Duchowość XXL



O tym, że warto mieć serce



Czasem nie pomagamy innym, ponieważ sądzimy, że to będzie wymagać strasznych poświęceń. Jezus mówi jednak o prostych uczynkach miłości względem ciała człowieka, o zaspokojeniu podstawowych potrzeb ludzkich: głodu, pragnienia, ciepła, schronienia, bliskości.

Sąd Ostateczny - Mt 25, 31-46

Przyjrzyjmy się trochę tej Ewangelii. Linia podziału między sprawiedliwymi i niesprawiedliwymi nie przebiega między tymi, którzy wyznawali w życiu wiarę i miłość do Boga, a tymi, którzy w Niego nie wierzyli i nie kochali Go. Podział jest inny: w jednej grupie są ludzie, którzy widzieli i miłowali bliźnich, a w drugiej ci, którzy ich zauważali, ale nie kochali. (Albo widząc ich, udawali, że jednak ich nie widzą). Na końcu okaże się, że w sumie chodziło o miłość lub jej brak względem Syna Człowieczego. Ale ani sprawiedliwi, ani niesprawiedliwi nie mieli o tym zielonego pojęcia. Kryterium oceny ludzkiego postępowania będzie więc jedno: czy okazywałeś współczucie i miłosierdzie człowiekowi w potrzebie.

Na końcu wszyscy się zdziwimy

Obie grupy są jednak zaskoczone i zmieszane słowami Sędziego. Nie łapią, o co Mu chodzi. Ich zdziwienie pokazuje, jakby jedni i drudzy nigdy nie słyszeli o tej Ewangelii, która głosi, że Chrystus jest obecny w każdym człowieku. Kto wie, czy na końcu świata, którego wielu oczekuje z niepokojem, nie spotka nas wielka niespodzianka. Może być i tak, że ci, którzy nie poznali Chrystusa, służyli Mu lepiej niż ci, którzy byli w Kościele. Może być i tak, że ci drudzy słuchali Ewangelii setki razy, ale się do niej przyzwyczaili. Byli jak ci, którzy budowali na piasku - słuchali i nie wypełniali słowa. Nadto szczycili się, że byli chrześcijanami, czując się lepszymi od niewierzących, celników, grzeszników i tych, co to z Bogiem niewiele mieli wspólnego i nie chodzili do kościoła.

Co więcej, obie grupy działały w całkowitej niewiedzy, że czynili lub  nie czynili dobra dla Jezusa. Sprawiedliwi nie mieli religijnej motywacji. Nie czynili też dobra z lęku przed karą, ani w nadziei nagrody. Po prostu zachowali się tak, jak przystało na człowieka. Zauważali podstawowe potrzeby bliźnich i próbowali je zaspokajać tak jak potrafili.

Chrystus nie pyta zebranych, czy chodzili do Kościoła, czy modlili się, czy studiowali teologię. Nie pyta, czy bronili na ulicach lub w mediach wartości chrześcijańskich. Nie pyta, czy dostrzegali Go w zachodzie słońca, pięknie kwiatów i malarstwie. Być może w przypadku chrześcijan Król to wszystko zakłada.

Ciekawe, że nie zarzuca potępionym popełnienia rażącego zła, że kradli, zabijali, cudzołożyli, obmawiali. Dlaczego nie wspomina o tej formie zła? Dlaczego sądzi z zaniedbania dobra i niewrażliwości? Myślę, że ewidentne zło jest jeszcze wybaczalne. Często popełniamy je w przypływie ludzkiej słabości, ślepoty, pokiereszowanych uczuć, błędnego osądu. To nas wprawdzie całkowicie nie usprawiedliwia, ale jednak Jezus modli się na krzyżu: "Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią". Natomiast obojętność, znieczulica, zaniedbane dobro, które też jest złem, ale nie rzuca się tak w oczy, zdaje się być czymś poważniejszym. Tę intuicję potwierdzają również słowa św. Jakuba apostoła, który powiada, że "będzie to sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem" (Jk 2,13).

Człowiek jest zdolny do czynienia dobra, pomimo swoich grzechów i słabości. Gorsze zło popełnia wtedy, gdy może czynić dobro, ale sobie tę możliwość lekceważy. Niełatwo w to uwierzyć, jeśli, na przykład, będziemy na okrągło bezkrytycznie oglądać telewizję, gdzie głównie pokazuje się zło, okrucieństwo, wojny i krew. Tam stawia się przed oczy pesymistyczny obraz człowieka - ten "prawdziwszy", "realistyczny", "bez żadnych osłon", czasem wręcz cyniczny. I jest to jedno z wielu ukrytych zwycięstw diabła w naszym świecie.

Skąd się bierze miłosierdzie?

Dlaczego jednak jedni ludzie okazują wszpółczucie i pomagają potrzebującym, a drudzy nie? Jezus nie stawia żadnej diagnozy. Jedynie stwierdza fakt. Możemy jednak zaryzykować próbę jakiejś odpowiedzi.

Być może po prostu im się nie chce. Albo są tak zajęci sobą, że to uczucie w ogóle się w nich nie rodzi, lub je w sobie tłamszą.

Współczucie względem drugich często rodzi się pod wpływem doświadczenia własnej biedy materialnej, duchowej, słabości, a nawet grzechu jako niewoli. Człowiek, który uważa się za samowystarczalnego, albo za "pobożnego" faryzeusza, któremu przecież nic nie brakuje i  jest niemalże chodzącą świętością, będzie porażony niewrażliwością, otoczy się kokonem, żeby nie poczuć się dotkniętym ludzką biedą.

Miłosierdzie rodzi się też wtedy, kiedy człowiek zastanowi się głębiej nad sobą i zobaczy, że jest istotą kruchą, skończoną, jak trawa na polu, która usycha. Należy do tej samej rodziny ludzkiej. Od nikogo nie jest lepszy, ani inny. Dlaczego wspieramy ludzi poszkodowanych przez trąby powietrzne i powodzie? Bo czujemy, że i nam może się coś takiego przytrafić, że i my kiedyś możemy znaleźć się w podobnej potrzebie. O tym pisali już greccy tragicy w swoich tragediach. Chcieli budzić w dumnych Ateńczykach współczucie i lęk na widok nieszczęścia bohaterów sztuki. Uznanie, że jestem kruchym człowiekiem, to znak pokory, ludzkiej solidarności, uznania własnej zależności. A tylko człowiek pokorny może okazać miłosierdzie. Zadufany w sobie, przekonany, że jego żadna bieda nigdy nie spotka, zamyka oczy na potrzeby innych, nazywając ich przy tym nierobami, darmozjadami, albo uważa, że po prostu mieli pecha - los tak zrządził, albo jakoś tak się im przytrafiło nieszczęście.

Ten straszny Bóg

Czasem nie pomagamy innym, ponieważ sądzimy, że to będzie wymagać strasznych poświęceń. Jezus mówi jednak o prostych uczynkach miłości względem ciała człowieka, o zaspokojeniu podstawowych potrzeb ludzkich: głodu, pragnienia, ciepła, schronienia, bliskości człowieka. Kiedy ktoś przyjedzie do nas w krótszą lub dłuższą gościnę, pierwsze co robimy, to gotujemy wodę na herbatę lub kawę, częstujemy gościa jedzeniem, pozwalamy mu się umyć, spędzamy z nim czas, rozmawiamy, w końcu ścielimy łóżko, aby się wyspał. To są ludzkie gesty, a zarazem, jak mówi Jezus, głęboko ewangeliczne. Nie musimy przecież uzdrawiać chorych i naprawiać całej biedy świata. Bo to nie leży w naszej mocy. Zresztą, sam Jezus tego nie uczynił. Inaczej przemienia ten świat. Często jedyne, co możemy dać, to nasza obecność. Ale to jest bardzo dużo.

Diabeł robi wszystko, by nas przerazić Bogiem, stawić nam przed oczy bezwzględnego ciemiężyciela. Chce wzbudzić lęk przed Ewangelią i jej wymaganiami. Jakich ten Bóg wymaga ofiar? Nawrócisz się, a jutro cię ukrzyżują! Czy będziesz w stanie to znieść? Przecież ty nie dasz rady. Przecież to jest nieludzki Bóg. Jeśli damy się zwieść tej pokusie, to wówczas przestaniemy także  doceniać wagę drobnych uczynków. Sparaliżuje nas lęk.

Dzisiejsze słowo Boże zadaje kłam tej pokusie. Czy te proste uczynki miłosierdzia wymagają nadludzkiego wysiłku, jakichś szczególnych zdolności, nakładów pieniędzy i czasu? Czy Bóg od razu żąda od nas męczeństwa? Nie. Świętość zaczyna się od małych rzeczy, a nie od wielkich czynów i dzieł. Diabeł dąży do tego, żebyśmy w ogóle nawet nie zaczęli.

Podczas Ostatniej Wieczerzy Piotr i pozostali uczniowie przysięgali, że nigdy nie zwątpią w Chrystusa i oddadzą za Niego życie. Jezus mówi jednak: "Piotrze, nie rzucaj się, dzisiaj trzy razy się Mnie wyprzesz". Ale Piotr dalej swoje: "Ależ skąd! Ja nie dam rady? Ty chyba mnie nie znasz...". Kiedy przychodzą do Ogrójca, Jezus prosi ich, aby czuwali z Nim godzinę. Ale apostołowie na czele z Piotrem posnęli. Takie z nich były bohatery. My wcale się od nich nie różnimy. Jezus chce powiedzieć każdemu: naucz się najpierw czuwać przez godzinę, to może kiedyś będziesz mógł czynić dla Mnie większe rzeczy.

Miarą jest serce i ciało

Jezus nie mówi, ile mamy drugim dać. Zależy to od naszych możliwości i wielkości serca. Nie musimy wyszukiwać potrzebujących, wystarczy zauważać tych, których przynosi nam życie. Trzeba jednak zachować roztropność. Bo zdarzają się ludzie, którzy rzeczywiście nie chcą pracować, którzy żebractwo, naciąganie i bezdomność obrali za sposób na życie. Więc nie chodzi jedynie o tych, którzy żebrzą na ulicach.

Mamy być miłosierni wobec naszych bliskich. Ale nie tylko. Bliźnim jest każdy, kto jest blisko, w zasięgu ręki, w naszym otoczeniu. Nie musimy jechać do Afryki, by karmić głodne dzieci, a nawet im możemy czasem pomóc.

Ile ludzi żyje dzisiaj w samotności, nie mają się do kogo odezwać. Jeśli kogoś takiego widzisz w swoim sąsiedztwie, to pójdź do niego, wypij herbatę, może kup, jeśli możesz, jakieś ciastko, posiedź trochę. Może ta osoba potrzebuje, żeby coś jej kupić, pójść do apteki, czy pomóc jej w czymkolwiek innym.

A może twoje dziecko, mamo lub tato, usiłuje ci coś ważnego powiedzieć od kilku tygodni lub dni, a ty nie masz czasu, bo ciągle jesteś w biegu? A jeśli stać cię na więcej, to możesz wspomóc różne akcje, które co rusz dzieją się w Kościele i w społeczeństwie. Masz wiele możliwości, aby podzielić się sobą. Nawet jeśli nie masz pieniędzy, to przynajmniej możesz dla kogoś być, chociaż przez chwilę. Wystarczy się tylko dobrze rozejrzeć wokół siebie.

Wielu rzeczy nie widać, a są

Od pewnego czasu w Polsce w okresie Adwentu organizowana jest akcja "Szlachetna Paczka", podczas której ludzie robią paczki dla ubogich rodzin. Parę lat temu włączyłem się w tę akcję razem ze studentami w Opolu. Najpierw trzeba było wyszukać uboższe rodziny w okolicy, zrobić z nimi wywiad, czego im brak. Co nas wówczas zdziwiło?

Że największe ubóstwo w naszym kraju jest niewidoczne. Wielu ludzi wstydzi się swojej biedy. Nie wyjdą na ulicę żebrać. My ich często nie widzimy. To nie jest tak, że bieda wypływa tylko z patologii, alkoholizmu i lenistwa. Często ludzie naprawdę żyją w trudnych warunkach, pomimo najszczerszych chęci i woli do pracy. Nie zapomnę radości dzieci, że będą miały cukier do herbaty, ciepłe buty lub skarpety, mleko z miodem. Niewiele trzeba było, żeby sprawić im radość.

Dlatego i w naszym wypadku wystarczy, że podzielimy się tym, kim jesteśmy i co mamy. Okażemy się w ten sposób ludźmi, następnie uczniami Chrystusa, którzy aktywnie na Niego czekają i swoim życiem głoszą Jego obecność w tym świecie. Wtedy żadne końce świata nie będą dla nas straszne.


Ks. Dariusz Piórkowski SJ

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,798,o-tym-ze-warto-miec-serce.html






O nawróceniu...

NAWRÓCIĆ SIĘ TO NAUCZYĆ SIĘ KOCHAĆ

1. Czy potrzebujemy nawrócenia?

Każdy człowiek pragnie być szczęśliwym i czuć się bezpiecznie. Chce być radosnym i mieć spokojne sumienie. Mimo to nikt z nas nie jest w pełni szczęśliwy. Nikt z nas nie jest całkowicie usatysfakcjonowany swoją sytuacją życiową ani własnym postępowaniem. Przeciwnie, wielu ludzi przeżywa bolesne niepokoje i wyrzuty sumienia. Wiele osób doświadcza dramatycznych konfliktów z drugim człowiekiem, z samym sobą a nawet z Bogiem. Człowiek jest jedyną istotą na tej ziemi, która potrafi wyrządzić krzywdę nie tylko innym ale także samemu sobie. Potrafi doprowadzić samego siebie do uzależnień, do zaburzeń psychicznych, do stanów samobójczych. Potrafi postępować wbrew sumieniu. Potrafi czynić zło, którego nie chce, zamiast dobra, za którym tęskni. Potrafi samego siebie wprowadzić w błąd, oszukać, unieszczęśliwić. Żyjemy w świecie, który porównać można do podłogi, przechylonej w kierunku zła. Albo do sytuacji pasażerów na tonącym “Titanicu”, którego burta na tyle się już przechyliła, że łatwo jest z niej spaść i utonąć w lodowatej wodzie a trudno utrzymać się na pokładzie i uratować własne życie i własną przyszłość.

Ta bolesna sytuacja egzystencjalna towarzyszy człowiekowi w całej jego historii i jest związana z tajemnicą grzechu pierworodnego. Pismo Święte wyjaśnia, że istotą tego pierwszego grzechu było zerwanie owocu z drzewa poznania dobra i zła (por. Rdz 2,17). Grzech pierworodny polegał na uwierzeniu, że człowiek potrafi własną mocą odróżnić dobro od zła, że nie musi ani słuchać Boga ani obserwować życia, aby określić to, co jest dla niego dobre. Okazało się jednak, że własną mocą człowiek potrafi czynić zło, zamiast odróżniać to, co go rozwija i uszczęśliwia, od tego, co go niszczy i co odbiera mu radość życia. Grzech pierworodny to pierwsza ucieczka człowieka od rzeczywistości w świat miłych złudzeń i subiektywnych przekonań. Skutkiem grzechu pierworodnego był lęk człowieka wobec Boga i ukrywanie się przed Nim a także zerwanie przyjaźni z samym sobą i z innymi ludźmi.

Kolejne pokolenia ludzi nie ponoszą winy związanej z grzechem pierworodnym. Ponoszą jednak konsekwencje tego grzechu. Człowiek jest bowiem istotą społeczną i postawa jednych ludzi - zarówno pozytywna jak i negatywna - wpływa na sytuację życiową innych, zwłaszcza w najbliższym otoczeniu. Każde dziecko, które przychodzi na ten świat, znajduje się w sytuacji zagrożenia, gdyż boryka się z bolesnymi konsekwencjami grzechu pierworodnego a także z konsekwencjami grzechów kolejnych pokoleń. To dziedzictwo grzechu powoduje aż takie zranienie ludzkiej wolności i świadomości, że łatwiej czynimy zło, którego nie chcemy, niż dobro, którego pragniemy. Do sumy zła, obecnego na tym świecie bez naszej winy, dodajemy nasze osobiste grzechy i słabości. Czasami powtarzamy wręcz dramat grzechu pierworodnego. Dzieje się tak za każdym razem, gdy - popełniając jakiś grzech - próbujemy przekonać samych siebie, że nie czynimy nic złego. W takiej sytuacji raz jeszcze sięgamy po zatruty owoc z drzewa poznania dobra i zła. Odbieramy sobie wtedy szansę na nawrócenie i na nową przyszłość. Żyjemy w czasach, w których tego typu postawa charakteryzuje wiele osób a nawet całych środowisk. Typowym przejawem powtarzania błędu pierworodnego jest przekonanie, że wszystko należy tolerować, że każdy rodzaj postępowania jest równie dobrą alternatywą, że człowiek powinien kierować się swoimi subiektywnymi poglądami i ocenami.

Naturalną konsekwencją każdego zła i grzechu jest cierpienie. Im częściej przekraczamy przykazania Boże i zacieramy różnicę między dobrem a złem, tym większą krzywdę wyrządzamy sobie i innym, tym boleśniejsze są nasze myśli i przeżycia. Natomiast radość i nadzieja jest owocem świętości, jest owocem życia w przyjaźni z Bogiem, z samym sobą i z drugim człowiekiem. Chrystus wzywa nas do nawrócenia właśnie dlatego, aby Jego radość była w nas i aby nasza radość mogła być pełna (por. J 15, 11).

2. Typowe trudności w nawróceniu

Istnieje kilka typowych postaw, które utrudniają czy wręcz uniemożliwiają proces nawrócenia. Pierwszą z takich postaw jest lekceważenie własnych grzechów i słabości. Człowiek ma z reguły tendencję do wyolbrzymiania cudzych słabości i do pomniejszania swoich własnych. Widzimy drzazgę w oku brata a nie widzimy belki w naszym własnym oku. Lekceważymy grzechy i słabości, które rzeczywiście mogą nie być bardzo wielkie, ale które mogą skutecznie zaburzyć nasze więzi z innymi ludźmi oraz mogą stać się źródłem konfliktów, napięć i cierpienia. Przykładem takich - zdawałoby się - drobnych grzechów i słabości może być plotkowanie, stałe narzekanie na kogoś lub na coś, przesadna podejrzliwość, agresywność w słowach i zachowaniach, wygodnictwo, patrzenie na życie i świat wyłącznie z własnej perspektywy, itp. Dopóki nie uznamy faktu, że jakość życia zależy głównie od naszych codziennych postaw w drobnych sprawach i że nie możemy lekceważyć naszych “małych” słabości i grzechów, dopóty blokujemy sobie szansę na nawrócenie i na większą radość w naszym życiu.

Drugą typową przeszkodą w nawróceniu jest porównywanie samego siebie z innymi ludźmi. Porównywanie siebie z innymi ma bowiem z reguły na celu ucieczkę od prawdy o sobie albo usprawiedliwianie własnych grzechów i słabości. W kontekście rachunku sumienia i potrzeby nawrócenia porównujemy się najczęściej z ludźmi, których uznajemy za gorszych od siebie. Wpadamy wtedy w kilka pułapek. Po pierwsze, osądzamy moralnie innych ludzi. Osądzamy nie tylko ich zachowania zewnętrzne ale także ich wewnętrzne motywy działania, ich stopień świadomości i wolności, ich sumienia. A takiej oceny może dokonywać jedynie Bóg, bo tylko On zna serce człowieka. Po drugie, robiąc sobie rachunek sumienia nie porównujemy się zwykle z Chrystusem czy z tymi ludźmi, którzy potrafią Go naśladować w sposób wierny i ofiarny. Nie porównujemy się na ogół z postawą Ojca Świętego czy Matki Teresy z Kalkuty, aby się mobilizować i zmieniać, lecz raczej z postawą tych, których uznamy za gorszych od nas, aby unikać stawiania sobie wymagań i aby “uspokoić” nasze sumienie. Ale przecież znalezienie choćby jednego człowieka, który wydaje się nam gorszy od nas samych, nie sprawi, że nasze postępowanie jest właściwe. Szczęście nie płynie z tego, że ktoś - w mojej opinii - jest gorszy ode mnie, lecz z tego, że ja naśladuję Chrystusa, że kieruję się Jego miłością i prawdą. Po trzecie, porównując się z innymi zaczynamy przemianę i naprawę świata od żądania, by inni ludzie się nawrócili. Tymczasem każdy z nas jest odpowiedzialny najpierw za siebie a nie za postawę innych ludzi. Każdy chrześcijanin jest zobowiązany do podjęcia wysiłku osobistego nawrócenia zanim będzie próbował pomagać innym, by się nawrócili. Tylko przemieniając samego siebie według wskazań Ewangelii, można przyczynić się do przemiany oblicza tej ziemi.

Ostatnią z typowych przeszkód w nawróceniu jest przekonanie danego człowieka, że nie może on już się zmienić. Taki człowiek nie neguje i nie lekceważy zwykle swoich grzechów i słabości. Nie porównuje się z innymi ludźmi, aby szukać gorszych od siebie i aby usprawiedliwiać własne słabości. Ale - uznając własne grzechy - mówi sobie i innym, że już “taki jest” i że nic na to nie poradzi. Wbrew pozorom nie jest to postawa pokory lecz przejaw wygodnictwa i egoizmu. Taki człowiek deklaruje bowiem pośrednio, że nie podejmie żadnego wysiłku przemiany i że nie zrobi nic, aby zerwać z dotychczasową postawą. Tymczasem nie jest prawdą to, że w określonej sytuacji człowiek nie może się już zmienić i że nie może mieć nowej przyszłości. Tylko w świecie rzeczy bywają procesy nieodwracalne. Nie można np. odzyskać stłuczonego kryształu czy spalonego przedmiotu. W świecie ludzkim natomiast - poza zupełnie skrajnymi przypadkami - nie ma sytuacji nieodwracalnych. Od dziesięciu lat pracuję z ludźmi uzależnionymi i wiem, że współpracując z łaską Bożą i stawiając sobie twarde wymagania, część z tych ludzi całkowicie zmieniła swoje życie. Nierzadko po kilkudziesięciu latach wyrządzania ogromnych krzywd sobie i bliskim. Prawdą jest, że niemal każdy z nas może powiedzieć, iż trudno jest mu zmienić określone postawy i zachowania. Ale nikt z nas nie powinien twierdzić, że już nie potrafi się zmienić i że nie może mieć nowej przyszłości.

3. Kryteria nawrócenia

Gdy uda się nam uniknąć wyżej opisanych pułapek, które blokują nawrócenie, to każdy z nas ma szansę uznać oczywisty fakt, że jest człowiekiem grzesznym i że potrzebuje nawrócenia. Pojawia się wtedy pytanie o to, z czego mamy się rozliczać oraz jakie są kryteria nawrócenia. Tradycyjnie przyjmuje się, że nawrócić się to zrobić sobie szczery rachunek sumienia, to żałować za popełnione grzechy, aby się od nich uwolnić i aby więcej do nich nie powracać. Tymczasem prawdziwe nawrócenie to coś znacznie więcej niż tylko odwrócenie się od zła. Chrystus w sposób zupełnie jednoznaczny wyjaśnia nam, że na końcu czasów sądzeni będziemy z miłości. Przypomnijmy sobie słowa Jezusa, które powinny stać się dla nas ostatecznym kryterium nawrócenia. Do ludzi potępionych Chrystus mówi: “Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny” (Mt 25, 41). Ale nie mówi im: idźcie precz, bo jesteście grzesznikami. Ci, którzy idą do nieba - poza Matką Bożą - są przecież także grzesznikami. Chrystus wyjaśnia potępionym, że są skazani na ogień wieczny, “bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 42-3). Los potępionych jest zatem konsekwencją faktu, że nie nauczyli się kochać. I to tak kochać, jak Chrystus nas pierwszy pokochał: miłością bezwarunkową i ofiarną, miłością skierowaną do tych, którzy nie mogli nam odpłacić za naszą miłość, bo byli biedni, obcy, uwięzieni czy chorzy.

Do ludzi po prawej stronie Chrystus nie mówi, iż idą do nieba, gdyż są bez grzechu. Wtedy bowiem w niebie byłaby tylko Maryja - jedyna osoba w historii ludzkości wolna od wszelkiego grzechu. Ludziom zbawionym Chrystus wyjaśnia, że idą do nieba dlatego, że nauczyli się kochać (por. Mt 25, 35-40). Można sobie wyobrazić, że w czasie sądu ostatecznego ktoś z ludzi po lewej stronie krzyknie: Panie Boże, to chyba jakaś pomyłka, bo wśród ludzi idących do nieba widzę mojego sąsiada, który był publicznym grzesznikiem! Wtedy Bóg odpowie mu: masz rację, człowieku. Twój sąsiad miał na sumieniu poważne grzechy. Ale on potrafił się nawrócić i w którymś momencie swojej historii nauczył się kochać. Idzie zatem do nieba. A ty rzeczywiście nie masz na sumieniu tak wielkich grzechów jak on, ale do końca życia nie nauczyłeś się kochać. Nie możesz więc wejść do nieba, bo niebo jest wspólnotą osób, które nauczyły się kochać.

Chrystus nie pozostawia nam wątpliwości, że przy końcu życia będziemy sądzeni z miłości. Być może ktoś powie, że stawia On nam zbyt wysokie wymagania. Czyż do zbawienia nie powinno wystarczyć to, iż powstrzymujemy się od czynienia zła i od popełniania grzechów? Otóż Chrystus ma rację, gdy wymaga od nas miłości, gdyż wie On, iż jedynym sposobem, by nie czynić zła, jest czynienie dobra. Jedyny sposób na to, by nie grzeszyć, to nauczyć się kochać. Oczywiście nawrócenie wymaga rozrachunku z grzeszną przeszłością. Wymaga żalu i odwrócenia się od zła. Ale jest to jedynie punkt wyjścia a nie punkt dojścia. Jest to środek a nie ostateczny cel pracy nad sobą. Człowiek, który się nawraca, powinien najpierw zapytać samego siebie, czy powstrzymywał się od czynienia zła: czy nie ubóstwiał jakichś rzeczy czy osób, czy nie stawiał ich w miejsce Boga, czy nie zabijał, nie cudzołożył, nie kłamał, nie kradł, czy nie wyrządzał krzywdy rodzicom i innym ludziom. Od tych pytań trzeba zacząć proces nawrócenia. Ale na tego typu pytaniach nie można poprzestać.

Człowiek, który nawraca się według kryteriów i wymagań Ewangelii, musi postawić sobie jeszcze trudniejsze pytania: czy czyniłem innym to, co chciałem, by oni mi czynili; czy nad moim gniewem nie zachodziło słońce; czy przebaczałem cierpliwie; czy kochałem nawet nieprzyjaciół; czy naśladowałem słowa i czyny Jezusa; czy ludzie, którzy obserwowali moje życie, mogli dziękować za nie Bogu, który jest w niebie?

4. Jakie postanowienie poprawy?

W świetle opisu sądu ostatecznego jest oczywiste, że nasze postanowienie poprawy nie może ograniczać się do żalu za grzechy i do odwrócenia się od zła. To byłoby jedynie postanowienie negatywne, a więc zbyt małe, byśmy rzeczywiście mogli przemienić nasze życie i znaleźć się po stronie zbawionych. Skoro zło zwycięża się jedynie dobrem i skoro sądzeni będziemy z miłości, to nawrócenie oznacza czynienie dobra oraz uczenie się miłości. Nawrócić się to naśladować Chrystusa, to nauczyć się kochać w sposób odpowiedzialny, dojrzały i ofiarny - tak, jak On pierwszy nas pokochał. Sprawdzianem nawrócenia trwałego i zgodnego z duchem Ewangelii jest podjęcie postanowień pozytywnych i konkretnych. Popatrzmy na kilka typowych przykładów w tym względzie

Jeśli ktoś postanawia, że nie będzie już odtąd plotkował, to takiego postanowienia nie uda się mu prawdopodobnie zrealizować. Postanowił bowiem, że nie będzie czynił zła, a to jest stanowczo zbyt mało, aby się nawrócić. Jedynym sposobem, by nie mówić źle o innych ludziach i by nie plotkować, jest nauczyć się mówić o nich z życzliwością i przyjaźnią. Jeśli się tego nie nauczymy, to znowu będziemy krzywdzić bliźnich naszą mową i naszymi osądami. Jeśli zatem ktoś krzywdził innych obmową, podejrzeniami czy oszczerstwami, to powinien postanowić, że będzie się posługiwał mową w sposób odpowiedzialny i z miłością. Nie oznacza to, że mamy być naiwni i widzieć wszędzie jedynie dobro. Znaczy to natomiast, że gdy dostrzegamy błędy w zachowaniu danej osoby, to nie mówimy o tym do innych, lecz w cztery oczy mówimy o tym samemu zainteresowanemu. I czynimy to z przyjaźnią, szacunkiem i cierpliwością, aby dać mu szansę na przyjęcie naszej uwagi.

A oto przykład osoby, która nadużywa alkoholu. W takiej sytuacji człowiek, który pragnie zmienić swoje życie, postanawia najczęściej, że już nie będzie nadużywał alkoholu. Zwykle nie dochowa wierności takiemu postanowieniu, bo zdecydował się na zbyt mało. Nadużywanie alkoholu przez dorosłych czy sięganie po alkohol w wieku rozwojowym nie jest bowiem zjawiskiem przypadkowym. Jest jedną z konsekwencji kryzysu życia i kryzysu więzi z samym sobą, z Bogiem i z drugim człowiekiem. Często jest też przejawem choroby alkoholowej. Człowiek nadużywający alkoholu powinien postanowić, że już nigdy nie będzie sięgał po alkohol, skoro dotąd nie umiał posługiwać się nim w sposób odpowiedzialny, a więc w symbolicznych jedynie ilościach. Ale i takie postanowienie byłoby niewystarczające. Skoro sięganie po alkohol jest jednym ze skutków i przejawów kryzysu życia, to w takiej sytuacji człowiek powinien postanowić, że gruntownie zmieni swoje postępowanie w życiu osobistym, rodzinnym, zawodowym, towarzyskim w taki sposób, aby doświadczyć prawdziwej radości i pokoju sumienia, aby odzyskać przyjaźń z Bogiem i ludźmi, aby rozwiązywać swoje trudności własną mocą, bez sięgania po substancje chemiczne, które zniekształcają myślenie i emocje. Jedynym sposobem, by nie żyć w pijaństwie czy alkoholizmie, jest uczenie się radosnego i szlachetnego życia na trzeźwo.

Kolejny przykład to sytuacja człowieka, który kłamie. Nawrócenie w takiej sytuacji nie może ograniczać się do postanowienia, by już więcej nie kłamać. Jedynym bowiem sposobem, by nie kłamać, jest mówienie prawdy. Skłonność do kłamstwa - podobnie jak nadużywanie alkoholu - nie jest zachowaniem przypadkowym. Jest konsekwencją nieuczciwego postępowania, które dany człowiek chce ukryć lub “usprawiedliwić”. Rzeczywiste uwolnienie się od kłamstw jest możliwe tylko wtedy, gdy dana osoba postanowi postępować tak szlachetnie we wszystkich sferach swojego życia, by nie mieć potrzeby ukrywania czy usprawiedliwiania własnych błędów.

Ostatni przykład dotyczy osoby, która boryka się z grzechami w dziedzinie seksualności. W takiej sytuacji nie wystarczy postanowić, że nie będzie się już do tych grzechów wracało. To byłoby zbyt małe postanowienie. Trudności z własną seksualnością są bowiem jedną z konsekwencji zaburzonych więzi z samym sobą lub z innymi ludźmi. Tam, gdzie brakuje dojrzałej miłości i pogłębionej radości, tam seksualność staje się dla człowieka chorobliwie atrakcyjna, a to prowadzi do zachowań moralnie zaburzonych oraz do uzależnień seksualnych. Podobnie więc jak w poprzednich przykładach, uwolnienie się od trudności seksualnych wymaga decyzji o zmianie życia nie tylko w sferze seksualnej. W szczególności wymaga decyzji o budowaniu dojrzałych więzi z samym sobą i z innymi ludźmi tak, aby żyć w miłości i w większej satysfakcji. Tylko wtedy mamy szansę, by dojrzale kierować własną seksualnością i by wyzwolić się z szukania doraźnej przyjemności kosztem naszego sumienia i naszych więzi międzyosobowych.

Dokonując rachunku sumienia, nie wystarczy zatem zapytać samego siebie o poszczególne grzechy i postanowić walkę z nimi. Trzeba także zastanowić się nad ich ostatecznym źródłem, aby mieć szansę na wyeliminowanie przyczyn popełnianego przez nas zła. Każdy grzech bowiem, zwłaszcza grzech ciężki, to nie przypadkowy epizod lecz termometr naszej sytuacji egzystencjalnej. To rodzaj alarmu, wskazującego na kryzys życia. Nawrócić się to zmienić coś istotnego w całej sytuacji życiowej, w której zrodził się jakiś grzech.



5. Odzyskanie pragnień warunkiem trwałego nawrócenia

Szczery rozrachunek z przeszłością oraz podjęcie pozytywnych postanowień, by zło zwyciężać dobrem i by uczyć się miłości, nie daje jeszcze gwarancji, że proces nawrócenia będzie skuteczny i trwały. Kolejnym warunkiem jest odzyskanie pragnień i aspiracji na miarę godności i powołania człowieka. Grzech wdziera się w życie człowieka tam, gdzie człowiek rezygnuje z podstawowych aspiracji, by żyć w miłości, prawdzie i świętości. To właśnie zawężenie pragnień sprawia, że zło jawi się człowiekowi jako dobro i że grzech staje się w ogóle możliwy. Także grzech pierworodny był konsekwencją zawężenia pragnień. W którymś momencie pierwsi ludzie zapomnieli o Bogu i o świecie, przestali się interesować sobą nawzajem i nadawać imiona zwierzętom a zaczęli się skupiać na drzewie poznania dobra i zła. Wtedy właśnie Ewa “spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy” (Rdz 3, 6).

Naiwność i grzech to bolesne konsekwencje zawężenia pragnień. W takiej bowiem sytuacji nieliczne pragnienia, które jeszcze pozostają, stają się subiektywnie niezwykle atrakcyjne i zniewalają człowieka. Także wtedy, gdy są to pragnienia powierzchowne, grzeszne i niszczące. Jeśli ktoś zawęzi swe pragnienia już tylko do łatwego zarobku, dobrego nastroju czy doraźnej przyjemności, to nie oprze się nieuczciwości, alkoholizmowi czy uzależnieniom seksualnym. Lęk przed karą za grzechy czy niepokój o własną przyszłość to za mało, aby człowiek mógł zmienić własne życie. Nawrócić się to odzyskać pragnienia. To pragnąć już nie tylko tego, by uwolnić się od grzechów i cierpienia lecz by kochać i być kochanym, by żyć w uczciwości i wewnętrznej wolności, by żyć w przyjaźni z Bogiem i człowiekiem, by doświadczać pokoju i radości, jakiej ten świat dać nie może.

6. Pójść z własnym grzechem do Jezusa

Kto może być dla nas wzorem w procesie nawrócenia? Bardzo pomocny może być w tym względzie przykład każdego ze świętych, zwłaszcza tych, którzy - jak choćby św. Augustyn - radykalnie zmienili własne życie. Sądzę, że wyjątkowo czytelną pomocą w tym względzie może być przyjrzenie się postawie św. Piotra i zestawienie jego postawy z postępowaniem Judasza. Ten ostatni też uznał swój grzech. Nie usprawiedliwiał się. Nie mówił sobie, że przecież inni apostołowie zachowali się niewiele lepiej od niego mimo, że byli bliżej Chrystusa. Judasz zdobył się na bardzo szczery rachunek sumienia: “zdradziłem niewinnego”. A potem poszedł i powiesił się. Tymczasem Piotr zupełnie inaczej zareagował na swoją słabość. On również musiał być bardzo rozgoryczony własną postawą. Może bardziej nawet niż Judasz. Zaparł się bowiem trzy razy swojego ukochanego Mistrza. Tego, któremu przyrzekał, że nigdy Go nie opuści, choćby inni Go opuścili.

Jednak - w przeciwieństwie do Judasza - Piotr nie pozostaje sam ze swoim grzechem. Zawstydzony i zalękniony, idzie dalej za Jezusem. Ogromnie się boi, że znowu ktoś rozpozna w nim ucznia Jezusa i że zostanie zabity. A jeszcze bardziej lęka się chyba spojrzenia w oczy swojemu Mistrzowi. A mimo to idzie dalej za Jezusem. Gdy ich spojrzenia się spotykają, wtedy Piotr wychodzi, aby gorzko zapłakać. Ale nie ulega rozpaczy lecz zmienia się w mocarza. Odtąd można go będzie zabić, ale nie można go będzie zastraszyć i zmusić do ponownego zaparcia się Chrystusa. Widząc przemianę Piotra, możemy domyślać się tego, co wyczytał on w spojrzeniu Zbawiciela: “czego się spodziewasz, Piotrze? Jeśli myślisz, że cię potępię i przekreślę, to jeszcze Mnie nie znasz. Oto właśnie idę oddać za ciebie życie, bo do końca cię pokochałem”.

Pójście za Jezusem z naszym grzechem to zatem kolejny warunek trwałego nawrócenia. Gdy stajemy samotnie twarzą w twarz z bolesną prawdą o nas samych, to grozi nam - tak, jak Judaszowi - rozpacz i zniechęcenie. Gdy natomiast - zalęknieni i zawstydzeni - idziemy z naszym grzechem do Jezusa, wtedy dzieje się coś niezwykłego. Mocą Jego miłości i przebaczenia stajemy się więksi od naszej słabości i otwiera się przed nami nowa przyszłość. Trwałe nawrócenie wymaga podejścia do kratek konfesjonału, by spojrzeć w oczy Jezusowi i by raz jeszcze - a może po raz pierwszy - przekonać się i upewnić, że Jego miłość większa jest niż nasza słabość i że wszystko możemy w Tym, który nas umacnia.

7. Pojednanie - pierwszy owoc nawrócenia

Jeśli uda nam się dokonać szczerego rozliczenia z przeszłością, jeśli podejmiemy postanowienie, by zło zwyciężać dobrem, jeśli odzyskamy szlachetne pragnienia i aspiracje, jeśli w Chrystusie będziemy szukali nowej przyszłości, to wtedy mamy szansę, aby nasze nawrócenie było trwałe i owocne. A pierwszym owocem nawrócenia jest pojednanie. Pojednanie z Bogiem, z samym sobą i z drugim człowiekiem. Pojednanie, za którym wszyscy tęsknimy. Przypatrzmy się bliżej, na czym ono polega.

Człowiek nawrócony to najpierw ten, który pojednał się z Bogiem. Prawdziwe pojednanie z Bogiem, to coś znacznie więcej niż tylko uznanie przed Nim własnej grzeszności i przeproszenie Go za popełnione zło. Pojednać się z Bogiem, to uznać z całego serca: Ty, Boże, masz rację! Ty, Boże, masz rację także w moim życiu. Twoje przykazania są słuszne. Są moją mądrością, chlubą i radością. Są moją drogą do szczęścia ziemskiego i wiecznego. Czasem myślałem, że ja mam rację, że demokratyczna większość ma rację, że rację ma moda, środki przekazu albo dominujące obyczaje. Myślałem, że rację ma alkohol, pieniądze czy popęd; że rację mają moje emocje czy moje subiektywne przekonania. Tak myślałem i błądziłem. Rozczarowywałem się i cierpiałem. A teraz już wiem, że tylko Ty, Boże, masz rację. Także wtedy, gdy Twoja racja jest trudna, gdy jej nie rozumiem albo gdy stawia mi wysokie wymagania. Człowiek pojednany z Bogiem to ktoś, kto kocha Boga nade wszystko. A kochać Boga nade wszystko to znaczy ufać Mu nade wszystko. To zająć wobec Niego postawę dziecięcej wdzięczności i zaufania, podobną do postawy dziecka, które czuje się bezwarunkowo i dojrzale kochane przez swoich rodziców.

Pojednać się z Bogiem to pojednać się z Jego miłością, bo Bóg jest miłością. Nawrócić się to zrozumieć tę Bożą miłość. To uznać, że nie jest łatwo kochać nas, grzesznych ludzi tej ziemi. Nas, którzy nie umiemy kochać nawet samych siebie. Nas, którzy czasami obarczamy Boga odpowiedzialnością za nasze własne złe czyny i za ich bolesne konsekwencje. Nie jest łatwo kochać nas, którzy wytwarzamy sobie karykaturalny obraz Boga, strasząc się nim albo naiwnie się nim pocieszając. Nawrócić się to zrozumieć, że Bóg nie jest ani okrutny, ani naiwny. To odkryć, że każdy z nas jest marnotrawnym synem lub córką, którzy odeszli od kochającego Ojca, ulegając iluzji łatwego szczęścia i których On nadal kocha: nieodwołalnie i mądrze. On nigdy nie wycofa swojej miłości, ale też nie przeszkadza nam ponosić konsekwencje naszych własnych grzechów i grzechów innych ludzi, abyśmy - cierpiąc - zastanowili się i do Niego wrócili.

Pojednanie z Bogiem owocuje dojrzałym pojednaniem z samym sobą. Pojednanie ze sobą nie polega na tym samym, co pojednanie z Bogiem. Nie oznacza przyznania sobie racji. Przeciwnie, człowiek nawrócony jest świadomy, że wielokrotnie krzywdził siebie i że był nieprzyjacielem wobec samego siebie. Pojednać się z samym sobą to znaczy przebaczyć sobie błędy przeszłości, wyciągając z nich wnioski, aby więcej do tych błędów nie powracać.

Zagrożeniem dla pojednania z samym sobą są postawy skrajne. Jedną skrajnością jest sytuacja, w której dany człowiek nie przebacza sobie błędów z przeszłości. Jest wtedy okrutny wobec samego siebie, pozostaje niewolnikiem przeszłości i odbiera sobie szansę na nową przyszłość. Drugą skrajnością jest naiwność, czyli sytuacja, w której dany człowiek przebacza sobie błędy z przeszłości ale nadal siebie krzywdzi, popełniając te same grzechy. Dojrzałość natomiast polega na przyjęciu samego siebie z Bożą miłością: nieodwołalną i mądrą, dostosowaną do naszej sytuacji i naszego postępowania. Pojednać się z samym sobą to uczyć się na błędach z przeszłości oraz stawiać sobie nowe wymagania na dziś i jutro. To wymagać od siebie, by odtąd kierować się miłością, prawdą i odpowiedzialnością. Człowiek, który dojrzale przebaczył sobie, pamięta wprawdzie o swojej przeszłości ale nie po to, by się zadręczać czy rozpaczać lecz po to, by wyciągać wnioski i nie powtarzać już więcej minionych błędów. Pozostaje mu wtedy już tylko pamięć intelektualna o przeszłych wydarzeniach. Staje się ona częścią jego życiowej mądrości i doświadczenia. Znika natomiast pamięć emocjonalna, czyli intensywny ból i rozżalenie emocjonalne, które dotąd towarzyszyło wspomnieniom błędów z przeszłości.

Pojednać się z samym sobą to jednak coś więcej niż tylko przebaczyć sobie błędy z przeszłości po to, by już więcej do nich nie wracać. Pojednać się ze sobą to także przebaczyć innym ludziom krzywdy czy zło, które mi kiedykolwiek wyrządzili. Przecież zło, którego doznałem od innych, jest już przeszłością. Jest bólem, który już przeżyłem. Jeśli natomiast nadal w moim sercu podtrzymuję żal do innych i nie przebaczam im, mimo że niektórzy już nie żyją, a inni przestali mieć wpływ na moje życie czy zmienili swoje postępowanie wobec mnie, to teraz ja sam siebie krzywdę, ja sam podtrzymuję ból z przeszłości i sprawiam, że zatruwa on psychicznie moją teraźniejszość. Dopóki nie przebaczę tym, którzy mnie w przeszłości skrzywdzili, dopóty przedłużam trwanie tej krzywdy. I w tym sensie ja sam teraz krzywdzę i niepokoję samego siebie. Przebaczenie innym ludziom leży więc w moim interesie i daje mi szansę na pogodniejszą teraźniejszość i przyszłość.

Pojednanie z samym sobą to jeszcze coś więcej niż tylko przebaczenie krzywd, które ja sam sobie wyrządziłem, czy których doznałem od innych ludzi. Pojednać się ze sobą, to pogodzić się z faktem, że w ogóle istnieję, że zostałem "wrzucony" w ten świat bez mojej zgody, że urodziłem się i wychowałem w tej właśnie rodzinie, w tym czasie, w tym kraju, że chodziłem do tych właśnie szkół, że miałem takich nauczycieli, rówieśników, że otrzymałem takie właśnie ciało, zdrowie, taką płeć, takie możliwości intelektualne, taką wrażliwość psychiczną, takie potrzeby, taki właśnie świat duchowy i takie więzi z innymi. Pojednać się ze sobą w całej pełni znaczy ostatecznie pojednać się z całym swoim życiem i całą swoją historią, to pogodzić się z całą dotychczasową przeszłością, by mieć siłę i nadzieję potrzebną do budowania lepszej teraźniejszości.

Człowiek, który dokonał dojrzałego rozrachunku z przeszłością, potrafi żyć w teraźniejszości, potrafi skupić się na obecnym życiu. Przeszłość i przyszłość nie jest dla niego ucieczką od teraźniejszości czy zastępowaniem teraźniejszości, lecz służy lepszemu przeżywaniu teraźniejszości. Patrzenie w przeszłość staje się dla takiego człowieka źródłem wiedzy i mądrości życiowej, potrzebnej dzisiaj. Z kolei patrzenie w przyszłość pomaga mobilizować nadzieję i we właściwej perspektywie widzieć obecne życie oraz podejmowane wysiłki. Zaprzeczeniem dojrzałości w tym względzie jest uwięzienie się w przeszłości lub przyszłości. Może ono przejawiać się np. w nieustannym wspominaniu przeszłych cierpień i krzywd. Odbiera to radość życia dzisiaj. Ale uzależnienie się od przeszłości może polegać także na nieustannym wspominaniu wydarzeń pozytywnych, np. szczęśliwego dzieciństwa. To także umniejsza obecną radość życia, stawia ją w cieniu przeszłości, widzianej wtedy zwykle poprzez różowe okulary. Z kolei uzależnienie się od przyszłości przejawia się najczęściej w uleganiu lękom i niepokojom o to, co przyniesie dzień jutrzejszy. Może to zupełnie paraliżować życie w teraźniejszości. Zniewolenie się przyszłością może też prowadzić do całkowitej koncentracji na nadziejach i pozytywnych oczekiwaniach wobec przyszłości. To także osłabia zaangażowanie się w obecne życie. Tymczasem człowiek dojrzały rozumie, że głównym jego zadaniem jest odpowiedzialne życie w teraźniejszości. Przeszłości nie może przecież już zmienić. Może jednak z jej pomocą dzisiaj żyć lepiej. Z kolei największą szansę na dobrą przyszłość tworzy się przez dobrze przeżywaną teraźniejszość. Nie ma bowiem dobrej przyszłości bez dojrzałej i mądrej teraźniejszości.

Pojednanie z Bogiem i samym sobą prowadzi do pojednania z drugim człowiekiem. Ten, kto szczerze uświadomił sobie własną słabość, kto doświadczył miłosiernej miłości Boga i kto przebaczył sobie błędy z przeszłości, jest skłonny, by w nowy sposób popatrzeć na innych ludzi, poczynając od najbliższych sobie osób z kręgu rodzinnego. Taki człowiek uświadamia sobie, że inni - podobnie jak on - są słabi i grzeszni, że często sami nie wiedzą, co czynią, że - podobnie jak on - potrzebują Bożego miłosierdzia i ludzkiego przebaczenia. Gdy ktoś nie potrafi z serca przebaczyć bratu czy siostrze, to znaczy, że sam jeszcze nie uwierzył w Boże miłosierdzie i że nadal jeszcze nie potrafi przebaczyć samemu sobie.

Pojednanie się z drugim człowiekiem oznacza wybaczenie mu krzywd i win, które wyrządził on nam w przeszłości. Oznacza zamknięcie tej przeszłości, aby dać bliźniemu szansę na nową teraźniejszość i przyszłość. Czy oznacza coś więcej, to już zależy od obecnej postawy drugiego człowieka. Jeśli uznał on swój błąd i zmienił swoje postępowanie, to pojednanie się z nim oznacza nie tylko przebaczenie mu dawnych win ale także obdarowanie go zaufaniem i wdzięcznością na dziś. Jeśli natomiast z jakichś względów - ze złej woli czy z powodu jakichś zaburzeniem, np. choroby alkoholowej - drugi człowiek dalej próbuje mnie krzywdzić, to przebaczam mu przeszłość ale uczę się takiej postawy, by uniemożliwić mu wyrządzanie mi krzywd na dziś i jutro. Podobnie jak w postawie wobec samego siebie, trzeba się zatem strzec skrajności także w postawie wobec bliźniego. Jedną skrajnością jest odmowa przebaczenia i szukanie zemsty za doznane zło, a drugą skrajnością jest naiwne przebaczenie i bierność wobec krzywd, nadal wyrządzanych przez drugą osobę.

8. Żyć w obecności Boga

Po grzechu pierworodnym wszyscy jesteśmy wezwani do czujności i wytrwałości w dobru. Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Najszlachetniejsze nawet nawrócenie nie gwarantuje nam tego, że w przyszłości nie pojawią się nowe trudności, słabości i pokusy. Nawrócenie oznacza uznanie własnych granic i własnej bezradności, gdy przychodzi nam mierzyć się z własną rzeczywistością i ze światem zewnętrznym w samotności, bez Boga. Oznacza też wyciągnięcie wniosków z tej prawdy, czyli postanowienie, że odtąd będziemy żyli w obecności Boga. Jeśli ktoś podejmie szczery wysiłek głębokiego nawrócenia, ale nie postanowi, że w każdą niedzielę będzie uczestniczył w Eucharystii, że będzie się co dziennie modlił, że będzie regularnie korzystał z sakramentu pojednania i przyjmował komunię świętą, że będzie czytał Pismo Święte i troszczył się o wrażliwe sumienie, to któregoś dnia zabraknie mu sił i powtórzy znowu doświadczenie pierwszych ludzi, którzy łudzili się, że poradzą sobie z życiem i z samymi sobą bez Boga, bez Jego prawdy i miłości.

Ważnym sprawdzianem życia w obecności Boga jest praktykowanie codziennego rachunku sumienia. Rachunek sumienia to podstawowa modlitwa człowieka nawróconego. Tylko wtedy, gdy stajemy w obliczu Boga, mamy szansę odkryć całą prawdę o nas: o naszych zewnętrznych zachowaniach a także o naszych najgłębszych motywacjach oraz o naszym ostatecznym powołaniu. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że Bóg zna nas lepiej niż my możemy poznać i zrozumieć samych siebie, ale także dlatego, że Bóg kocha nas w sposób nieodwołalny i wierny. A człowiek jest zdolny odkryć i uznać prawdę o sobie - zwłaszcza tę bolesną - jedynie w kontekście miłości i poczucia bezpieczeństwa. W kontakcie z samym sobą czy z innymi ludźmi człowiek może odkryć tylko jakąś część prawdy o sobie i nigdy nie dokonuje się to w klimacie całkowitego poczucia bezpieczeństwa i nieodwołalnej miłości. Czasami jakieś bolesne prawdy o sobie odkrywamy w kontekście rozgoryczenia, nieżyczliwości a nawet w kontekście cynizmu czy wrogości. W takim kontekście prawda nie jest osiągalna albo nie wyzwala. W obliczu bolesnej prawdy o sobie, odkrywanej poza kontekstem miłości, człowiek ma tendencję, by uciekać od prawdy o sobie lub by poddawać się rozpaczy. W cywilizacji, w której jest coraz mniej miłości i poczucia bezpieczeństwa, coraz więcej ludzi ucieka od świata faktów w świat miłych iluzji albo w świat beznadziejnej rozpaczy. Tacy ludzie odbierają sobie szansę na wewnętrzną przemianę i na nową przyszłość.

Człowiek nawrócony to ktoś, kto odkrywa, że jest dzieckiem Bożym, że ma szansę na życie w świętości, radości i pokoju tylko wtedy, gdy żyje w obecności Boga. W obecności Tego, który otacza nas miłością macierzyńską i ojcowską, miłością odwieczną a jednocześnie miłością mądrą, dostosowaną do naszej niepowtarzalnej sytuacji oraz do naszego sposobu postępowania.

Ks. Marek Dziewiecki






Jezus już tu nie mieszka - Mapa



            Na swojej drodze duchowej spotkasz wielu „przewodników uzurpatorów”, którzy za marne grosze własnej pychy, samouwielbienia i władzy, będą chcieli Ci sprzedać mapę lub wręcz zaprowadzić cię do celu twojej podróży duchowej. Jak kupcy na placu targowym, przekrzykiwać się będą iż to właśnie oni posiadają wiedzę. Będą wychodzić na place, rynki i ołtarze, ubrani w bisiory i płaszcze z frędzlami, aby dodać sobie powagi i majestatu. 

           Wymachiwać będą pergaminami, wskazując tłustymi paluchami skostniałe slogany, wyroby własnej wiary „sfabrykowanej”, „upakowanej”, skondensowanej w zdefiniowanych formułach. Jeżeli nie będziesz chciał kupić ich produktu, będą ci grozić: „Jest napisane!” – Oni już w żadną podróż nie wyruszą, znają wszystkie odpowiedzi, które zwalniają ich od podjęcia drogi, od ryzyka, „z przyzwolenia na zranienie cierniem przebijającym serce i głowę” – jak mówi mój towarzysz drogi - Alessandro.

            Od nazbyt dawna w Kościele stwierdza się, że największym, niepokojącym problemem są ci „odlegli”, „zagubieni”, „synowie marnotrawni”, podczas gdy rzeczywistym problemem, który koniecznie trzeba rozwiązać, stanowią ci „najbliżsi”. Oni już nie szukają, zatrzymują się w drzwiach, nigdy sami nie wchodzą i uniemożliwiają wejście innym (Mt 23, 13).

            Unikaj ich! Tych, którzy dali mi najcenniejsze rady na drogę nie spotkałem w pałacach, błyszczących świątyniach, na szklanych ekranach ale ukrytych, w ciszy, samotności, wysoko w górach…, blisko Tego o którym mówili.


                     „Nazajutrz zobaczył (…) Jezusa…” (J 1, 29)

            „Rada przekazana szeptem: uważaj żebyś nie pomylił adresu, uważaj przede wszystkim na fałszywe adresy, które ktoś ci wskazuje. Musisz kierować się tam, gdzie On mieszka, czyli nie zadowalać się sąsiedztwem, zależnością, przedpokojami pałaców, które chciałyby mieć coś z Nim wspólnego.

            On nie mieszka w zakrystii i niekoniecznie znajduje się w kościele. Jak zauważa Luisito Bianchi: <<Kościoły są wszędzie, na każdym kroku. Ale sacrum nie znajduje się w ich środku: ono wyszło i krąży ulicami, gdzie są przechodnie, i jest zamknięte w każdym pokoju, w którym znajduje się człowiek.>>

            On nie bywa na placach, na stadionach, gdzie mają miejsce głośne i poprawne spektakle religijne. Tam, gdzie rozbrzmiewa aplauz, On czuje się zażenowany i oddala się stamtąd, ponieważ podejrzewa, że u jego podstaw leży ogromne nieporozumienie.
            Nie odnajdziesz Go w statystykach, w zapytaniach, w wielkich liczbach. Wydaje się, że wielkie liczby są dla Niego zbyt małe…

            Nie odnajdziesz go w triumfach. On maszeruje z pokonanymi, z upokorzonymi prorokami, głodnymi, prześladowanymi, wyszydzonymi. Odważyłbym się powiedzieć, że stoi po stronie tych, których zapyziali ortodoksyjni biurokraci uznali za „heretyków”. Kocha „dysydentów” z powodu ich wierności Ewangelii.

            Ustawia się w szyku z tymi, którzy przegrywają swoją walkę przeciwko możnym danego czasu.

            Trzyma się z daleka od miejsc, gdzie dominuje pieniądz. Nie interesuje się polityką, władzą, karierą.

            Preferuje niewidzialność. Wielkie dzieła nie mają z Nim nic wspólnego.

            Zamieszkuje raczej samotnie, na uboczu tłumu.

            Nie ma Go podczas debat i polemik, oddala się od masowych manifestacji.

            Jest w ciszy a nie w hałasie.

            Zamieszkuje w prawdziwym, codziennym życiu, w trudzie, w niedoli istnienia.

            Jest obecny w obliczach osób pozornie nic nieznaczących, które codziennie spotykasz, a nie w „zamaskowanych” osobistościach.

            Jest daleki od blasku świateł, przebywa na korytarzu szpitala, hospicjum, w rodzinie, siada opuszczony na ławce, na której ktoś złożył swoją słabość.

            Nie zamieszkuje w pobożnych wieczernikach, do których nie maja wstępu rzeczywiste problemy, ani w elitarnych klubach, gdzie kultywuje się fantazje.

            Zamieszkuje w prostocie, skromności, bezimienności, małości, marginalności.

            Znajdziesz Go w zakamarkach, kątach, kryjówkach.

            Powiedziałbym nawet, że znajdziesz Go daleko od „swoich” albo od tych, którzy za takich się uważają, raczej spotkasz Go o nieoczekiwanej godzinie siedzącego na skraju studni z kobietą uznawaną za mało przyzwoitą.

            Znajdziesz go za stołem z grzesznikami, siedzącego w jadłodajni nędzników, przycupniętego na schodku u drzwi klasztoru. Daremnie szukać Go na oficjalnych bankietach, gdzie nie ma dla Niego miejsca, chociaż bardzo dużo się tam o Nim mówi; czułby się tam nieswojo, wydawałoby mu się, że nie pasuje do tego towarzystwa albo że służy mu tylko za pretekst.

            Tam gdzie jest humanitaryzm, gdzie jest miłosierdzie…

            Ze spokojem nie zwracaj uwagi na wskazówki tych, którym się wydaje że wiedzą, gdzie On mieszka.

            Nie wierz temu opętanemu, który ciągle podkreśla raczej wszechobecność demona niż Jego dyskretną obecność; który pod nogami otwiera ci klapę do piekła; który podżega cię przeciwko „zewnętrznym” nieprzyjaciołom, zaniedbując wrogów domowych, bardziej przejmujących.

            Śmiej się w twarz temu, kto stosuje strategię strachu.

            Wzruszaj ramionami na widok tych, którzy uciekają się do podstępów, do gróźb, do wszelkiego rodzaju szantażu.

            Nie traktuj poważnie tego niepowściągliwego „zwierzającego się”, dla którego, wbrew dostojnemu wiekowi, mikrofon stanowi ekwiwalent lodów dla łakomego dziecka, a kamera jest jak lustro dla jego niepohamowanego narcyzmu; raczej mu współczuj.

            Nie ufaj wszechobecnym. Nie trać czasu na słuchanie czczego gadania…

            Nie szukaj informacji w oficjalnych dokumentach.

            Jednym słowem, aby domyśleć się gdzie On mieszka, trzeba przede wszystkim zorientować się, gdzie nie mieszka, żeby nie wpadać w pułapki, nie dać się zwieść etykietom, napisom, znakom, szelestowi ceremonialnych szat.

            To wewnętrzny głos sugeruje ci: „On jest tam… nie szukaj Go gdzie indziej”.

            Ostatnie wskazówki, jak sądzę fundamentalne:

            - Tam gdzie jest humanitaryzm, On jest obecny,
            - Tam, gdzie jest miłosierdzie, jest Jego dom.

(Alessandro Pronzato, „Spotkać Jezusa - i zmienić wszystko.”)


Błogosławieni niezadowoleni

                „Poszukiwanie rodzi się z poczucia niezadowolenia, z niemożności trwania na swoim miejscu. Jean Suliwan pisze: << Kiedy ci z waszego klanu nie mają wam nic do powiedzenia, kiedy nic nie mówi wam już nic, nie bójcie się, wierzący wszystkich ras, agnostycy, ateiści: inne słowo szuka innego przejścia.>>

                Mogę tylko dodać: kiedy nie pozwolisz karmić się iluzjom, kiedy czcza gadanina (włączając tą religijną) stanie się dla ciebie nie do zniesienia, kiedy odmówisz uczestnictwa w grze pozorów, dostrzeżesz intrygi, odkryjesz pustkę niektórych posągów, kiedy zdasz sobie sprawę, że wokół ciebie jest więcej masek niż twarzy i więcej osobistości niż osób, kiedy nieskończona ilość kompromisów doprowadzi cię do torsji, kiedy zdołasz oczyścić się z plotek, nie musisz się bać: jesteś gotów, aby przyjąć Słowo.

                Wtedy rozpoznasz głos, który mówi bez zgiełku słów. Jest to Słowo, które nie narzuca się z zewnątrz, ale przechodzi szlaki pustyni i idzie na spotkanie z tobą w intymności twojego bytu, z tajemniczym szeptem.

                Jest to Słowo, które nie potrzebuje ukazywać, przekonywać, indoktrynować, ale prowokuje przebudzenie, to zew wolności, wprawienie w ruch.

            Jest to Słowo, które nie szuka wzajemnego popierania się, ale skrytego współistnienia. Nie pobudza do oklasków, ale domaga się zharmonizowania z rytmem serca.”


(Allesandro Pronzato, „Spotkać Jezusa – i zmienić wszystko”



Żyć tym, co niespodziewane

                List ten napisałem do ciebie, który chcesz kształtować swoje życie w komunii z Chrystusem, bo On jest miłością. Jeżeli zawsze odwoływać się będziesz do kilku istotnych wartości, do kilku prostych prawd, z coraz większą swobodą pójdziesz od prowizorium do prowizorium.

Otwarcie Soboru Młodych -Taize, 30 sierpnia 1974

                Razem z ludem Bożym, z ludźmi całej ziemi, jesteś zaproszony, by żyć tym, co niespodziewane. Bo jakże sam jeden rozpoznasz promieniowanie Boga? Bóg jest zbyt olśniewający, żeby Go oglądać. Światłość Boża oślepia. To w Chrystusie, który przejmuje ten pożerający ogień, Bóg objawia się bez blasku. Rozpoznany czy nie, Chrystus jest obok każdego z nas. Jest tak bardzo związany z człowiekiem, że mieszka w nim nawet wtedy, gdy człowiek o tym nie wie. Jest w nim utajony, jest żarem jego serca, jest światłem w ciemności. Chrystus jest również kimś innym niż ty. On, Żyjący, jest i przed, i ponad tobą. On ukochał cię pierwszy. To Jego tajemnica. Być kochanym zawsze, być kochanym na wieczność, by kochać miłością mocną jak śmierć - oto sens życia.

                Po co istnieć bez miłości? Odtąd, w modlitwie i w walce, nic nie jest groźne, jeśli nie stracisz miłości. Po co wiara bez miłości? Po co ciało wystawiać na spalenie? Przeczuwasz to? I walka, i kontemplacja mają jedno źródło - Chrystusa, który jest miłością. Jeśli więc modlisz się - czynisz to z miłości. Jeśli walczysz, by przywrócić ludzkie oblicze człowiekowi krzywdzonemu - czynisz to także z miłości. Czy zgodzisz się na taką drogę, choćbyś przez miłość miał utracić życie? Czy będziesz żył Chrystusem dla ludzi?

                Z ludźmi całej ziemi

                Aby doszli do głosu ci, których głosu pozbawiono, aby powstało społeczeństwo bez klas, cóż może uczynić człowiek, jeżeli jest sam? Wspólnie, z całym ludem Bożym, można na ziemi rozpalić ogień. Czy rozpoznałeś Mnie w głodnym? To pytanie Chrystusa chwyta za gardło. Gdzie byłeś, gdy wiodłem życie najnędzniejszego? Czy nie byłeś ciemiężycielem choćby jednego człowieka na ziemni? Gdy mówiłem: "Biada wam, bogaci", bogaci w pieniądze, bogaci w doktryny, czyś nie wybrał wtedy miraży bogactwa? Walka spełnia się przez czyny. Ustaje w ideach bez życia. Przełam uciemiężanie ubogich i wyzyskiwanych, a ujrzysz, świadku zdumiony, znaki zmartwychwstania na ziemi. Dziel swoje dobra ku większej sprawiedliwości. Nie czyń nikogo swą ofiarą. Bracie wszystkich, bracie uniwersalny, biegnij ku odrzuconym, ku tym, których nikt nie poważa.

                "Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują". W nienawiści - cóż byś z Chrystusa odzwierciedlał w sobie? "Miłuj bliźniego swego jak siebie samego". Gdybyś nienawidził siebie, jakież spustoszenie w tobie! Człowieku głębi niezmierzonej, chcesz w innym zrozumieć wszystko? Im bliżej będziesz komunii, tym bardziej wysilać się będzie kusiciel. By się uwolnić od przeciwnika, śpiewaj Chrystusa aż po pogodną radość. Napięcia mogą mieć wartość twórczą. Ale gdy twoje stosunki z innymi psują się, gdy w kłębowisku wewnętrznych sprzeczności niemożliwe staje się porozumienie - nie zapominaj, że istnieje coś więcej niż jałowość tej sytuacji. Człowiek sądzi drugiego według siebie, według własnego serca. Ty pamiętaj jedynie o tym, co najlepsze w innym.

                Twoje słowo niech wyzwala. Nie potępiaj. Nie zamęczaj się wypatrywaniem źdźbła w oku twego brata. Jeżeli osądza cię fałszywie z powodu Chrystusa, tańcz i przebaczaj, tak jak przebaczył Bóg. Staniesz się niezrównanie wolnym. Po co szukać, kto zawinił, a kto ma rację, skoro jesteś całkowicie inny. Uciekaj od zręcznej rozgrywki, miej przezroczyste serce. Nie posługuj się sumieniem bliźniego. Z jego niepokojów nie czyń środka urzeczywistniania swych planów. Łatwizna nigdy nie sprzyja twórczości, to ubogie środki wiodą do pełni życia w radości dnia dzisiejszego. Ale radość pierzcha, gdy ubóstwo zmienia się w surowość lub przyzwyczaja do sądzenia. Ubóstwo środków rodzi poczucie uniwersalności… I święto zaczyna się od nowa. I nie będzie miało końca.

                Gdyby nagle zabrakło święta wśród ludzi… Gdybyśmy któregoś ranka przebudzić się mieli w społeczeństwie sytym, lecz pozbawionym spontaniczności… Gdyby modlitwa stałą się jedynie zeświecczoną przemową, ogołoconą z tajemnicy, pozbawioną "modlitwy ciała", poezji, uczucia, intuicji… Gdybyśmy mieli utracić dziecięcą wiarę w Eucharystię i Słowo Boże… Gdybyśmy w dniach ciemności zniszczyli to, cośmy pojęli w dniach światła… Gdybyśmy odrzucili szczęście ofiarowane nam przez Tego, który osiem razy woła "Błogosławieni…"

                Jeśli w Ciele Chrystusa znika święto, jeśli Kościół jest miejscem odosobnienia, a nie zrozumienia powszechnego, to gdzież na ziemi ludzie spotkają przyjaźń?
                
                 Człowiek jest sobą tylko w obecności Boga

                Jeżeli w czasie modlitwy nie znajdujesz w sobie żadnej wyraźnej odpowiedzi Boga, to dlaczego się niepokoisz? Granica miedzy pustką i pełnią jest nieuchwytna, tak samo jak między zwątpieniem a wiarą, między lękiem a miłością. Najistotniejsze pozostaje zakryte dla oczu. Ale to jeszcze bardziej pobudza do żarliwego szukania prawdziwej rzeczywistości. Z wolna odkryjesz rozległość i głębię tej miłości, która przerasta wszelkie poznanie. Wtedy dotkniesz bram kontemplacji. Wtedy odnajdziesz siłę, by ciągle zaczynać od nowa, zdobędziesz odwagę działania. Gdy nie masz nikogo kto by cię zrozumiał, wtedy odkrywanie siebie może rodzić wstyd i prowadzić do samounicestwienia. Czasem może ci się nawet zdawać, że za życia jesteś potępiony. Ale dla Ewangelii ani normalność, ani inność nie istnieje. W niej są ludzie na obraz i podobieństwo Boga. Któż więc może potępiać? Jezus modli się w tobie. Jego przebaczenie wyzwala wszystkich ubogich sercem. Droga wyzwolonego - niesienie wolności innym.

                W każdym człowieku tkwi cząstka samotności. Nie wypełni jej żadna ludzka zażyłość, ani nawet najsilniejsza miłość dwóch istot. Kto tego miejsca samotności w sobie nie uznaje, ten wie, czym jest bunt przeciwko ludziom, przeciwko Bogu samemu. A jednak nigdy nie jesteś sam. Wejrzyj w głąb swego serca, a przekonasz się, że nie po to został człowiek stworzony, by mieszkała w nim pustka. Na dnie istoty, tam, gdzie każdy jest inny, czeka na ciebie Chrystus. Tam dzieje się to, co nieoczekiwane. Duch Święty - oślepiające przejście Bożej Miłości - przenika każdą ludzką istotę, jak błyskawica noc. W tej chwili Zmartwychwstały porywa cię, uwalnia od tego, co ponad siły, siebie obarcza wszystkim. Kiedyś nagle zrozumiesz, że to przeszedł Chrystus. Obfitość została podarowana. W chwili gdy otworzą się twoje oczy, powiesz sobie: "Czy serce we mnie nie pałało, kiedy rozmawiał ze mną?"

                Chrystus niczego w człowieku nie unicestwia. W komunii z Nim nie ma miejsca na wyobcowanie. Niczego, co jest w człowieku, nie złamie. Nie przyszedł burzyć, lecz wypełniać. Gdy słuchasz uciszonym sercem, On przemienia twój niepokój. Gdy gubisz się w niezrozumiałym, gdy noc gęstnieje, Jego miłość jest jak ogień. A ty patrz w tę płonącą w ciemności lampę, aż zaświta jutrzenka. I w twoim sercu wzejdzie dzień.

                Szczęśliwy, kto kocha miłością mocną jak śmierć

                Bez wytchnienia, o Chryste, wzywasz mnie i pytasz: "A dla ciebie kim jestem?" Jesteś Tym, który mnie kocha zawsze. Stawiasz przede mną ryzyko wyboru. Poprzedzasz mnie na drodze świętości, gdzie szczęśliwy jest ten, kto kocha miłością mocną jak śmierć, gdzie męczeństwo jest ostatnią odpowiedzią. Dzień za dniem moje "nie" przemieniasz w "tak". Nie chcesz kilku okruszyn, lecz całego mojego istnienia.

                Ty jesteś Tym, który dniem i nocą modli się we mnie, chociaż nie wiem, jak. Moje pojękiwania są modlitwą, bo samo wzywanie Cię imieniem Jezus wypełnia naszą komunię. Ty jesteś Tym, który każdego ranka, wsuwa na mój palec pierścień syna marnotrawnego, pierścień święta.

                A ja, czemu wahałem się tak długo? Czyżby "lud wymienił swą Chwałę na kogoś, co pomóc nie może […] opuścili mnie - źródło wody żywej, by sobie wykopać cysterny dziurawe, co wody utrzymać nie mogą"? Ty nieustannie szukałeś mnie. Dlaczego zawahałem się znowu, prosząc o czas na załatwienie swoich spraw? Przyłożywszy rękę do pługa, czemu obejrzałem się wstecz? Nie wiedząc o tym, stawałem się niezdolny do pójścia za Tobą. A jednak, nie widząc, pokochałem Cię. Ty powtarzałeś: żyj tym, coś zrozumiał z Ewangelii, choćbyś zrozumiał niewiele. Głoś moje życie ludziom. Rozpalaj ogień na ziemi. Pójdź za mną…
I pewnego dnia zrozumiałem: chciałeś mojej nieodwołalnej decyzji.


Roger, twój brat 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz