sobota, 11 listopada 2017

Ks. Jan Kaczkowski - Człowiek, który oswoił śmierć.


Uczył jak żyć i odnaleźć sens życia w zmiennych kolejach losu.


                „Niedawno zapytano mnie, skąd wziął się fenomen ks. Jana Kaczkowskiego. Pomyślałam wtedy, że być może z naszej tęsknoty za ludźmi, którzy żyją tak jak mówią.” – Mówi Joanna Podsadecka, autorka najnowszej książki o ks. Kaczkowskim „Sztuka czułości”.

                Ks. Jan Kaczkowski uczył przede wszystkim, jak odnaleźć się w przestrzeni osoby chorej, czasem nieuleczalnie, a gdy sam zachorował, pokazywał jak w tej rzeczywistości się odnalazł, uwiarygadniał to, o czym mówił wcześniej.

                Pomimo tego, iż miał słaby wzrok i od dziecka cierpiał na lewostronny niedowład, pokazywał ludziom zalęknionym, którym często brakuje odwagi do spełniania marzeń, co to znaczy żyć na pełnej petardzie – nie oszczędzając się i nie zapominając o realizowaniu swoich pasji.


                Ks. Jan Kaczkowski nie miał w życiu łatwo. Kiedyś szczerze przyznał, że bywał w życiu bardzo nieszczęśliwy. Od dziecka miał niedowład połowy ciała, był prawie niewidomy. Gdy miał sześć lat, w kościele ksiądz przy innych dzieciach powiedział do niego: „podaj mi kropielnicę okularniczku”. Przyniósł kropielnicę bez słowa ale tą sytuację zapamiętał na zawsze. Ta sytuacja nie podcięła mu nóg ale dała motywację do tego, żeby pomimo przeszkód zesłanych przez los zawalczyć o swoje.
Seminarium przetrwał, choć – o czym później opowiadał – był w nim szykanowany za inność. Nie chciano go wyświęcić. Został w końcu szpitalnym kapelanem. Przesiadywał ze starcami, rozmawiał z nimi o życiu, Bogu, cierpieniu… Pomagał im godnie odejść.

W kręgach kościelnych zazdroszczono mu, że dzięki swoim akcjom na rzecz Puckiego hospicjum zaczął pojawiać się w gazetach, Internecie, telewizji. Mówiono że wypłynął na tym glejaku, że ma parcie na sławę.

Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej uważa, że to kompletna bzdura. Wspomina: „Jeździł po tych miastach i miasteczkach, żebrał o pieniądze dla hospicjum, obserwowałam, jak przyjmuje wszystkie zaproszenia. Przyjmował, a potem kuśtykał, przecież on czasem ledwo się poruszał. Cierpiał. Bardzo go podziwiałam, dał nadzieję tysiącom ludzi, którzy pewnego dnia dowiadują się, że została im tylko chwila życia. I że tę chwilę mogą przeżyć na różne sposoby. Niekoniecznie kładąc się do łóżka.

        Często porównywany jest do ks. Tischnera, obaj podobnie reagowali na ludzką krzywdę i cierpienie. Wojciech Bonowicz, poeta, publicysta i biograf Tishnera, wspomina:

        Kiedy zbierałem informacje do biografii księdza Tischnera, zapytałem w jego rodzinnej Łopusznej, co sprawiło, że był tak bardzo lubiany na Podhalu. Żona szkolnego kolegi Tischnera powiedziała twardo: „Bo to był ksiądz, ale człowieka uszanować umiał.”

Mocne słowa: „To był ksiądz, ale człowieka uszanować umiał”.  – Jaki obraz, jakie doświadczenie Kościoła, kapłana, duchownego miała tamta kobieta?!

Dziś przypominam te słowa w kontekście postaci księdza Jana Kaczkowskiego. Po tym jak odszedł Tischner, nie wierzyłem, że Kościół w Polsce dostanie jeszcze kiedykolwiek podobny prezent: księdza, który trafiać będzie do ludzi różnych postaw i przekonań. Zarówno tych, którzy we wspólnocie kościelnej są zakorzenieni, jak i tych stojących z dala czy takich, którzy jeszcze są wewnątrz, ale powoli zbierają się do odejścia. Do intelektualistów oczekujących pogłębienia wiary, i do ludzi prostych, wrażliwych przede wszystkim na szczerość i życzliwość tego, kto do nich mówi. Nie sądziłem, że znajdzie się ktoś taki: kapłan uniwersalny, o wysokich kompetencjach, lecz nie wywyższający się, bliski. Oryginalny, niepowtarzalny, niekonwencjonalny, a jednak – dla wszystkich.

Słowa i przykład księdza Jana trafiały nawet szerzej, niż to miało miejsce w przypadku Tischnera. Nie miały znaczenia sympatie polityczne. Nie miały znaczenia przebiegające przez Polskę podziały. Każdy miał w Janie coś swojego. Kiedy zmarł, wszyscy, od lewa do prawa poczuliśmy się osieroceni.

Ksiądz antyklerykał?

„To był ksiądz, ale człowieka uszanować umiał.” – Czy sam doświadczył takiego szacunku, zwłaszcza ze strony swoich współbraci w kapłaństwie? Kiedy Tischner umierał, jego biskup, kardynał Franciszek Macharski odwiedzał go regularnie, a jeżeli nie mógł przyjechać, dzwonił. Ks. Kaczkowski takiego wsparcia nie otrzymał. Wręcz przeciwnie, był krytykowany, posądzany o „gwiazdorstwo” ze względu na swoją popularność w mediach, zdradę kościelnej linii politycznej.

Ks. Jan Kaczkowski przyznawał, że jego myślenie o kapłaństwie ewoluowało: jak sam mówił, z zasadniczego księdza, wręcz katotaliba, stawał się tym, który chce ludzi wyciągać z rozpaczy, a nie w nią wpędzać, rozumiejącym, że za każdym człowiekiem stoją jakieś dramaty. Nie wiemy, jakie doświadczenia ukształtowały tego, kogo spotykamy na naszej drodze. Okazywanie komuś pogardy nie spowoduje, że zechce być lepszy. Nie będzie miał do czego dorastać. - Nie jeden z nas ma z pewnością w pamięci takie zdarzenie, gdy został potraktowany lepiej niż na to zasłużył – i wtedy poczuł się zobowiązany. To miłość przemienia serce człowieka, nie kara, pogarda czy odrzucenie…

Tak mocno rozpowszechnioną w polskim Kościele narrację o surowym Bogu-rozliczycielu, ks. Kaczkowski zastępował inną: o Bogu przede wszystkim miłosiernym. Wiedział, że człowieka przemienia miłość a nie lęk przed karą.

Tomasz Ponikło z Jezuickiego wydawnictwa WAM twierdzi, że ks. Jan Kaczkowski nie był pierwszą charyzmatyczną osobowością odrzuconą przez część Kościoła, zwłaszcza przez część duchowieństwa. Oczywiście nie stało się to tylko dlatego, że świetnie wyczuł media, mówił po ludzku, a nie księżowską nowomową, która stwarza przepaść pomiędzy księdzem a wiernymi. Podobnie działał ks. Józef Tischner i przez to podobnie był lekceważony przez część duchowieństwa. Obaj trafiali najbardziej do ludzi z obrzeży Kościoła i spoza jego granic. 

Ksiądz Jan wypełniał lukę i tęsknotę ludzi za Kościołem ewangelicznym, otwartym na biedę, na trudne pytania i problemy. Z ks. Tischnerem łączyły go: brak moralizatorstwa, afirmacja życia i rozbijanie kościelnego nadęcia. Ks. Jan, podobnie jak ks. Tischner nazywał sprawy po imieniu: że nie znosi księżowskiego chamstwa i arogancji, pluszowych księży i kucanego katolicyzmu. Rozbijał skostniałe formy i pokazywał, że wiara jest gdzie indziej. – Czyż nie za podobne podejście do życia, Kościoła i wiary Papież Franciszek uznawany jest przez część kleru za heretyka i antychrysta?!

Kiedyś redaktor naczelny katolickiego portalu Deon.pl, Piotr Żyłka zapytał ks. Kaczkowskiego, czy nie obawia się że wypowiadając się o hierarchach kościelnych z grubej rury, jeżdżąc na Woodstok, występując w programach Tomasza Lisa, będzie dostawał po łbie? Odpowiedział, że ma to gdzieś. Nie przejmował się konsekwencjami. Jeśli czuł, że z czegoś może wyniknąć jakieś dobro, był nie do zatrzymania.

Ks. Kaczkowski: Jeżeli chcemy żyć zgodnie z Ewangelią musimy zawsze iść pod prąd.

W kręgach kościelnych ks. Jan Kaczkowski krytykowany był również za sympatię do Jurka Owsiaka i Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Na pytanie, dlaczego Kościół nie popiera akcji WOŚP, ks. Kaczkowski odpowiedział bardzo mądrze: „Kościół to przede wszystkim wierni, którzy po wyjściu z Mszy Świętej zasilają orkiestrowe skarbonki. Nie sądzę, żeby Kościołowi jako takiemu przeszkadzała WOŚP. Myślę, że niektórym duchownym brakuje wrażliwości, zwłaszcza na młodych wolontariuszy albo mają poczucie, że mamy (Kościół) monopol na czynienie dobra. Nie zgadzam się z tym. Może wystarczyłoby wnikliwiej posłuchać słów św. Piotra, który mówi: „W każdym narodzie miły jest Panu Bogu ten, który postępuje sprawiedliwie.” Bez względu na różnice między nami, każdy zasługuje na szacunek, zwłaszcza jeżeli czyni dobro.”


To człowiek jest najważniejszy

Podobnie jak ks. Tischner był zdania, że dopełnia nas drugi człowiek. A zatem że człowiek staje się sobą w dialogu. Wszyscy jesteśmy zbudowani z zysków i strat, zwycięstw i tragedii, sprawczości i niemocy, wiedzy i niewiedzy, egoizmu i bezinteresowności, tęsknot i spełnień, nadziei i rozczarowań. Każdy z nas kogoś kiedyś kochał, każdy cierpiał… - Jan dowodził, że właśnie z uwagi na tę wspólnotę doświadczeń w gruncie rzeczy łatwo nam znaleźć płaszczyznę porozumienia, jeśli tylko zechcemy odrzucić maski uprzedzeń, lęków czy też wyzbyć się dumy. Przekonywał, że kryzysy można przerobić w lekcje i fundament nowego, lepszego życia.

Ks. Jan Kaczkowski, swoimi wypowiedziami często prowokował do pytań o źródło siły i sensu życia. Zmuszał do refleksji nad tym, kiedy i dlaczego zabrakło nam miłości do siebie i innych. Przypominał o szacunku dla różnych sposobów przeżywania świata. Zauważał, że nie da się nasłuchiwać Boga, nie wsłuchując się w drugiego człowieka, i to nie tylko w to, co ten człowiek mówi, ale także w to o czym milczy.

Joanna Podsadecka w swojej książce o ks. Janie Kaczkowskim „Sztuka czułości. – Ks. Jan Kaczkowski o tym co najważniejsze.”, prócz najważniejszych myśli ks. Jana, przedstawia również historie ludzi, którzy odmienili swoje życie dzięki obecności i wrażliwości ks. Kaczkowskiego: Barbara, która w dzieciństwie była wykorzystywana seksualnie przez księdza i dlatego przez 50 lat nie chciała mieć kontaktu z klerem. Kościół kojarzył się jej z cierpieniem, poniżeniem i zakłamaniem. Dzięki ks. Kaczkowskiemu przystąpiła do spowiedzi i przyjęła pierwszą komunię świętą. Marek nie mógł sobie poradzić ze śmiercią żony, która umierała powoli w straszliwym cierpieniu. Nauczanie ks. Jana o śmierci i odchodzeniu pozwoliło mu zaakceptować odejście ukochanej żony i odnaleźć pokój w sercu.

Jak pisze autorka książki „Sztuka czułości”, te historie prowokują do zadawania sobie pytań: ile z naszego życia pozostaje w innych? – Czy aby nie powinniśmy naprawić czegoś, co jeszcze da się naprawić, przeprosić kogoś, komu to się należy, wyrazić wdzięczność, a może nawet zaryzykować wyjście na głupca? Żeby nam nie zabrakło czasu!

To, co człowieka przemienia, to rezygnacja z gromadzenia i rozpamiętywania uraz, chęć wzajemnego zrozumienia, bezinteresowne ofiarowanie drugiej szansy, umiejętność przyznania się do błędu. Ludzie czasami zadają sobie rany, maskują swoje kompleksy szorstkością i różnymi formami agresji, ale trudno uwierzyć, że naprawdę dobrze się czują w stanie wojny. Bywa, że gdy odpuści się myślenie o krzywdach i spojrzy się na drugiego człowieka bez uprzedzeń, odsłania się nowy, lepszy świat, w którym rany się goją znacznie szybciej.

Ks. Jan Kaczkowski doskonale rozumiał, że słowa często nie dorastają do czyjegoś dramatu, są bezradne. Wtedy pozostaje obecność. Przekonywał, że ona wystarczy. Czasami milczenie i sama obecność są najlepszym lekarstwem na dramat bliźniego.

Jan miał pełną świadomość tego, że klawisz „delete” nie działa na wspomnienia. Bo nie jest tak, że choroba unieważni fakty z przeszłości, na przykład to, że ojciec alkoholik przez lata bił swoje dzieci. Czas również nie zawsze ma moc zacierania wspomnień i leczenia ran. Ks. Jan mówił, że nie ma prawa od nikogo wymagać heroizmu. Przytaczał jednak konkretne przykłady niebywałych cudów w swoim hospicjum, o wiele większych niż to, że ktoś wyzdrowiał. Ludzie ciężko doświadczeni jednali się, wybaczali sobie trudną przeszłość, choć przecież jej nie wymazywali.

Wielu ludzi przychodziło do ks. Jana ze swoimi problemami. Wiedzieli, że mogą u niego znaleźć nie tylko zwykłe słowa pełne mądrości i gotowych rad ale słowa poparte doświadczeniem i konkretnymi czynami. Ks. Jan Kaczkowski wyznawał zasadę, że trzeba robić wszystko, aby „tych, którzy są trzciną nadłamaną, nie złamać do końca”. - Z całą pewnością ks. Jan nie był „tanim pocieszaczem”, kimś, kto dla słabości drugiego szuka łatwych usprawiedliwień. Był wymagający, ale i czuły dla tych, którzy szukali u niego rady.

Względem swojej choroby zachował postawę ogromnej wiary i zaufania Bogu. Był świetnym specjalistą od śmierci, wiedział, że ponad trzy lata życia z glejakiem to cud. Od strony medycznej zrobił wszystko aby z chorobą walczyć. Na siłę nie próbował stać się męczennikiem i biernie się chorobie poddawać. Potrafił jednak popatrzeć na nią z innej strony. Nie upierał się jednak przy życiu. Wiedział, że przychodzi moment, kiedy nie ma już sensu faszerować ciała kolejną dawką chemii. 

Kiedy wspominano jego osiągnięcia, a przede wszystkim stworzenie jednego z najlepszych hospicjów w Polsce, mówił:

„Może Pan Bóg chce mi pokazać, że to wszystko jest nieważne? Może chce mi pokazać, że to, czym mógłbym się szczycić, to, na co pracowałem przez długie lata, że to są śmieci. A coś, co uważałem za straszną porażkę – chorobę – powinienem uznać za sukces?

Wielu ludziom dopiero perspektywa śmierci otwiera oczy na to, czego do tej pory nie dostrzegali. Jan powtarzał często, że ludzie tuż przed śmiercią nie żałują, że nie pojechali na Kanary, tylko że zawalili relacje, bliskość. Na jednym z ostatnich spotkań z ks. Kaczkowskim w Gdyni gdy dużo mówił o czułości, jakaś młoda kobieta wstała i zapytała czy może się do niego przytulić. Nie miał nic przeciwko temu, chociaż nie o to mu chodziło. Wolał aby ci wszyscy ludzie poszli do domów i uściskali żonę, matkę, dziecko, z którymi nie gadają od lat. – Byli tacy, którzy z Kaczkowskim nie gadali od lat. Na przykład hierarchowie kościelni z Gdańska latami udawali, że go nie ma. Nie zauważyli nawet że umarł...


Źródło: Joanna Podsadecka, „Sztuka czułości.”
Newsweek Polska:
http://www.newsweek.pl/polska/ludzie/pierwsza-rocznica-smierci-ks-jana-kaczkowskiego,artykuly,407569,1.html
http://www.newsweek.pl/polska/ksiadz-jan-kaczkowski-wywiad-newsweek-pl,artykuly,278929,1.html


Książki o Ks. Janie Kaczkowskim, jego mądrość i porady jak żyć i być szczęśliwym wobec zmiennych kolei losu znajdziesz tutaj:

1.       „Grunt pod nogami. Ksiądz Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle.”

2.       „Ekskluzywny żebrak, czyli ks. Jan Kaczkowski o tym co najważniejsze”

3.       „Dekalog ks. Jana Kaczkowskiego”.

4.       „Czekam na was ale się nie śpieszcie”.

5.       „Życie na pełnej petardzie, czyli wiara, polędwica i miłość”.

6.       „Dasz radę. Ostatnia rozmowa.”

7.       „Kaczkówki w sercu i kieszeni.”

8.       „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby.”

1 komentarz: