niedziela, 26 kwietnia 2015

Modlitwa życiem









                 Istnieje wiele form modlitwy, które z pewnością bardzo bliskie są Bogu. Osobiście bardzo lubię modlitwę dziękczynienia, modlitwę wstawienniczą, modlitwę uwielbienia. Modlitwy te wypływają z określonych potrzeb lub stanów ducha. Jednak głęboką formą modlitwy, która najbardziej pozwala mi zbliżyć się do Boga jest „modlitwa życiem”. Czym ona rożni się od innych form? Dla mnie osobiście jest ona wyjątkowym spotkaniem z Bogiem, gdzie staram się stanąć przed moim Stwórcą w absolutnej prawdzie. Przedstawiam Bogu siebie takim jakim jestem w danej chwili, z moimi uczuciami, emocjami, radościami, smutkami. Mówię Bogu o swoich błędach, trudnościach ale również o radościach i wszystkim tym, co dziś udało mi się osiągnąć. Mówię Mu o ludziach, których spotkałem, o otrzymanym uśmiechu i dobrym słowie, ale również o relacjach trudnych, gdzie na wierzch wypłynęła oliwa złości, gniewu, zazdrości, cynizmu, poczucia wyższości; gdzie pojawił się osąd, krytyka, obmowa…


            Aby modlitwa życiem miała sens, muszę spotkać się w prawdzie z własną rzeczywistością.

            Pragnę podzielić się z Wami myślą jednego z moich ulubionych przewodników duchowych, a mianowicie Anselma Grüna. Mówi on:

            „W modlitwie spotykam swoje ciemne strony: wypartą wściekłość, rozczarowania, zranienia, jakich doznałem w swoim życiu, strach, niezadowolenie, smutek i samotność. Modlić się, to według mnie ukazywać Bogu prawdę o sobie. Tylko wówczas, gdy traktuję siebie takim, jakim jestem, doświadczam w modlitwie pokoju duszy i ciszy. Tego zaś, co ukryję przed Bogiem, brakuje mi w moim życiu. Nie jestem w stanie poznać Boga, jeśli przedstawiam Mu jedynie pobożne strony swej osobowości. Jeśli ktoś mi mówi, że nie czuje obecności Boga, pytam go: A czy czujesz samego siebie? Stań przed Bogiem z bagażem swoich ciemnych stron, a wówczas, między tobą a Nim nawiąże się relacja.

            Jeśli przedstawiam Bogu wszystko, co jest we mnie, to czuję, że jestem przez Niego kochany bezwarunkowo. Doświadczam zbawiennej i kochającej teraźniejszości, która mnie otacza. Bóg mnie nie ocenia i nie potępia, i w ten sposób uwalnia mnie od mojego własnego, obecnego we mnie imperatywu osadzania – od nadmiernego, krytycznego superego, które ocenia wszystko, co we mnie jest.

            Modlić się, to znaczy zrezygnować z jakiegokolwiek osądzania i mieć dziecięcą ufność. Czuję się akceptowany. To pomaga mi przyjąć samego siebie i uczyć się miłości do siebie. Kiedy czuję się bezwarunkowo kochany, wówczas ta miłość uzdrawia moje rozdarcia wewnętrzne. Przyjmując Bożą miłość w zranione miejsca, nie rozdzieram ich wciąż na nowo, lecz je uzdrawiam. Obecnie istnieje tendencja do nadmiernego, agresywnego stosunku do własnych ran, do ich analizowania, odkrywania, roztrząsania.

Modlitwa zaś jest drogą łagodzenia moich ran: obserwuję je, zamiast je rozdrapywać. Ufam, że zbawcza Miłość je dotknie i przeniknie, a wówczas będę z nich całkowicie uleczony.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz