział tego tak sobie, dla dodania odwagi tylko
swoim Apostołom. Nie powiedział tego ogólnie, zatrzymując się na jakimś
sloganie, aby tylko brzmiało pięknie. – Powiedział to do każdego z osobna, kto
w Niego uwierzy. Mówi to również do mnie i do Ciebie: Wierzysz we mnie? Ja jestem z Tobą. Jestem dla Ciebie! Tu i teraz, bez
względu na to w jakiej kondycji życia i ducha jesteś. Jestem przy Tobie nie
tylko wtedy, kiedy jesteś pojednany ze mną, kiedy wszystko układa Ci się
dobrze, kiedy starasz się żyć Ewangelią, ale jestem przy Tobie również wtedy
gdy upadasz, gdy odchodzisz ode mnie, kiedy grzech odbiera ci poczucie mojej
bliskości.
Bóg kocha ciebie
i mnie miłością bezwarunkową ale jest na tyle subtelny, że obdarzył nas
wolnością dokonywania wyborów w naszym życiu. Do niczego na siłę nie zmusza.
Jest jak ojciec z przypowieści o „synu marnotrawnym”: pozostawia swojemu
dziecku wybór drogi życia, ale gdy dziecko odchodzi nie zapomina o nim, nie
odsuwa się od niego, nie odgraża się ale cierpliwie i z utęsknieniem czeka.
Tu
i teraz jest czas na spotkanie z Jezusem. Nie z Jezusem ideą, abstrakcją,
postacią historyczną ale konkretnym Bogiem – Człowiekiem, który tak bardzo z
nami się utożsamił przez swoje wcielenie. Wielki Post jest szczególnym
momentem, ponieważ ukazuje Jezusa bardzo nam bliskiego, bardzo ludzkiego: Jezus
przeżywa uczucia i emocje, które często stanowią część naszego życia: przeżywa
smutek, rozczarowanie, lęk, samotność, opuszczenie, niezrozumienie, odrzucenie,
cierpienie fizyczne i duchowe. Nie jest jakimś supermenem, nadczłowiekiem,
mitycznym herosem ale pomimo to iż był Bogiem, był też w 100% człowiekiem. Bóg
z miłości do nas podjął się tego wyzwania: przeżył nasze życie, przeżył cała
gamę naszych ludzkich uczuć i emocji: skakał z radości, płakał po stracie
przyjaciela, wpadł w furię kiedy wypędzał handlarzy ze świątyni, pocił się
krwawym potem, co było efektem ogromnego cierpienia i lęku. – Dlatego jest nam
tak bliski i potrafi zrozumieć każdy stan naszego umysłu, ducha, ciała…
Takiego
Jezusa chcemy spotkać, poznać, uczynić Go towarzyszem naszej drogi.
Jeżeli
jest nam trudno identyfikować się z Jezusem, to dlatego, że w spadku po często
niewłaściwemu rozumieniu człowieczeństwa Jezusa otrzymaliśmy Jego obraz mdły i
zamazany, czyniący z Jezusa postać z zaświatów, bardziej przypominającego ducha
lub lukrowane ciastko, aż za słodkie żeby można je było strawić.
Świetnie
opisał to w swojej książce „Piękny Banita” John Eldredge, autor innej, bardzo
znanej książki dla mężczyzn „Dzikie serce”.
Pisze on, iż podczas wizyty w
Londynie, miał okazje odwiedzić Galerię Narodową. Był zachwycony obrazami
takich znanych malarzy jak: Van Gogh, Monet, Rembrandt. Poczuł się jednak
zawiedziony a nawet sfrustrowany tym, że pośród wszystkich napotkanych
wizerunków Chrystusa, nie zauważył ani jednego, który by choć w przybliżeniu
przedstawiał Go takim jakim Jezus autentycznie był. Wszystkie te obrazy znanych
malarzy ukazywały Jezusa wątłego i bladego, o wyglądzie znękanej, podobnej do
ducha postaci, unoszącej się w powietrzu i wykonującej jakieś dziwne gesty.
Autor
pisze dalej: „Najbardziej absurdalnie wyglądały sceny narodzin Chrystusa.
Ukazują dość dojrzałe dziecko w kolorze bieli, nieskazitelnie czyste,
wyciągające rączki by uspokoić stojących wkoło zdenerwowanych dorosłych,
inteligentne, pozbawione potrzeb, z lśniącą aureolką i ze świadomością osoby
dorosłej. Nadludzkie niemowlę. Widać wyraźnie, że nigdy nie narobiło w
pieluchy.”
Myślę,
że John Eldredge ma tutaj bardzo dużo racji. Te wyobrażenia Jezusa, połączone
często ze skomplikowanymi teologicznymi konceptami, wprowadzają pewnego rodzaju
mglistość w postrzeganiu Jezusa. Sprawiają, że Jezus staje się kimś odległym,
nadnaturalny, nierzeczywistym…
Tracimy prawdziwą osobowość
Jezusa. Bez doświadczenia Jezusa jako osoby żywej, realnej, rzeczywistej,
Jezusa obecnego wśród nas, obecnego w moim życiu, nigdy nie doświadczę
spotkania z nim i przemiany mojego życia.
Ewangelia jest czymś
nadzwyczajnym. Znajdziemy tam odpowiedzi na wszystkie nasze pytania. Jest
najwspanialszą drogą rozwoju osobistego i duchowego, jest przewodnikiem przez
życie, ponieważ w niej jest żywy Jezus. Nie idea, nie wyobrażenie, nie slogan
ale żywy Bóg i człowiek Jezus Chrystus z całą pełnią swojej osobowości, uczuć,
emocji, determinacji w zbawianiu mnie i ciebie.
Najbardziej ludzkie oblicze Jezusa
Może
zdarzyć się tak, iż nasza religijność praktykowana powierzchownie, z rutyną,
bez osobistego zaangażowania się w poznanie i spotkanie z Jezusem w Ewangelii,
bez czasu poświęconego na osobistą modlitwę i rozważanie życia i nauki Jezusa,
sprawi, że wyminiemy się z nim na naszych drogach życia. Rozminiemy się,
ponieważ Jezus pozostanie dla nas jakimś pozbawionym życia symbolem, odpłynie
nam gdzieś w stronę nieba, ku kościelnemu sklepieniu, zajmie swoje miejsce na
witrażu ale nie w naszym życiu.
Do
naszego wyobrażenia o Jezusie wkradło się coś, co nie pozwala nam się z nim
utożsamić, nie mówiąc już o pokochaniu Go. Dzielimy nasze życie na dwie części:
sakralną (czyli uczestnictwo w niedzielnej Mszy Świętej, pacierz poranny i
wieczorny) oraz na część zwaną „profanum” czyli nasza codzienność, obowiązki,
praca, relacje z ludźmi… Nie potrafimy
tych dwóch wymiarów złączyć w jedną całość, gdzie Bóg staje się częścią mojej
codzienność: jest w moich decyzjach, wyborach, relacjach z innymi ludźmi… Różne
mogą być tego przyczyny: brak wiary, obojętność, rutyna w relacji do Boga,
zaabsorbowanie się problemami codzienności. Klasyfikujemy w naszej hierarchii
wartości sprawy związane z Bogiem jako mniej ważne, spychamy je w naszej
codzienności na drugi plan.
Może
istnieć również inne niebezpieczeństwo, które nie pozwala nam zakochać się w
Bogu i uczynić Go integralna częścią życia. To niebezpieczeństwo jest o wiele
bardziej wyrafinowane, ukryte, trudniejsze do rozpoznania.
Jak
na ironię, wiele błędnych wyobrażeń o Jezusie powstało właśnie dlatego, że w
historii, tradycji Kościoła, w naszym osobistym sposobie przeżywania wiary „przedobrzyliśmy”,
za bardzo staraliśmy się uszanować i wynieść na piedestały Jezusa, tracąc przy
tym Jego ludzkie i tak bardzo bliskie naszemu życiu Jego oblicze.
Czcimy
Jezusa jako Bożego Syna, wierzymy, że był Bogiem. W wyznaniu wiary głosimy: „Bóg
prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony a nie stworzony…” W tradycji Kościoła Jezusowi
przypisane zostały, całkiem słusznie, różnego rodzaju tytuły: Król chwały, Bóg
mocny, słońce sprawiedliwości, światłość prawdziwa… i wiele innych,
wskazujących na to, że Jezus jest Bogiem i jedynym zbawicielem człowieka. Istnieje
jednak niebezpieczeństwo, że jeżeli zatrzymamy się tylko na tych wyobrażeniach Jezusa,
zagubimy jego człowieczeństwo. Ryzykujemy, że Jezus stanie się kimś, odległym,
nieosiągalnym, kimś, z kim trudno będzie nam się utożsamić. Możemy mieć
wrażenie, że w pewnych momentach swojego życia Jezus jakby nas „oszukiwał”, że
te wszystkie typowo ludzkie przeżycia, uczucia, emocje były tylko na pokaz.
Przecież ktoś, kto chodził po wodzie, kto wskrzesił Łazarza, kto rozstawiał po
kątach złe duchy nie mógł płakać, czuć samotność, pocić się…
Ewangelie
ukazują nam jednak Jezusa takim, jakim był on naprawdę.
W
ogrodzie Getsemani, tuż przed swoją męką i śmiercią czuł ogromną rozpacz,
smutek i udręczenie. Ze łzami w oczach prosił swojego Ojca, aby odsunął od
niego ten kielich. Krwawy pot spływał po jego skroni – nauka mówi, że tylko w
chwilach ogromnego cierpienia człowiek faktycznie może pocić się krwią. – To co
Jezus tam przeżywał, to były prawdziwie ludzkie uczucia.
Na
pustyni, w czasie swojego czterdziestodniowego postu czuł zwyczajny głód. W
czasie spotkania z Samarytanką usiadł przy studni, czuł zwykłe ludzkie
zmęczenie po wielu godzinach marszruty w słońcu, prosi samarytankę o wodę gdyż
czuł się spragniony. Po ścięciu przez Heroda swojego przyjaciela Jana Chrzciciela,
Jezus oddala się od otaczających go tłumów aby pobyć w samotności, potrzebował
przestrzeni tylko dla siebie, samotności, aby przeżyć ból i stratę.
Jezus
nigdy nie czynił niczego bez przekonania lub tylko dlatego, aby stwarzać pozory
człowieczeństwa. Gdy przyjął człowieczeństwo, nie robił tego na pokaz oszukując
ludzi. Zaakceptował je tak całkowicie, że potrafił ponieść śmierć. Jestem pewien,
że razem z Apostołami niejednokrotnie potrafił śmiać się, żartować natomiast
Faryzeusze doprowadzali Go swoją obłudą do wściekłości… Odczuwał radość, słabość
i smutek. Miał chwile w swoim życiu, kiedy czuł się samotny, opuszczony, zdradzony
i to przez najbliższe mu osoby.
Im
lepiej pojmujemy Jego człowieczeństwo, tym łatwiej jest nam się do Niego
zbliżyć, utożsamić się z Nim, łatwiej Go poznać i pokochać, łatwiej mu zaufać,
łatwiej zaprosić Go do mojego życia i uczynić przewodnikiem we wszystkich moich
wyborach, decyzjach, przedsięwzięciach.
Zakochaj się w Jezusie,
zakochaj się w Ewangelii. W Nim odnajdziesz Boga, który jest bliżej ciebie niż ci się to wydaje. Boga, który potrafił być również bardziej człowiekiem niż
każdy z nas. Spustoszenie wywołane przez grzech, zaniedbanie, egoizm, tysiące
uzależnień, uczyniły z nas cienie tego czym w zamyśle Boga mieliśmy być. Jezus
to człowieczeństwo potrafił podnieść do rangi świętości. – Na tym polega „nawrócenie”:
jest to wpatrywanie się w człowieczeństwo Jezusa i kształtowanie mojego
człowieczeństwa na jego wzór.
W
moim pielgrzymowaniu przez życie i budowaniu mojego człowieczeństwa na wzór
człowieczeństwa Jezusa może towarzyszyć mi modlitwa Św. Franciszka z Asyżu:
O Panie, uczyń mnie narzędziem
Twojego pokoju,
Abym siał miłość tam, gdzie
panuje nienawiść;
Wybaczenie tam, gdzie panuje
krzywda;
Jedność tam, gdzie panuje
zwątpienie;
Nadzieję tam, gdzie panuje
rozpacz;
Światło tam, gdzie panuje mrok;
Radość tam, gdzie panuje smutek.
Spraw abym mógł:
Nie tyle szukać pociechy, co
pociechę dawać;
Nie tyle szukać zrozumienia, co
rozumieć;
Nie tyle szukać miłości, co
kochać;
Albowiem dając, otrzymujemy;
Wybaczając, zyskujemy
przebaczenie,
A umierając, rodzimy się do
wiecznego życia.
Przez Chrystusa Pana naszego.
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz