środa, 23 grudnia 2015

Droga do Betlejem - W poszukiwaniu drogi do Boga






Droga do Boga


           „Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon…” (Mt 2,1-12)

            Święta Bożego Narodzenia kojarzą nam się z atmosferą rodzinnego ciepła, spotkania z najbliższymi, wzajemnego składania sobie życzeń i obdarowywania się prezentami. I dobrze, niech takimi pozostaną. Być może jest to jedyny moment w roku, gdzie na bok odstawiamy nasze żale, pretensje, urazy i z wszystkich sił szukamy tego co dobre w drugim człowieku.

            Medytując jednak nad fragmentami Ewangelii mówiącymi o narodzinach Jezusa, odkładając na bok folklor przesycony cukierkowatymi obrazkami aniołków, ptaszków i klękających zwierzątek w betlejemskiej stajence doświadczymy prawdziwej dramaturgii Świętej Rodziny i pierwszych dni życia naszego Zbawiciela. Obca ziemia, brak dachu nad głową, perspektywa prześladowania ze strony króla Heroda, niepewność jutra… Boże Narodzenie w niczym nie przypominało sielankowej atmosfery kreowanej w reklamach, wystrojonych galeriach handlowych a nawet w naszych świątyniach.


            Świąt Bożego Narodzenia nie możemy przykryć lukrowatym płaszczykiem dobrych chęci i chwilowych poruszeń serca. Są one wyzwaniem i znakiem zapytania dla naszego chrześcijańskiego życia. Są początkiem trudnej drogi do realnego spotkania z żywym Bogiem. W tę podróż warto wyruszyć z trzema Mędrcami, gdyż ich droga do spotkania z Mesjaszem jest odbiciem naszej chrześcijańskiej drogi do Boga.

            Wyruszyć w drogę z Mędrcami

            Mędrcy dostrzegli na horyzoncie gwiazdę. Jeszcze nie wiedzieli co ona oznacza ani dokąd prowadzi. Nie pozostali jednak bierni, nie przeszli wobec tego znaku obojętnie. Zaryzykowali, poszli za jej wezwaniem. Gwiazda stała się rzuconym wyzwaniem, ale nie była mapą. Nie towarzyszyła im krok w krok, nie dawała jasnych wskazówek, nie zapewniała bezpieczeństwa, nie oszczędziła im wszystkich niepewności i trudności drogi… Mędrcy, przebyli tę drogę walcząc z ryzykiem, ciemnościami, wątpliwościami, nieprzewidzianymi sprawami, walcząc ze swoimi słabościami… Przebyli drogę, którą podąża każdy chrześcijanin świadomie i uczciwie szukający Boga.

            „Naszą pokusą w chrześcijańskim życiu jest chęć posiadania drogi pewnej, prostej, doskonałej, swego rodzaju duchowej autostrady. Z tablicami drogowymi dobrze widocznymi i wyposażonymi we wskazówki wszelkiego rodzaju. Z semaforami połączonymi bezpośrednio z niebem, które dawałyby nieomylne znaki: światło zielone – droga wolna, światło czerwone – stop! Droga do Boga nie jest jednak gładką i wygodną autostradą. 

            Przede wszystkim rościmy sobie prawo do drogi doskonale oświetlonej. Żądamy dokładnej, pewnej odpowiedzi na wszelkie problemy, jak gdyby chrześcijaństwo było dystrybutorem prefabrykowanych odpowiedzi, w których wystarczy wrzucić monetę i nacisnąć guziczek.” (Alessandro Pronzato)

            Jednak rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Droga chrześcijanina przez życie, to droga wyboista, pełna wyrzeczeń i poświęceń. Droga wybrukowana umiejętnością zdrowej rezygnacji z siebie dla wyższego dobra, niezachwianym zaufaniem pomimo wątpliwości i wiarą  wbrew zasadom logiki.  Droga chrześcijanina to heroizm i odwaga, to wyzwanie rzucone fałszywym drogowskazom świata, zapewniającym, że tak będzie łatwiej, wygodniej, przyjemniej. Droga do Boga to konkretne wybory, decyzje i konsekwencja, pomimo wszystko... 

            Rościmy sobie prawo do pokoju, ale tak naprawdę to często chodzi nam tylko o „święty spokój”. W naszych środowiskach następuje autentyczna inflacja fałszywego pokoju, oparta na bezwładności, obojętności, hipokryzji, braku szczerości, prawości i wierności. Wchodzimy w kompromis z kłamstwem, aby tylko nie spotkać prawdy o sobie. Rezygnujemy z prawdy dla świętego spokoju. Obojętnie przechodzimy obok jawnych oznak krzywdy i niesprawiedliwości.

            Ten niechrześcijański pokój należy niszczyć. Chrześcijaństwo może być gwałtownym strumieniem lub majestatyczna rzeką ale nigdy stawem, który kryje w sobie wszelkiego rodzaju zgniliznę i podejrzane żyjątka. Musimy tworzyć pokój chrześcijański własnymi rękoma, przechodząc przez burze, akceptując konsekwencje i ryzyko pewnych wyborów, zrywają wszelkie kompromisy ze złem, które wciąż podsuwa szemrane korzyści drogi na skróty.

            Musimy zaakceptować naszą drogę. A będzie to często droga najeżona trudnościami, nieprzewidzianymi sprawami i niespodziankami. Nie możemy udawać kogoś kim tak naprawdę nie jesteśmy. Musimy pozwolić sobie na chwile ciemności, niewiedzy, zagubienia. Czasami rozbijemy sobie na tej drodze nos. Ale czy to jest takie ważne? Męczennicy doszli do nieba z większymi obrażeniami.

            Rościmy sobie prawo do światła. Wszystko ma być jasne. Wszystko dokładne. Wszystko doskonale logiczne. Chrześcijaństwo nie jest jednak matematyką, zawsze pełne jest niespodzianek i nieprzewidzianych sytuacji, gdzie tylko wiara i bezgraniczne zaufanie pozwolą nam utrzymać równowagę. Drogą do Boga nie idzie się wygodnie, nie idzie się bezpiecznie ale idzie się we właściwym kierunku, dopóki się tej drogi szuka...

            Bądź drogowskazem dla innych

            Docierając do Jerozolimy Mędrcy sądzili, że zawijają do portu. Był tam król, byli kapłani, byli znawcy Prawa, którzy musieli przecież wiedzieć coś o dziecku. Spotkało ich jednak rozczarowanie… Uczeni w Piśmie i kapłani dali Mędrcom odpowiedź czysto doktrynalną, teoretyczną, książkową, aż do granic możliwości dokładną ale zimną, bez życia… Czy i my nie spotykamy się dziś z podobna sytuacja w naszych świątyniach?!

            Byłoby znacznie lepiej, gdyby mogli odpowiedzieć: byliśmy już tam, zaprowadzimy was w to miejsce. Dziś świat oczekuje od nas odpowiedzi pełnej życia i zdecydowanie odrzuca odpowiedź wyłącznie teoretyczną. Jeżeli ludzie pytają o Chrystusa, o miejsce, gdzie można Go spotkać, o Jego posłanie, o Jego błogosławieństwa, o wartości przez niego praktykowane, musimy dać odpowiedź płynącą z naszego osobistego doświadczenia, opłaconą przez życie, wycierpianą w naszym ciele… Zbyt łatwo jest stawiać drogowskazy do miejsc, w których się nigdy nie było. Zbyt wygodnie jest mówić o geografii ziemi, na której nigdy nie postawiło się stopy…


            Uważajmy, byśmy nie stali się pustymi drogowskazami, udzielającymi gotowych odpowiedzi na wszystkie pytania, problemy, trudności, jeśli sami tych problemów, trudności, niepokojów, dramatów nigdy nie przeżyliśmy. Nigdy ich boleśnie nie przecierpieliśmy. Nigdy nie odebrały nam one snu i apetytu. Starajmy się wyrzucać z siebie mniej słów, a bardziej stawać się „towarzyszami podróży.” Gdyż któregoś dnia, może przyjść do nas ktoś z bardzo odległych brzegów prosząc o informację o nowo narodzonym Dziecięciu. A my będziemy musieli ze wstydem wyznać, że nigdy nie spotkaliśmy Go naprawdę i że nigdy nie byliśmy w tej Grocie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz