środa, 31 grudnia 2014

Piękne myśli, piękna dusza, piękne życie...

Piękne myśli to piękna dusza

                Nawet jeśli człowiek rodzi się w niesprzyjających warunkach, to może wznieść się ponad wszelkie ograniczenia i osiągnąć wyższy poziom rozwoju duchowego. Warunkiem jest zapanowanie nad swoim życiem poprzez wzbudzanie odpowiednich myśli, uczuć, działań i decyzji.
                Istnieją pewne dobre idee oraz prawa życia, które koniecznie trzeba poznać i stosować w praktyce, aby prowadzić udane, spełnione i szczęśliwe życie. Jedno z tych praw mówi, iż powinniśmy we wszystkim i we wszystkich dostrzegać dobro. Inne prawo zaleca dostrzeganie i docenianie piękna świata. Wiara i przekonanie o tych prawach życia może prowadzić do niezwykłej przemiany życia. Jeżeli analizując swoje życie stwierdzimy, że brakuje w nim miłości, skupmy nasze myśli właśnie na tym uczuciu. Oddajmy mu nasz umysł i serce a uczucie to stanie się nowym, realnym bytem w naszym życiu.

                Według jednego z praw życia, sprawy, którym poświęca się wiele uwagi i energii stają się częścią naszego doświadczenia życiowego należy więc koncentrować swój umysł na dobrych ideach a staną się one naszą rzeczywistością. Kiedy skupiamy nasza uwagę i przestrzegamy praw: obfitości, mądrości, siły, miłości, wiary, wyobraźni, życia i zdrowia, dostrzegamy wyraźnie pojawiające się zmiany w naszym życiu.

(Z mądrości Sir Johna Templeton)

Na Nowy Rok 2015 życzę samych pięknych myśli, nadziei, wiary, optymizmu i pozytywnego patrzenia na świat i drugiego człowieka.

Na Nowy Rok - Kodeks Wojownika



Kodeks wojownika

                Jesteś stworzony do tego, aby być Prawdziwym Wojownikiem. Każdy człowiek został do tego powołany. Przez kogo? Przez Twojego Króla, do którego zmierzasz na kanwie toczonej przez Ciebie - każdego dnia - Niewidzialnej Wojny [patrz: dział Wojna; Szkolenie wojenne].

                Twój Przeciwnik jest bardzo mocny, jednak tak długo nie musisz się go obawiać, jak długo jesteś sercem przy swoim Królu - nosisz Go wewnątrz swojego serca. Od jakości Twojego kontaktu z Królem (Bogiem) zależy ilość i jakość Twoich zwycięstw w codziennym życiu.
               
                Żeby łatwiej było Ci zwyciężać, zapoznaj się swoim sercem z niżej wymienionym Kodeksem Wojownika. Stosuj go w codziennym życiu, żyj według tych zasad, a Wróg Twój nie będzie w stanie Tobie nic uczynić. Kodeks składa się z 10 zasad:

I. Szanuj każdego człowieka, gdyż ma on w sobie Świątynię Twojego Króla (Boga); nosi on w swoim sercu żywego Boga - tego samego, którego posiadasz Ty sam [patrz: dział Świątynia serca]; bądź zatem wrażliwy na drugiego człowieka, który jest Twoim towarzyszem Broni - jest on tak jak Ty powołany do bycia Wojownikiem i nawet, jeśli swoim życiem nie pokazuje, że walczy w zwycięskiej Armii Króla (jest w tzw. rezerwie), to zadaniem Twoim jest ukazanie mu jak należy walczyć; jak to zrobić? uczyń to swoim własnym przykładem - jeśli okażesz tej osobie Miłość, otwartość, zaufanie i jeśli będziesz gotowy zawsze nieść jej pomoc, osoba ta pójdzie za Tobą tj. za Królem, według zasad którego postępujesz;

II. Myśl dobrze o wszystkich - nie myśl źle o nikim; staraj się nawet w najgorszym człowieku (choćby wyjątkowo parszywym wobec Ciebie lub robiącym na Tobie takowe wrażenie) znaleźć coś dobrego; niewątpliwie osoba ta musi posiadać w sobie Cząstkę Dobra - mieszka w niej przecież Twój i mój Król (Bóg, stworzyciel każdej cząsteczki wszechświata); dostrzeż to w niej;

III. Wyrażaj się zawsze życzliwie o drugim człowieku - nie mów źle o innych; napraw krzywdę wyrządzoną słowem (niestety każdy z nas często rani słowami innych ludzi - bądź to poprzez obmawianie ich za plecami, bądź poprzez niewłaściwe zachowanie w ich obecności, a nawet poprzez przekleństwa słowne; ludzką rzeczą jest być słabym i czynić zło, jednakże prawdziwym Złem jest - wiedząc o tym - nie czynić nic, co by mogło temu zadośćuczynić lub czynić w tym względzie niewiele); nie czyń też rozdźwięku między ludźmi;

IV. Rozmawiaj z każdym człowiekiem językiem Miłości; nie podnoś głosu; nie przeklinaj; nie rób przykrości; nie wyciskaj łez; uspokajaj i okazuj innym dobroć; jednocześnie kochaj również samego siebie; tak, czuj się jako ktoś naprawdę Wyjątkowy - jesteś Wojownikiem, Księciem/Księżniczką; zacznij odczuwać to w swoim sercu, czuj się zobowiązany do dbania o godność swoją i każdego człowieka; kochaj siebie i drugiego człowieka jako Cząstkę Ciała Twojego Króla - traktuj więc siebie i innych z czcią, godnością i przede wszystkim z Miłością;

V. Przebaczaj wszystko - i wszystkim; nie chowaj w sercu urazy; zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody (bez względu na to, czy ten ktoś w Twojej opinii "zasługuje" na to, czy nie; nie Tobie to oceniać; Prawo Króla stanowi o tym, aby za każdym razem przebaczać każdemu wszystko - cokolwiek by Tobie lub innemu człowiekowi wyrządził);

VI. Działaj zawsze na korzyść drugiego człowieka; czyń dobrze każdemu - jak byś pragnął, aby czyniono Tobie; nie myśl o tym, co Tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym (Twój Król powołał Cię do Walki, do bycia w Jego Armii; powołał Cię także do tego, abyś wokół siebie tworzył armię świadomych Wojowników - gotowych do Walki na śmierć i życie z niewidzialnym dla oka Wrogiem);

VII. Czynnie współczuj w cierpieniu; chętnie śpiesz z pociechą, radą, pomocą, Sercem; bądź ostoją dla innych - jednocześnie uświadamiaj wszystkich, że pomagasz Miłością żywego w Twym sercu Boga i że to ON jest prawdziwą Ostoją Pokoju (że to w NIM powinni mieć prawdziwe upodobanie), a Ty jesteś jedynie narzędziem, które również ma liczne słabości;

VIII. Pracuj rzetelnie, bo z owoców Twej pracy korzystają inni - jak Ty korzystasz z pracy drugich;

IX. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim; otwórz się ku ubogim i chorym; użyczaj ze swego; staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie (jest ich w dzisiejszym świecie coraz więcej; oni wszyscy liczą na Twoją pomoc; Ty decydujesz o ich losie - jeśli nie wszystkich, to przynajmniej tych wybranych przez Ciebie);

X. Módl się za wszystkich, szczególnie za swych nieprzyjaciół; czym jest prawdziwa modlitwa? modlitwa to Twoja osobista rozmowa z Twym Królem - jest to rozmowa sercem, a więc każdorazowo kierujesz swoje słowa do serca i nasłuchujesz z wewnątrz odpowiedzi; modlitwa jest więc dialogiem, a nie monologiem; do skutecznej modlitwy potrzebna jest cisza; nie oznacza to jednak, że modlitwa nie może odbywać się w gronie ludzi lub w miejscu publicznym; może, a nawet powinna - pamiętaj tylko, aby za każdym razem być w pełni zaangażowanym sercem (świadomie przepuszczać słowa przez serce i uważnie nasłuchiwać odpowiedzi, która może być zarówno w formie słów, jak i emocji - przekazywanych w asyście Pokoju wewnętrznego).

    Wyłamywanie się z powyższych zasad, każdorazowo tworzy w Twoim sercu niewidzialną dla oka lukę, której Twój Przeciwnik na pewno nie przegapi - gdyż nieustannie jej wypatruje. Wówczas rzuci się on na Ciebie z całą mocą, co z pewnością da się realnie zauważyć w Twoim widzialnym życiu. Działając więc na własną rękę (nie stosując się do Kodeksu Wojownika lub podobnych temu zasad Króla) podejmujesz ogromne ryzyko, którego musisz być świadomy/a.

    Pozostaje mi życzyć Ci wytrwałości, a przede wszystkim Wiary w to jakże skuteczne Prawo, którego autorem jest sam  Bóg - będący Ojcem Ciebie, mnie, każdego człowieka i każdej najdrobniejszej cząstki wszechświata.


(Źródło: http://www.tajemnicamilosci.pl/kodeks-wojownika/kodeks-wojownika.html)

niedziela, 28 grudnia 2014

Grzechy Kościoła i... moje!


15 grzechów Kurii Rzymskiej według Papieża Franciszka

Podczas przemówienia do przedstawicieli Kurii Rzymskiej, 22 grudnia 2014 roku, Papież Franciszek wskazał na 15 chorób grożących lub już trawiących od wewnątrz tą instytucję. Media kościelne praktycznie przemilczały to wydarzenie (poza wyjątkami), chociaż przemówienie Papieża powinno stać się przedmiotem głębokiej refleksji wielu wspólnot chrześcijańskich zarówno na poziomie Episkopatów, diecezji, parafii, zakonów i poszczególnych wspólnot łączących chrześcijan.

                Istnieje niebezpieczeństwo zagubienia tych słów Ojca Świętego jeśli uznamy je za skierowane tylko konkretnych instytucji kościelnych czy osób odpowiedzialnych za prowadzenie Kościoła na różnych szczeblach. Według powiedzenia: „jeśli coś jest wszystkich to jest niczyje”. Pojawić się może pokusa obarczenia odpowiedzialnością za Kościół tylko przedstawicieli hierarchii kościelnej, odpowiedzialnych za poszczególne wspólnoty, duchowieństwo. Faktem jest, że Pasterze kościoła w pierwszej kolejności powinni wziąć sobie do serca te słowa i uczynić z nich głęboki osobisty rachunek sumienia, rachunek zakończony nie tylko znakiem krzyża ale dokonaniem radykalnych zmian w swoim myśleniu i działaniu.

                Ale czy odpowiedzialność za Kościół jest zadaniem wyłącznie episkopatów, biskupów diecezjalnych, kapłanów, zakonników i liderów ruchów kościelnych? Jeżeli jestem chrześcijaninem, to również jestem częścią Kościoła i odpowiedzialność za jakość życia tego Kościoła jest w równym stopniu moim udziałem.

O. Grzegorzem Kramerem SJ, komentując słowa papieża napisał: «Słyszę dziś: "ale im Franciszek dokopał". Nie "im". Mi dokopał». Rachunek sumienia zaproponowany przedstawicielom Kurii Rzymskiej powinien stać się również moim osobistym rachunkiem sumienia.

Znieczulenie umysłowe i duchowe, rywalizacja i zarozumiałość, obmowa i plotki, pretensjonalizm i arogancja, pycha i chciwość, ubóstwianie szefów, obojętność wobec innych, obłuda, zgorzkniałość i brak poczucia humoru oraz egoistyczne pragnienia i działania o których mówi Papież Franciszek stanowią również w mniejszym lub większym stopniu część mojego codziennego życia.

                Papież Franciszek często zaskakuje i „skandalizuje” swoimi słowami i stylem życia, zwłaszcza pewne kręgi Kościoła, jest niewygodny, zmusza do wyjścia ze swojego komfortu, ale z doskonałą intuicją potrafi zauważyć zachowania odbiegające od nauczania Jezusa. Ewangelia powinna być codziennym drogowskazem każdego chrześcijanina, punktem odniesienia i weryfikacji siebie. Zanim krytyce poddamy Kościół należy wcześniej uczciwie, sprawiedliwie i z pokorą spojrzeć na siebie.

Rozwój osobisty i duchowy każdego człowieka możliwy jest tylko wtedy, gdy potrafimy ze szczerością i przejrzystością spojrzeć na swoje życie. Choroby, o których mówi Papież mogą do tykać każdego człowieka, bez względu na to, czy jest on chrześcijaninem czy też nie, ponieważ wymienione ułomności stanowią ciemną stronę natury ludzkiej i skażenia sfery psychicznej i duchowej każdego człowieka.

                Coś do medytacji przed Franciszkowym rachunkiem sumienia:

                „Jezus natomiast udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?» Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień». I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: «Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?» A ona odrzekła: «Nikt, Panie!» Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz!».” (Ewangelia wg Św. Jana 8, 1-11)


1. Pierwszą z wymienionych przez Papieża chorób jest pokusa czucia się „nieśmiertelnym”, „odpornym”, „niezastąpionym”. W naszych wspólnotach, rodzinach, miejscach pracy, często spotkać można ludzi, którzy ze względu na powierzoną im odpowiedzialność, pozycję społeczną, czy też zajmowane stanowisko uważają się za posiadających monopol na wiedzę, umiejętności i słuszność w działaniu. Wydaje im się, że ich punkt myślenia, postrzegania i działania jest jedynym właściwym i niezawodnym. Wszystko pragną kontrolować, narzucać swoje racje, poprawiać po innych. Chore poczucie wyższości, ”wybraństwa” i „przełożeństwa” odbiera im zdolność zdrowej samokrytyki i samooceny. Racja zawsze musi być po ich stronie. Często tym postawą towarzyszy pretensjonalizm, arogancja i jawne lub ukryte formy agresji, wywierania nacisku, narzucania swojej woli, dominacja fizyczna lub psychiczna.
Takie instytucje, wspólnoty czy jednostki nie potrafią być elastyczne, dostosowywać się, rozwijać i ubogacać bogactwem innych. Są skostniałym tworem, zadufanym w sobie, hołdującym swojemu „ego”.

We wspólnotach kapłańskich, zakonnych, w grupach związanych z Kościołem ale też w środowisku zawodowym, różnego rodzaju instytucjach widać u niektórych osób tendencje do pokazywania innym „kto tu rządzi”. Czasami ukrywane jest to pod pozorami fałszywej pokory, troski o dobro innych, dobrego wykonywania powierzonych im obowiązków.
Każdy z nas powinien być wyczulony na takie postawy u siebie. Krytykanctwo, obmawianie, pouczanie i poprawianie innych, wszelkiego rodzaju próby podporządkowania sobie innych ludzi są sygnałem mojego „kompleksu wybranych” o którym mówi Papież.
Również w sytuacjach, kiedy w jakiś sposób jestem zależny od kogoś, może pojawiać się bunt, zazdrość, sprzeciw, sabotowanie ustalonych norm, krytykanctwo. To również są oznaki chorego „ego”, nadmiernych oczekiwań i pretensjonalizm. 
Papież zaleca osobom mającym wyżej wymienione skłonności, aby udać się na cmentarz i zobaczyć na nagrobkach imiona tych, którzy tam spoczywają, być może wielu z nich wydawało się również, że są „nieśmiertelni”, „odporni” i „niezastąpieni”.
Papież Franciszek mówi o „chorobie głupca” z Ewangelii, któremu wydawało się, że zawsze będzie żył (Łk 12, 13-21) i tych, którzy przekształcili się w „wielkich panów” i uważają się za wyżej postawionych niż wszyscy inni a nie za postawionych na służbie wszystkim. – Papież mówi: „To często wypływa z patologii władzy, z "kompleksu wybranych", z narcyzmu zafascynowanego własnym wyobrażeniem i nie dostrzegającego obrazu Boga odciśniętego na twarzy innych ludzi, zwłaszcza słabszych i bardziej potrzebujących. Antidotum na tę chorobę jest łaska poczucia się grzesznikiem i wyznania z całego serca: "Jesteśmy słudzy nieużyteczni. Zrobiliśmy to, co musieliśmy" (por. Łk 17,10).”
Wszystkie te postawy sprawiają, że stajemy się żałosnymi sługami własnych kompleksów i braku poczucia własnej wartości.

2. Następnie Papież sygnalizuje niebezpieczeństwo choroby „martializmu” (od ewangelicznej Marty), czyli zbytniego skoncentrowania swojej uwagi i wysiłków na pracy, przedsięwzięciach, podejmowanych działaniach, gdzie liczy się efekt, sukces, produkt. Nadmierny aktywizm może być efektem pustki duchowej, ucieczki od siebie, od relacji z ludźmi. W Kościele choroba ta dotyczy ludzi, którzy zanurzając się w pracy zaniedbują „lepszą część”, tzn. zajęcia miejsca u stóp Jezusa (Łk 10, 38-42). Franciszek przytacza przykład Jezusa, który wezwał swoich uczniów, aby „odpoczęli nieco” (Mk 6, 31), ponieważ zaniedbywanie koniecznego wypoczynku prowadzi do stresu i napięć wewnętrznych. . Czas odpoczynku dla tego, kto zakończył własną misję jest konieczny, obowiązkowy i powinien być brany na serio. Należy spędzić trochę czasu z rodziną, wykorzystać wolny czas na duchowe i fizyczne "doładowanie"; trzeba by nauczyć się tego, o czym poucza Kohelet, że "jest czas na każdą rzecz" (por. Koh 3,1-15).

Nadmierny aktywizm nie może być lekarstwem na brak spełnienia w swoim powołaniu, ucieczką od samotności czy realizowania swoich wygórowanych ambicji. W rodzinie, ucieczka w pracę jest sygnałem zagubienia w swojej roli małżonka, żony, ojca lub matki. We wspólnocie osób duchownych jest często oznaką duchowej pustki, braku spełnienia siebie w swoim powołaniu, ucieczką przed poczuciem samotności. Nie wspomnę już o poszukiwaniu swojej „chwały”, stawiając sobie pomniki z własnych osiągnięć, zrealizowanych dzieł, osiągniętych tytułów.
Jest czas na pracę, która pozwoli mi i moim bliskim żyć i funkcjonować ale konieczny jest również czas odpoczynku, zatrzymania się i refleksji nad swoim życiem. Budowanie głębokich i szczerych relacji z ludźmi, aktywny relaks, czas duchowego „ładowania akumlatorow” ze świadomością, że nie wszystko zależy ode mnie, że nie jestem niezastąpiony, że świat będzie dalej istniał nawet jak mnie zabraknie. Muszę mieć świadomość, że po mnie przyjdą inni i prawdopodobnie będą robić wszystko lepiej niż ja. Bez odpowiedniej równowagi w pracy, odpoczynku i duchowym rozwoju, szybko grozić mi może wypalenie, zgorzknienie, wygórowane oczekiwania wobec innych. Pycha, poczucie wyższości i samowystarczalności są również ubocznymi skutkami „martializmu”.


3. Choroba „zwapnienia” umysłowego i duchowego jest jednym z najcięższych grzechów Kościoła. Papież wielokrotnie już w swoich wystąpieniach zwracał na to uwagę. Zamknięcie się w swoim kręgu, brak otwartości na doświadczenia innych kultur i religii, odmiennej myśli i postrzegania świata. Pretensjonalne roszczenie sobie prawa do posiadania wyłącznej prawdy. Patrzenie na innych z pozycji „sprawiedliwego” i bezkrytyczne hołdowanie samemu sobie. Do tego dochodzi często arogancja i pretensjonalizm.
Papież Franciszek jasno określa, kogo dotyczy ta choroba: „Chodzi o tych, którzy mają serce z kamienia i są twardego karku (por. Dz 7,51-60), ci którzy po drodze stracili pogodę ducha, żywotność i rzutkość, i zasłaniając się papierami stali się "maszynami od procedur" a nie "ludźmi Boga" (Hbr 3,12). Utrata ludzkiej wrażliwości koniecznej do tego, by płakać z płaczącymi i radować się z radosnymi jest niezwykle niebezpieczna! To jest choroba tych, którzy tracą "dążenia Jezusa" (por. Flp 2,5-11) ponieważ ich serce, wraz z upływającym czasem, twardnieje i staje się niezdolne do bezwarunkowej miłości do Ojca i bliźniego (por. Mt 22,34-40). Bycie chrześcijaninem, tak naprawdę, oznacza "posiadanie tych samych dążeń, które miał  Jezus Chrystus, tzn. pokory i ofiarowania się, oderwania od siebie i hojności".

                Brak umiejętności dialogu, elastyczności, szacunku do odmiennego przeżywania relacji z Bogiem, jest częstym grzechem Kościoła i chrześcijan. Zaślepienie i skupienie na sobie nie pozwala niejednokrotnie dostrzegać uniwersalnych wartości wypływających z bogactwa odmiennych kultur i religii. Duchowe zamknięcie i „zacietrzewienie” sprawia, że człowiek myślący i wierzący w sposób odmienny od oficjalnego nauczania Kościoła zostaje odrzucany, spychany na margines, zredukowany do (jak to określił jeden z duchownych, publicystów na bardzo znanym portalu katolickim) „kasty grzeszników”. Język używany  przez niektórych przedstawicieli Kościoła, bywa czasami zdominowany przez pychę, arogancję i brak kultury osobistej. – Jest to antyświadectwo dawane Jezusowi, który nawet swoich wrogów potrafił traktować z szacunkiem i zachowaniem ich godności.

                Najważniejsze dla mnie pytanie: W jaki sposób ja przeżywam moją wiarę? Czy potrafię kochać Boga i bliźniego miłością bezwarunkową. Czy akceptuję drugiego człowieka z odmiennością jego myśli i poglądów. Czy potrafię odejść od osobistych pragnień, potrzeb i ambicji, aby zauważyć potrzeby bliźniego?

Ja również zagrożony jestem „zwapnieniem”, jeśli kurczowo będę się trzymał moich przekonań, uprzedzeń, utartych schematów.

4. Jako kolejną z chorób zagrażających strukturom kościelnym Papież wymienia tendencję do przesadnego planowania i funkcjonalizmu.

<<Kiedy apostoł planuje wszystko bardzo szczegółowo i wierzy, że przygotowując perfekcyjny plan sprawia, iż sprawy skutecznie posuwają się do przodu, staje się księgowym lub kupcem. Należy wszystko dobrze przygotowywać, ale nie ulegając pokusie wykluczenia i kontrolowania wolności Ducha Świętego, który zawsze jest większy, bardziej hojny niż wszelkie ludzkie planowanie (por. J 3,8). Wpada się w tę chorobę ponieważ "zawsze jest łatwiej i wygodniej dostosować się do własnych statycznych i niewzruszonych pozycji. W rzeczywistości Kościół okazuje się wiernym Duchowi Świętemu o ile nie próbuje go regulować i udomawiać… Udomowić Ducha Świętego (?!)… On jest świeżością, fantazją, nowością".>>

Pełne zaufanie Bogu i oddanie się powiewowi Ducha Świętego jest dla niektórych osób niebezpieczne i ryzykowne. Mając z góry ustalony plan działania, wizję, przygotowany schemat czujemy się bezpieczni, pewni siebie, posiadamy kontrolę. To daje nam poczucie władzy, panowania nad sytuacją oraz nie wymaga od nas nieustannej weryfikacji podejmowanych działań. Plan musi się zgadzać, litera prawa musi być przestrzegana, doktryna obroniona. - W tym wszystkim na drugi plan schodzi człowiek. Ważne żeby struktura działała. Człowiek jest zagrożeniem utartych schematów, pojęć i przekonań ponieważ niesie ze sobą coś nowego, nieznanego, wymagającego weryfikacji dotychczasowych norm. O wiele łatwiej jest sklasyfikować człowieka, zasłonić się przepisem prawa, ukryć się za zasłoną tradycji, dogmatów, paragrafów…

Nie pozostawia się miejsca działaniu Ducha Świętego i świeżości, którą On wnosi w zatęchłe i skostniałe schematy, oderwane od rzeczywistości i realnych problemów człowieka. – Przykładem może być postawa niektórych instytucji, wspólnot kościelnych czy poszczególnych liderów Kościołów lokalnych, którzy z rezerwą lub wręcz wrogością przyjmują proponowany przez Papieża Franciszka sposób przeżywania Kościoła. Dla wielu jest on niewygodny, narusza utarte schematy, prowokuje, zmusza do bycia autentycznym i wyjścia ze swojej wygody. W czasie swojej pielgrzymki do Turcji wypowiedział „skandaliczne” słowa w związku z kwestią jedności wszystkich chrześcijan: Papież wyraził przekonanie, że dialog z prawosławiem i innymi Kościołami chrześcijańskimi robi postępy, choć przyznał, że sceptycznie odnosi się do prac teologów. Franciszek zastrzegł bowiem: „Jeśli będziemy czekać na to, aż teolodzy się porozumieją, nigdy nie nadejdzie ten dzień”. Przytoczył też słowa prawosławnego patriarchy Atenagorasa sprzed pół wieku: “Wyślijmy teologów na wyspę, niech dyskutują, a my idźmy naprzód”.
Duch Święty tchnie kędy chce, na drodze staje mu człowiek ze swoją „mądrością”, wizją i gotowym planem działania.

5. Choroba złej koordynacji i współpracy to kolejne zagrożenie dla funkcjonowania struktur kościelnych wymienione przez Papieża Franciszka.
Członkowie struktur gubią wspólnotę między nimi i ciało traci swoją harmonijną funkcjonalność i opanowanie stając się fałszującą orkiestrą ponieważ jej członkowie nie współpracują i nie żyją w duchu wspólnoty i drużyny. Kiedy noga mówi do ramienia "nie potrzebuję ciebie", albo ręka do głowy "to ja tu rozkazuję", powodują rozgardiasz i skandal.
Brak jedności, zazdrość, duch rywalizacji, urazy i pretensje, dążenie do władzy i dominacji nad innymi, brak komunikacji i jednomyślności, wygórowane oczekiwania i pretensjonalizm, poczucie krzywdy i wzajemna niechęć, ogromny dystans pomiędzy przełożonymi i „podwładnymi” to tylko niektóre z hamulców blokujących rozwój wspólnot kościelnych, wywołujących, jak to mocno podkreśla Papież, zgorszenie i zamieszanie. Ludzkie ułomności biorą często górę nad dobrem Kościoła.

Pytanie: czy w moim życiu podobne postawy nie stanowią przeszkody w budowaniu zdrowych i konstruktywnych relacji? Na ile moja zazdrość, poczucie krzywdy, wygórowane ambicje, duma lub odwrotnie: poczucie wyższości, realizacja siebie, poczucie władzy i źle rozumianej odpowiedzialności rozbijają wspólnotę, rodzinę, relacje z innymi ludźmi. Kiedy nie pozwalam innym być sobą, nie daję im prawa do popełnienia błędu, nie słucham ich racji stanowię realne zagrożenie dla godności i rozwoju drugiego człowieka. Muszę pamiętać o tym, że również jestem tylko człowiekiem, mogę nie mieć racji, moje poglądy i przekonania mogą być błędne i destrukcyjne. Poczucia własnej wartości nie mogę budować kosztem innych, musze ją odnaleźć w sobie.


6. Bardzo trafnie Papież Franciszek wskazuje na kolejną z chorób zagrażających strukturom kościelnym. Nazywa ją „duchowym Alzhaimerem”.

„Można tu mówić o zapominaniu "historii Zbawienia", o zapominaniu osobistej historii z Panem, o zapominaniu "pierwszej miłości" (Ap 2,4). Chodzi o postępujący upadek zdolności duchowych, który w dłuższym lub krótszym przeciągu czasu powoduje ciężkie kalectwo osoby czyniąc ją niezdolną do samodzielnej działalności, sprawiając, że żyje ona w stanie absolutnej zależności od swoich często wyimaginowanych sposobów widzenia świata. Widzimy to w tych, którzy zapomnieli o ich spotkaniu z Panem, w tych, którzy nie potrafią powtórnie określić swojego życia, w tych, którzy zupełnie zależą od ich "teraz", od ich pasji, kaprysów i manii, w tych, którzy konstruują wokół siebie mury i zwyczaje stając się coraz bardziej niewolnikami bożków wyrzeźbionych przez ich własne ręce.”

Spojrzenie na świat i rzeczywistość przez pryzmat wyuczonych koncepcji i schematów pochodzących z przeszłości czasami bardzo odległej, nieumiejętność „inkulturacji” Ewangelii w realia współczesnego człowieka, niezrozumiały przekaz Słowa Bożego, nauczanie pomijające rzeczywistość, enigmatyczny język, utarte slogany i koncepty ideologiczne, brak otwartości i elastyczności a przede wszystkim stawianie litery prawa ponad człowieka. – To są częste zagubienia współczesnych ludzi Kościoła. Proste sprawy, codzienne problemy, dylematy i trudności, wątpliwości i pytania stawiane przez dzisiejszego człowieka zostają spychane na margines, klasyfikowane jako efekt grzesznej natury, skłonności do zła, lenistwa i kalectwa duchowego. Tymczasem prawda jest taka, iż ci, którzy prowadzić mają człowieka do Boga sami często nie posiadają wiarygodnych odpowiedzi na te wyzwania.

Sztywne skoncentrowanie się na utartych schematach myślowych i koncepcjach duchowości powoduje tworzenie sobie z nich bożków, hołdowanie im kosztem zagubienia realnego człowieka, narcystyczne samouwielbienie. Tworzy to często mur pomiędzy „człowiekiem Boga” a zwykłym człowiekiem borykającym się z codziennymi trudami życia.
Zagubione zostaje proste, szczere, pokorne spotkanie życia z Bogiem, którego efektem powinna być miłość, otwartość, empatia.

                Ten rodzaj choroby dotyczy również mojej osobistej „sztywności umysłowej i duchowej”, moje utarte schematy myślowe stanowią niejednokrotnie zabezpieczenie dla próżności, obojętności i powierzchowności duchowej. Bliskie spotkanie z Bogiem, który przenika swoim światłem każdy aspekt mojego człowieczeństwa staje dla mnie nie bezpieczne, ponieważ demaskuje słabości, lenistwo duchowe, powierzchowność relacji, moje pasje i egoistyczne tendencje. Takie spotkanie prowokuje do spojrzenia na siebie w prawdzie, odkrycie niechcianego „ja”, zburzenie wyidealizowanego obrazu samego siebie a to boli, wymaga nawrócenia, wysiłku…


7. Jako następną z chorób Papież wymienia chorobę „rywalizacji i próżnej chwały”.
 Ma ona miejsce wtedy, „gdy wygląd, kolory szat, honorowe insygnia stają się najważniejszym celem w życiu i zapomina się słowa św. Pawła: "nie róbcie niczego dla rywalizacji lub próżnej chwały, ale każdy z was, z całą pokorą, niech ma innych za wyżej stojących od siebie. Każdy niech stara się nie tylko o własne sprawy, ale także i te drugich" (por. Flp 2,1-4). Jest to choroba, która prowadzi nas do bycia ludźmi fałszywymi i do życia fałszywym "mistycyzmem" oraz fałszywym "kwietyzmem". Ten sam św. Paweł definiuje takich ludzi jako "nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego", ponieważ "przechwalają się tym, czego powinni się wstydzić i nie myślą o niczym inny jak o sprawach ziemskich" (Flp 3,19).”

Niestety jest to bardzo częsty grzech w środowisku Kościoła. Rywalizacja, aspiracje do zdobywania kolejnych szczebli hierarchii kościelnej, tytuły i stopnie naukowe, które są wyrazem próżnej chwały i rekompensaty za brak realizacji w innych dziedzinach życia. Różnego rodzaju „gadżety” w postaci kolorowych szat, pierścieni, łańcuchów i różnego rodzaju przywilejów z tym związanych często absorbują całkowicie umysły i serca ludzi Kościoła. Z tym przychodzi inne zło w postaci zazdrości, wzajemnej niechęci, wynoszenia się nad innych, pogardy, obojętności na realne potrzeby Kościoła. Brak przejrzystości, zakłamanie, narcyzm są również częstym efektem „ambicji hierarchicznej”, takie zagrożenie rodzi się już na najniższych poziomach życia wspólnotowego, parafialnego czy diecezjalnego. Zapomina się często, iż każda ofiarowana człowiekowi przez Kościół godność jest służbą i „wymazaniem” siebie a nie okazją do podnoszenia własnych standardów życia i budowania swojej próżnej chwały lub dominacji nad innymi.

Święty Paweł klasyfikuje ludzi, którzy jawnie lub w pragnieniach żywią takie aspiracje do zdobywania godności i tytułów jako „nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego”, gdyż te egoistyczne dążenia mijają się całkowicie z nauczaniem, pokorą i przykładem życia Jezusa. Są wyrazem próżności, wygórowanych ambicji, przeceniania siebie, pychy, pustki duchowej.
Moje życie czasami również nie jest wolne od podobnych dążeń i pragnień. Brak bliskiej i szczerej więzi z Bogiem, zdrowej samooceny, brak równowagi w życiu osobistym i duchowym, brak poczucia własnej wartości i powodowane tym zazdrości mogą prowadzić do nadmiernych oczekiwań i pretensjonalizmu. Kiedy nie odnajduję zadowolenia ze swojego życia, nie akceptuję siebie takim jakim jestem, mam w sobie poczucie bycia niedowartościowanym przez innych, mogą pojawiać się we mnie tendencje do realizowania siebie poprzez egoistyczne dążenia do osiągania coraz to wyższych pozycji w życiu wspólnotowym lub zawodowym, skupianie się na zdobywaniu tytułów i odpowiedzialnych funkcji, pogoń za pieniądzem i dobrami materialnymi. „Mieć” staje się ważniejsze niż „być”.

W codziennym życiu pojawiają się również małe formy rywalizacji i szukania swojej chwały. Szkoła, dom, praca są miejscami gdzie w różny sposób mogę okazywać takie postawy chwaląc się swoimi osiągnięciami, ukazując siebie w lepszym świetle, porównując siebie z innymi, poniżając, obmawiając, krytykując…

8. Następną chorobą zagrażającą strukturom kościelnym jest tendencja do „schizofrenii egzystencjalnej”. Jest to choroba tych, którzy, jak mówi Papież Franciszek, prowadza podwójne życie, owoc hipokryzji typowej dla kiepskiej i pogłębiającej się pustki duchowej, której stopnie i tytuły akademickie nie potrafią zaspokoić. Choroba ta często dotyka tych, którzy, porzucając służbę duszpasterską, ograniczają się do zadań biurokratycznych, tracąc w ten sposób kontakt z rzeczywistością, z konkretnymi osobami. Tworzą w ten sposób świat równoległy, gdzie odsuwają na bok to wszystko czego surowo nauczają innych i zaczynają żyć drugim ukrytym życiem, często rozwiązłym. Nawrócenie jest niezwykle pilnie potrzebne i konieczne w tej bardzo ciężkiej chorobie (por. Łk 15,11-32).

Niestety często instytucje kościelne, te na wyższych szczeblach jak również na poziomach parafii, bardziej przypominają biura obsługi klienta lub urzędy niż miejsce spotkania z człowiekiem i jego problemami. Ucieczka w biurokrację, administrację, zarzadzanie jest ucieczką od swojego prawdziwego powołania, od ofiarowania swojego czasu, obecności, zdolności dla drugiego człowieka, często zagubionego i poranionego w swoim życiu. Brak obecności w kancelarii parafialnej, sztywne godziny „dostępności” dla wiernych, zaniedbywanie posługi w konfesjonałach jest raną zadaną Kościołowi i wspólnocie wiernych.

Papież wyraźnie podkreśla, brak całkowitego oddania się wspólnocie i pracy duszpasterskiej wyjaławia to powołanie, powstaje pustka duchowa, która z kolei prowadzi do hipokryzji, obłudy i rozdwojenia w pomiędzy tym czego się naucza a życiem. Podwójne życie, poszukiwanie siebie, ucieczka w dobra materialne, szukanie siebie w karierze naukowej, bieganie za tytułami i zaszczytami, rozwiązłość, ekscytacja swoimi pasjami i zainteresowaniami są konsekwencją zaniedbania modlitwy, rozwoju duchowego i bliskiej jedności z Bogiem.  
W moim życiu również może dochodzić do zachwiania hierarchii wartości. Skupianie się na przyjemnościach, wartościach materialnych, rozrywce po jakimś czasie tworzy pustkę duchową, zagubienie, rozczarowanie sobą i światem. Relacje z ludźmi budowane powierzchownie, egoistycznie, oparte na poszukiwaniu i realizacji siebie prowadzą do poczucia samotności i wyobcowania. Hołdowanie swoim skłonnościom i pasjom prowadzi do pogłębiania braku poczucia własnej wartości, negacji siebie i swojego rzeczywistego świata. 

Brak rzeczywistego poznania siebie, refleksji nad sobą, weryfikacji swojego sposobu myślenia i działania sprawia, że zaczynam żyć w zupełnie nierealnym świecie pełnym  iluzji, powierzchowności i pseudowartości.


9. Choroba gadulstwa, szemrania i plotkarstwa, to kolejna z chorób przedstawicieli Kościoła, wymieniona przez Papieża Franciszka.
Papież mówi: „O tej chorobie już wiele razy mówiłem. Ale nigdy dość. To poważna choroba, która zaczyna się bardzo prosto, ot tak by tylko zamienić kilka słów, a potrafi posiąść człowieka robiąc z niego "siewcę chwastu" (jak szatan) i w wielu przypadkach "zabójcę z zimną krwią" dobrego imienia własnych kolegów i współbraci. Jest to choroba ludzi tchórzliwych, którzy nie mają odwagi, by mówić wprost i mówią za plecami. Św. Paweł upomina: "Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań, abyście byli  bez winy i czyści" (por. Flp 2,14-18). Bracia strzeżmy się terroryzmu plotkarstwa.”

W strukturach, gdzie brakuje głębokiej więzi z Jezusem, pojawiają się tendencje do karierowiczostwa, realizacji swoich ambicji, osiągnięcia wyższego statusu w hierarchii, poczucie „przełożeństwa” i „wybraństwa”. Pojawia się wraz z tym: zazdrość, zawiść, krytykanctwo, duma i bardzo często z tym związane poczucie krzywdy i odrzucenia. Pojawia się złość, cynizm, złośliwość a w parze z tymi uczuciami idą plotki, oszczerstwa, donosy,  ocenianie, klasyfikowanie, rozpowszechnianie fałszywych informacji.

Często robione jest to w „białych rękawiczkach” pod pretekstem pomocy koledze, współbratu; troski o dobro parafii, realizacji dzieł, pełnionych funkcji. Zbyt wysokie mniemanie o sobie, zazdrość i poczucie krzywdy prowadzą do tego, że członkowie wspólnot, instytucji, mniejszych lub większych struktur kościelnych zamiast współpracować ze sobą dla dobra Kościoła i zjednoczenia wysiłków w głoszeniu Chrystusowej Ewangelii, pozostają ze sobą skłóceni z cała gamą uczuć z tym związanych, pozbawieni jednomyślności w myśleniu i działaniu, rozbijając taką strukturę od wewnątrz.
Czy jako chrześcijanin nie staję się czasami antyświadectwem miłości i pokory reprezentowanej przez Jezusa? Fałszywe oskarżenia, powtarzanie nieprawdziwych informacji, wyśmiewanie, krytykowanie, obmowy, poniżanie innych, stawianie drugiego człowieka w złym świetle, budowanie negatywnej opinii o drugim człowieku, bezmyślne uprzedzenia i wszelkiego rodzaju rasizm, czy nie są również częścią moich zachowań? Jak bardzo zżerają mnie moje niespełnione ambicje, oczekiwania, pragnienia? Czy potrafię się cieszyć ze spełnienia i sukcesów innych. Ile we mnie jest narzekania, wyciągania na światło dzienne błędów innych, oskarżania, braku zaufania do ludzi?


10. Bardzo częstą chorobą ludzi Kościoła jest choroba nazwana przez Papieża Franciszka jako „ubóstwianie przełożonych”. (W języku szkolnym nazywa się to „lizusostwem”).
Franciszek określa to jako: „choroba tych, którzy schlebiają przełożonym mając nadzieję na ich przychylność. Są ofiarami karierowiczostwa i oportunizmu, oddają cześć ludziom a nie Bogu (por. Mt 23,8-12). Są osobami, które widzą swoją służbę tylko jako możliwość uzyskania czegoś dla siebie a nie dania czegoś z siebie. Ludzie mali, nieszczęśliwi i zainspirowani tylko przez własny fatalny egoizm (por. Gal 5,16-25). Ta choroba może też dotknąć przełożonych kiedy schlebiają oni niektórym z ich współpracowników spodziewając się ich podporządkowania, lojalności i zależności psychicznej. Ale końcowym rezultatem jest prawdziwe współuzależnienie.”
Fałsz, obłuda, zakłamanie dla osiągnięcia swoich celów. Karierowiczostwo i pragnienie uzyskania jakichkolwiek przywilejów popychają do przyjmowania fałszywych postaw, masek, poniżania się.

Czy dla uzyskania jakichś korzyści przyjmuję podobne postawy? Rezygnacja z tego co myślę i czuję, fałszywe „adorowanie” innych, schlebianie, poniżanie siebie, zakłamana uprzejmość, brak asertywności... ?!


11.  Choroba obojętności wobec innych.
Zachodzi wtedy, kiedy każdy myśli tylko o sobie i gubi gdzieś po drodze szczerość i ciepło ludzkich relacji. Kiedy lepszy specjalista nie służy swoją wiedzą mniej doświadczonym kolegom. Kiedy zdobywa się wiedzę, ale się ją zatrzymuje tylko dla siebie zamiast dzielić się nią z innymi. Kiedy, przez zazdrość lub dla własnego zysku, czuje się radość widząc jak inny upada zamiast pomóc mu podnieść się i dodać mu odwagi.

12. Choroba pogrzebowej twarzy.
Chodzi o osoby gburowate i ponure, które uważają, że aby być poważnymi należy pomalować twarz melancholią, surowością i traktować innych - zwłaszcza tych uważanych za niżej stojących - w sposób sztywny, twardy i arogancki. W rzeczywistości, surowość teatralna i sterylny pesymizm często są symptomami lęku i niepewności siebie. Apostoł musi starać się aby być osobą grzeczną, pogodną, entuzjastyczną i radosną, która przekazuje radość gdziekolwiek się znajduje. Serce pełne Boga jest sercem szczęśliwym, które promieniuje i zaraża radością tych wszystkich, którzy są wokoło. To widać od razu! Nie traćmy więc tego radosnego ducha, pełnego humoru, a nawet autoironicznego, który czyni nas osobami sympatycznymi nawet w trudnych sytuacjach. Jak dobrze nam robi spora doza zdrowego poczucia humoru! Dobrze nam zrobi częste recytowanie modlitwy św. Tomasza Morusa. Ja się nią modlę każdego dnia i dobrze mi robi.


13. Inną chorobą nagminnie dotykającą ludzi Kościoła jest choroba gromadzenia.
„Wtedy, gdy apostoł próbuje wypełnić pustkę egzystencjalną w swoim sercu przez gromadzenie dóbr materialnych, nie z konieczności, ale tylko po to, by poczuć się zabezpieczonym. W rzeczywistości nic co materialne nie może być przez nas zabrane ponieważ "całun nie ma kieszeni" i wszystkie nasze ziemskie skarby - nawet te które są prezentami - nie potrafią nigdy wypełnić tej pustki, a nawet czynią ją jeszcze bardziej zachłanną i głęboką. Tym osobom Pan powtarza: "Ty mówisz: jestem bogaty, wzbogaciłem się, niczego nie potrzebuję. Ale nie wiesz, że jesteś nieszczęśliwy, nędzny, biedny, ślepy i goły… Bądź więc gorliwy i nawróć się" (por. Ap 3,17-19). Gromadzenie tylko obciąża i nieubłaganie spowalnia marsz! Przychodzi mi na myśl pewna anegdota. Mianowicie swego czasu jezuici hiszpańscy nazywali Towarzystwo Jezusowe "lekką kawalerią Kościoła". Pamiętam przeprowadzkę pewnego młodego jezuity, który, gdy załadowywał na ciężarówkę całą masę swoich rzeczy: bagaże, książki, przedmioty i prezenty, usłyszał jak pewien starszy jezuita, który go obserwował, powiedział, z mądrym uśmiechem,: to miałaby być ta "lekka kawaleria Kościoła"?!
Nasze przeprowadzki są znakiem tej choroby.”

Życie ponad stan, chciwość, skupienie na dobrach materialnych jest najczęstszym z powodów krytyki współczesnych ludzi Kościoła. W dobie różnego rodzaju kryzysów, zubożenia społeczeństw, problemów ze znalezieniem pracy, konfliktów wojennych, cierpienia wielu prześladowanych chrześcijan, Kościół powinien stać się przykładem dzielenia się i wsparcia dla tych, którzy z powodu różnorodnych przyczyn zostali zepchnięci na margines społeczeństwa, którzy są wyzyskiwani i upokarzani, którzy z trudem „wiążą koniec z końcem”, aby poprzez ciężką pracę i wyrzeczenia mogli zapewnić godne życie swoim rodzinom.

Czy potrafię dzielić się z innymi tym co posiadam: moimi dobrami, czasem, miłością? Czy jest we mnie wrażliwość na człowieka, który jest w potrzebie, zarówno materialnej jak i duchowej? Czy potrafię właściwie gospodarować posiadanymi dobrami?


14. Choroba zamkniętych kręgów. Tam przynależność do grupki staje się ważniejsza niż do Kościoła, a w niektórych sytuacjach, nawet do samego Chrystusa. Również ta choroba zaczyna się od dobrych intencji lecz z upływem czasu zniewala członków stając się "rakiem" zagrażającym harmonii Ciała i powoduje wiele zła - skandalów - zwłaszcza wobec naszych najmniejszych braci. Samozniszczenie lub "bratobójczy ostrzał" od swoich jest najbardziej podstępnym niebezpieczeństwem. Jest to zło, które uderza od środka a jak mówi Chrystus: "każde królestwo wewnętrznie skłócone obraca się e w ruinę" (por. Łk 11,17).


15. ostatnią z chorób wymienionych przez Papieża Franciszka jest choroba zysku doczesnego, ekshibicjonizmu.
Papież mówi: „Wtedy apostoł przekształca swoją służbę we władzę, a swoją władzę zamienia w towar służący do otrzymania zysku światowego i jeszcze większej władzy. Jest to choroba tych osób, które starają się, ciągle nienasycone, powiększać swoje wpływy i dla takiego celu są gotowe rzucać kalumnie, zniesławiać i dyskredytować innych, nawet w gazetach i czasopismach. Oczywiście po to, by pokazać się jako zdolniejsi od innych. Również ta choroba bardzo źle wpływa na Kościół ponieważ doprowadza ludzi do usprawiedliwiania użycia wszelkich środków pomocnych do osiągnięcia takiego celu. Przychodzi mi na myśl wspomnienie o pewnym kapłanie, który spotykał się z dziennikarzami, aby opowiadać im (i wymyślać) o prywatnych sprawach własnych oraz zarezerwowanych dla jego współbraci i parafian. Dla niego liczyło się tylko to, by był na pierwszych stronach, ponieważ wtedy czuł się "silny i przekonywujący". A sprokurował tyle zła dla innych i dla Kościoła. Biedaczek!”


(Źródło informacji: http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/przemowienia-papieskie/art,59,pelny-tekst-15-chorob-wg-franciszka,strona,1.html)

wtorek, 23 grudnia 2014

Jak wzmocnić poczucie własnej wartości

Sześć dróg prowadzących do poczucia własnej wartości wg Doris Wolf i Rolfa Merkle

1. Przestań używać wobec siebie określeń: „jestem niewiele wart”, „jestem niewydarzony”, „jestem nieudacznikiem”, „jestem głupcem”, „jestem nikomu niepotrzebny”.
Kiedy zwracasz się do innych, wówczas zastanawiasz się zapewne jakich słów użyć. Nie obrzucasz człowieka, którego lubisz, poniżającymi go określeniami. Nie czyń tego również wobec siebie. Traktuj siebie przynajmniej z taka samą życzliwością, uprzejmością i tolerancją, jak to czynisz wobec swojego najlepszego przyjaciela.
Nie istnieją obowiązujące powszechnie normy, według których można by oceniać wartość człowieka. Jedyne co możemy powiedzieć o wszystkich ludziach, to to, że każdy popełnia błędy.
Dlatego zaakceptuj siebie pomimo swojej niedoskonałości. Uznaj swoje prawo do błędów i słabości.

2. Nie utożsamiaj pojedynczego zachowania z ogółem swoich zachowań. Jeśli zrobisz coś głupiego, nie znaczy to, że jesteś głupi. Jeśli zrobisz coś złego, nie znaczy to, że jesteś zły. Najgorsze, co możesz powiedzieć o sobie, to to, że jesteś człowiekiem, który popełnia błędy.
Z powodu jednego czy nawet wielu błędów nie możesz podważać wartości całej swojej osoby. Błąd jaki popełniasz w danej chwili, można porównać do zdjęcia migawkowego. Zdjęcie takie pokazuje ciebie w jednym z momentów twojego życia. Nie dotyczy ono ani twojej przeszłości ani przyszłości.

3. Staraj się chwalić siebie za rzeczy, które robisz dobrze. Nie bądź zbyt surowy w wyborze rzeczy, które twoim zdaniem zasługują na pochwałę. Przynajmniej raz na dzień zrób sobie prezent z pochwały. Zrób to teraz, bo właśnie robisz coś dobrego dla siebie: zastanawiasz się jak podnieść swoje poczucie własnej wartości.
Pochwal się za coś, co ci się dziś udało; a jeśli nic takiego nie możesz znaleźć (ponieważ jesteś jeszcze wobec siebie zbyt surowy), to chociaż pochwal się za to, że starałeś się coś zrobić.

4. Zrób listę tych wszystkich rzeczy, za które dotychczas potępiałeś siebie i odrzucałeś. Następnie przejrzyj owa listę i na spokojnie zastanów się, które błędy i słabości mógłbyś wyeliminować. Może brak Ci pewności siebie i odczuwasz zahamowania? Wobec tego pracuj nad zahamowaniami i lękiem. Zaakceptuj w sobie te wady i niedoskonałości, których nie możesz się pozbyć, np.: swoją wagę, łysinę, zbyt niski wzrost, itp.

5. Zrób listę przynajmniej 10 swoich pozytywnych cech i zachowań. Nie jest to wiele. Nie musza to być jakieś nadzwyczajne cechy lub zdolności, których nikt inny prócz ciebie nie posiada.  Możesz na przykład napisać: „Potrafię słuchać”, „Szanuję innych”, „w pracy jestem bardzo sumienny”, „dobrze gram w tenisa”, „codziennie wieczorem czytam dzieciom bajkę na dobranoc”, itd. Czytaj te liste każdego dnia i dopisuj nowe pozycje, które ci przyjdą do głowy.
Swoja listę negatywną znasz już na pamięć. Nie potrzebujesz już się nią więcej zajmować.

6. Czytaj raz dziennie, przynajmniej przez 30 dni poniższe słowa. Możesz je nagrać i odsłuchiwać, kiedy tylko będziesz czuł potrzebę zatroszczenia się o swoje poczucie własnej wartości.

                Jestem człowiekiem godnym szacunku. Niezależnie od tego, co zrobię, posiadam swoją ogromną wartość i nic tego nie może zmienić. Czasem popełniam błędy, a czasem wszystko mi się udaje; zawsze jednak jestem i pozostanę tym samym człowiekiem. Przez całe życie będę popełniał błędy, ponieważ nie jestem doskonały. Jestem człowiekiem, który popełnia błędy. Le posiadam również umiejętność uczenia się na własnych błędach, po to, aby następnym razem zrobić coś lepiej.

                Mogę się starać o to, aby zrobić coś lepiej, ale nie mogę przez to stać się lepszym człowiekiem. Również moje błędy nie świadczą o tym , że jestem zły albo mało wartościowy. Nie mogę wiedzieć wszystkiego. Nikt nie wie wszystkiego. Błędy są cechą ludzką, a ja jestem człowiekiem. Moje błędy nie świadczą o mojej wartości jako człowieka.
                Nadal będę popełniał błędy i nic tu się nie zmieni. Potrafię zaakceptować siebie i swoją niedoskonałość, ponieważ jestem człowiekiem, który popełnia błędy – tak samo dobrym i wartościowym jak wszyscy inni ludzie.

                Będę wobec siebie równie przyjazny jak wobec innych, przecież nie mam powodów, aby traktować siebie gorzej niż innych. Bardzo ważne racje przemawiają za tym, abym był w stosunku do siebie przyjazny. Jeśli będę dobrze traktował sam siebie i będę miał dobre samopoczucie, łatwiej mi będzie również innych traktować dobrze. Dlatego będę się zwracał do siebie tylko w pozytywnych słowach, tak jak zwracam się do innych wierząc, że im to pomaga. W ten sposób sam zyskam dobre samopoczucie i pomogę innym dobrze się poczuć.

                Przeszłość minęła. Nie mogę wciąż jej przywoływać. Żałuję niejednego, co zrobiłem. Nie podobają mi się niektóre rzeczy, jakie się wydarzyły. Nie mogę tego jednak zmienić. Najlepiej będzie, jeśli zaakceptuję swoją przeszłość. Stworzyłem swoją przeszłość ale nie mogę utożsamiać z nią mojej wartości. Jedyne, co teraz posiadam to ta chwila. Jeśli zdarza się rzeczy, które mi się nie spodobają, zaakceptuję je, pamiętając, że nie na wszystko mam wpływ. Jedyne, co mogę zmienić, to są moje uczucia w danej chwili. To ja decyduję o tym, jak się czuję. Jeśli prócz tego będę mógł zmienić coś jeszcze w moim życiu, uczynię to. Ludzie sami decydują o tym, jak się czują. Ja nie jestem odpowiedzialny za to, jak oni myślą, co czują i jak postępują. To oni sami decydują o tym, co robią i co czują.


                Jestem najważniejszym człowiekiem w moim życiu, ponieważ kieruję tym życiem. Niezależnie od tego, co robię i jakie błędy popełniam, będę siebie w pełni akceptował.

piątek, 19 grudnia 2014

Poczucie własnej wartości - podstawowy atrybut szczęścia

                   



                   Są rzeczy w życiu, których nie możemy kupić za żadne pieniądze świata. Do nich należy m.in. rzecz jedyna w swoim rodzaju, którą można porównać do silnika w samochodzie – jest to poczucie własnej wartości i zdrowa akceptacja siebie. Oczywiście samochód bez silnika można „pchać” i jakoś toczyć się będzie do przodu, można go z górki zepchnąć i też jakiś odcinek drogi pojedzie ale to nie jest jego przeznaczenie i maksimum jakie może osiągnąć… Jeśli już jestem przy motoryzacyjnych porównaniach, to czy zdarzyło ci się intuicyjnie czuć, że twoje życie wygląda czasami jak jazda samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym? Czujesz, że to nie jesteś ty, to nie twoje życie.  W głębi ciebie jest potrzeba życia bez napięcia, w wolności wobec wszystkiego i wszystkich. Masz dość rutyny codzienności, życia szarego i nudnego ale nie stać cię na zmianę. W relacjach boisz się otworzyć i czerpać radość z nawiązywania nowych znajomości. Drugiego człowieka traktujesz jak potencjalnego rywala. Stając przed lustrem widzisz obcą i niechcianą postać. Jest w tobie dużo złości, agresji, cynizmu. Sabotujesz wszystkie swoje przedsięwzięcia, przed zwierzchnikami kłaniasz się w pas chociaż w sercu chciałbyś im rzucić w twarz co o nich myślisz…  Nieustannie dopatrujesz się mankamentów w swoim wyglądzie, zazdrościsz innym urody, ciuchów, warunków życia; krytykujesz, oceniasz, podkreślasz wady innych osób… - Wszystko to są oznaki niskiego poczucia własnej wartości i braku akceptacji siebie.

           Niech nie zwiodą cię pewne zachowania i postawy, które sobą czasami możesz reprezentować: wygórowane ambicje i oczekiwania względem siebie, zwracanie uwagi na siebie w towarzystwie, nadmierna aktywność, uwypuklanie swoich walorów, umiejętności, posiadanych dóbr itp., są również oznaką niskiego poczucia własnej wartości.

                Perfekcjonizm jest również domeną osób o niskim poczuciu własnej wartości. Aspiracje i dążenia do ideału w kwestii wyglądu, pracy zawodowej, sprawiają, że taka osoba wiecznie niezadowolona jest z siebie i swojego życia. Wygórowane oczekiwania względem siebie i innych sprawiają, że każdy błąd staje się osobistą tragedią. Niezadowolenie z siebie, często nawet podświadome, powoduje agresję, wzbudza negatywne emocje a nawet może doprowadzić do depresji. Osoby o niskim poczuciu własnej wartości charakteryzuje również skłonność do negatywnego myślenia i postrzegania wszystkiego w czarnych barwach. Osoby takie mają problemy z nawiązywaniem głębokich, szczerych i spontanicznych relacjach. Często użalają się nad sobą, obwiniając innych za wszystkie swoje niepowodzenia i problemy.

                Niskie poczucie własnej wartości i słaba samoocena powoduje u tych osób ogromna wrażliwość na krytykę. Każda uwaga skierowana pod ich adresem powoduje agresywne zachowania, wycofanie, znaczna utratę motywacji do działania. W pracy zawodowej lub w innych rolach odgrywanych w życiu, osoby z niską samooceną są zagubione, niezdecydowane, szybko wpadają w panikę i trudno im podejmować szybkie i zdecydowane decyzje. Żyją często w poczuciu winy i wstydu. Uciekają w samotność.

                Osoby z niską samooceną odczuwają silne lęki przed każdym przedsięwzięciem, zwłaszcza tym, gdzie muszą pokazać się na forum publicznym, są niepewne swoich działań, posiadają ograniczoną zdolność zaufania sobie i innym…

                Można by tak było jeszcze wymieniać bardzo długo. Ogólnie mówiąc, brak akceptacji siebie i niska samoocena są najsilniejszym hamulcem w rozwoju osobistym i budowaniu szczęśliwego i spełnionego życia. Sukcesy życiowe znanych ludzi wcale nie wynikają z jakichś nadzwyczajnych cech czy zdolności ale z wiary w siebie, ze zdrowego poczucia własnej wartości i wysiłku osobistego włożonego w realizację wyznaczonych celów.

                Akceptacja siebie oraz szacunek do swojej osoby jest patrzeniem na siebie jak na kogoś wartościowego, godnego miłości i szczęścia, niezależnie od popełnionych błędów, słabości czy wad charakteru. Akceptacja samego siebie w żaden sposób nie może być uzależniona od wyglądu zewnętrznego, osiągniętych sukcesów czy opinii i uznania innych.

                Poczucie własnej wartości polega na podjęciu całkowitej odpowiedzialności za swoje życie, świadomym uznaniu swoich błędów, wyciągnięciu z nich wniosków i odważnym kroczeniu naprzód. Wszelkie ograniczenia związane z niskim poczuciem własnej wartości, choć najczęściej niezawinione gdyż powstały na skutek doznanych zranień, mieszczą się tylko w twojej głowie i tylko ty możesz coś z tym zrobić. Nikt inny nie będzie w stanie zmienić twojej samooceny. Inni ludzie mogą być pomocni w tym procesie dowartościowania się ale tylko ty sam możesz zaakceptować siebie, takim jakim jesteś albo siebie odrzucić i czołgać się przez resztę życia.
Christian Morgenstern powiedział: „Mam tylko jednego wroga na ziemi – samego siebie.”

                Prawdziwe poczucie własnej wartości nie polega na egoizmie i samouwielbieniu. Nie chodzi o to, aby stroszyć piórka jak paw, być zarozumiałym i patrzeć na innych z góry. Nie chodzi również o to, aby godzinami podziwiać siebie w lustrze lub chwalić się na każdym kroku jaki jesteś wspaniały, inteligentny i przystojny. Pycha i stawianie siebie na świeczniku często jest właśnie oznaką marnego poczucia własnej wartości.

                Istnieją tysiące powodów dla których ludzie nie akceptują siebie: uważają siebie za zbyt wysokich lub niskich, chudych lub zbyt grubych, ponieważ mają za mało włosów lub za dużo; dlatego, że są za mało inteligentni, że nie odnoszą w życiu sukcesów, dlatego, że nie są akceptowani i lubiani przez wszystkich ludzi, na których im zależy; dlatego, że są kalecy lub chorzy...

                Pamiętam dziewczynę, która w żaden sposób nie mogła nawiązać relacji z płcią przeciwną. Była nieśmiała, niepewna, pełna zahamowani. Borykała się z silną depresją. Kiedy spotykała mężczyzn nie potrafiła z nimi rozmawiać, obawiała się ich, unikała kontaktów i spotkań towarzyskich. Jeśli któryś z nich okazywał zainteresowanie szybko „uciekała” od takiej relacji, udawała obojętność, na każdy komplement reagowała albo nieśmiałością albo nawet agresją. – jej zachowanie wcale nie było związane z tym, że nie chciała mieć bliskiej relacji z mężczyzną, wprost przeciwnie pragnęła tego i marzyła o szczęśliwym związku. Uznawała jednak siebie za grubą, nieatrakcyjną, zbyt mało inteligentną choć w rzeczywistości była sympatyczną i miłą dziewczyną.
Kiedy jakiś mężczyzna zwrócił na nią uwagę do razu pojawiał się u niej schemat myślowy: żartuje sobie ze mnie, chodzi mu tylko o jedno albo nie może sobie znaleźć lepszej.
To myślenie i zachowanie sprawiało, że czuła się bardzo samotna. Poczucie własnej wartości było najpiękniejszym darem jaki mogła sobie samej ofiarować. 

              Ludzie, którzy nie posiadają poczucia własnej wartości i nie akceptują siebie, maja ta wspólną cechę, że stworzyli sobie w głowie złą miarę, którą oceniają siebie i tą samą miarę przerzucają na innych. Są przekonani, że mają rację i że inni oceniają ich w ten sam sposób.

                Jeśli popełniasz błąd lub masz prawdziwy lub wyimaginowany defekt w swoim wyglądzie, osobowości, nie przerzucaj tego na całego siebie i na ogólna ocenę swojej osoby. Twoje niezadowolenie ze swojego wyglądu lub zachowania nie stanowi prawdy o całej twojej osobie.

               Bądź świadom swoich braków ale nie oceniaj siebie jako człowieka przez pryzmat nadwagi, łysienia czy popełnionego błędu w życiu. Nie zamykaj oczu na dziesiątki twoich zalet skupiając cała swoją uwagę i energię na walce lub tuszowaniu jednego mankamentu w twojej urodzie lub charakterze.

                Ludzie, którzy uważają siebie za mało wartościowych, płaca często w życiu bardzo wysoką cenę za brak miłości i szacunku dla samego siebie: lęki, depresje, agresja, uzależnienia, samotność a nawet samobójstwa.

              Bez poczucia własnej wartości i braku akceptacji siebie często źle interpretujesz zachowanie otoczenia. Żyjesz w świecie kompletnie oderwanym od rzeczywistości.
Jeśli ktoś nie zwraca na ciebie uwagi, nie uśmiecha się do ciebie, przechodzi obok milczący, może pojawić się w tobie myśl: z pewnością znów zrobiłem coś źle, jest na mnie obrażony, ma do mnie o coś pretensje… Ale nie pomyślałeś, że ten człowiek być może ma jakieś problemy, trudną sytuację życiową, jego myśli skupione są na czymś innym, jest smutny albo źle się czuje… - Takich podobnych fałszywych interpretacji mogą być tysiące. - Patrzysz na rzeczywistość przez pryzmat swoich zranień, kompleksów, zniekształconego postrzegania siebie samego.

                Dopóki siebie nie zaakceptujesz, wokół będziesz dostrzegać tylko samych wrogów i obłudników. Nie szanując siebie nigdy nie nauczysz się kochać i akceptować innych.

Jezus powiedział: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego.” Miłość i akceptacja samego siebie jest podstawowym warunkiem prawdziwej miłości drugiego człowieka. Bez miłości siebie nie ma miłości bliźniego. 

niedziela, 14 grudnia 2014

I co z tą wiarą? - Logika Krzyża

             Jednym z fałszywych i do dziś mocno i negatywnie wpływającym na wiarę obrazem Boga jest pojęcie Boga, który chciał śmierci Jezusa aby odkupić nasze grzechy. Fałszywe pojęcie na temat krzyża, woli Bożej, pokuty, zadośćuczynienia, pociąga totalne zamieszanie w wielu dziedzinach. Rozumienia Boga, jako tego, który posyła Swojego syna na śmierć, aby zapewnić nam zbawienie to nic innego jak hołdowanie idei ofiar z ludzi, zrównanie religii chrześcijańskiej z pogańskimi wierzeniami np. Czarnej Afryki, gdzie składano ofiary z ludzi na przebłaganie jakiegoś bóstwa za popełnione złe czyny jednostki lub grupy.

                Logika Krzyża Jezusa ma zupełnie inny wymiar. Wolą Boga, którą Jezus przyjął całą swoją istotą, uczynił swoim największym pragnieniem i wypełnił ją do końca, było nie to, aby Jezus był prześladowany, torturowany i ukrzyżowany, ale aby wypełnił misję przekazania człowiekowi woli Boga względem człowieka. Jezus przyjął ludzką naturę, aby ukazać prawdziwe oblicze Stwórcy, jako kochającego bezwarunkowo Ojca, miłosiernego i poszukującego nieustannie człowieka w jego zagubieniu, grzeszności i słabości ludzkiej natury.

                W żadnym momencie swojego życia Jezus nie szukał cierpienia, bólu, śmierci. Wręcz przeciwnie, modląc się przed swoją męką i śmiercią mówił do Ojca: „Ojcze, jeśli chcesz, odsuń ode mnie ten kielich. Ale niech się spełni nie moja wola, lecz Twoja". I ukazał Mu się anioł z nieba, aby Go umacniać. Popadłszy w agonię jeszcze żarliwiej się modlił. Jego pot stał się jak krople krwi spadające na ziemię.” (Łk 22. 42-44) – Jezus, wiedząc co go czeka odczuwał zwykły ludzki lęk, bał się tego cierpienia, ale do końca postanowił bronić prawdy, którą głosił. Miał możliwość wycofania się, uniknięcia męki i śmierci ale tego nie zrobił. Pozostał autentyczny, wiarygodny, wierny swojej misji do końca.

                Jak bardzo Jezus bał się nadchodzącej męki świadczy o tym krwawy pot. Medycyna zna takie przypadki. Fizjologiczne zjawisko krwawego potu wspominał już Arystoteles wymieniając je wśród kuriozów medycznych. W medycynie zjawisko to znane jest pod nazwą hematodrosis. Występuje ono w wypadkach, gdy do bardzo wielkiego lęku i cierpień posuniętych do ostatecznych granic dołączają się jeszcze nowe i organizm nie może już znieść bólu. W takich chwilach chory zazwyczaj traci świadomość. Podskórne naczyńka krwionośne pękają. Krew wydziela się razem z potem i to zazwyczaj na powierzchni całego ciała.

                Ktoś może zapytać dlaczego więc Bóg „nie chciał” wybawić Jezusa od tych cierpień? Bóg dał człowiekowi wolną wolę. Jezus miał wolna wolę przyjąć lub odrzucić cierpienie ale wolna wolę mieli również ci, którzy Go na śmierć skazali. Wolną wolę miał Piłat, przywódcy religijni Izraela, lud, który krzyczał „ukrzyżuj go!”… Każda ingerencja Boga w tym momencie byłaby zaprzeczeniem ofiarowanej człowiekowi przez Boga wolnej woli i możliwości podejmowania decyzji.

                Często zarzucamy Bogu, że jest obojętny na ludzkie cierpienie. Używamy nawet tego argumentu jako dowód na nieistnienie Boga. Niejednokrotnie nieświadomie obwiniamy Boga za istniejące zło. Krąży w chrześcijaństwie idea Boga, który chce cierpienia, poświęcenia naszego życia, śmierci… Nic bardziej mylnego. Jezus na każdym kroku ze złem, cierpieniem a nawet śmiercią walczył, uzdrawiając, wypędzając złe duchy a nawet wskrzeszając zmarłych.

Cierpienie i zło stanowią część tego świata w którym żyjemy. Bóg nie chce ani jednego ani drugiego. Cierpienie jest nierozłącznie związane z kondycją ludzką ale nie jest ani dziełem ani wolą Boga. Może ono pochodzić od nas, od innych, od świata ale nigdy od Boga. W żadnym wypadku nie należy cierpienia szukać, jest ono złem. Należy chronić się przed bezużyteczny cierpieniem, aby nie stać się współwinnym ewentualnej autodestrukcji.

                Jezus był wrogiem zła i ludzkiego cierpienia. Na nikogo cierpienia nie zesłał ale również przed cierpieniem nie uciekł. Taka była logika Krzyża. – Jezus pokazał w jaki sposób krzyż z godnością przyjąć, pokazał jak cierpienie przyjąć kiedy jest ono nieuchronne.

                Bardzo dobrze logikę Krzyża opisuje w swojej książce „Droga wewnętrznego uzdrowienia” Simone Pacot. Często będę się do niej odwoływał, gdyż w sposób bardzo jasny i trzeźwy analizuje kwestie wiary chrześcijańskiej i ewangelizacji „serca” człowieka.

                Jezus przeżywał w pełni to, co miał przeżyć, głosił to co miał głosić, niczego nie łagodząc. Miłość i dobro spływały wszędzie tam, gdzie przechodził, Królestwo Boże spływało na każdego, kto się z Nim spotykał. Ale ataki faryzeuszy stawały się coraz bardziej gwałtowne, nauczanie Jezusa spotykało się z coraz to silniejszym oporem funkcjonującej struktury religijnej. Dopóki może ucieka przed prześladowaniami ale w pewnym momencie staje się to już niemożliwe. Proces i skazanie na śmierć stają się rzeczywistością. Jezus wolał tego uniknąć, nie nadstawiał głowy bezmyślnie ale misję swoją konsekwentnie wypełniał, stawił czoło sytuacji, doprowadził wszystko do końca. Nie wypiera się swojej nauki, na agresję nie odpowiada agresją, z podniesionym czołem staje naprzeciw swoich oprawców.

                Ks. Varillon napisał:

                „Posłuszeństwo Chrystusa wobec Ojca nie polega na wykonaniu jakiegoś rozkazu, jak nam się to kojarzy z wykonaniem rozkazu przełożonego. Nie można wyobrażać sobie Boga Ojca zwracającego się do Boga Syna: rozkazuję ci cierpieć i umrzeć w 33 roku życia. Gdyby chodziło o takie posłuszeństwo, zgodzilibyśmy się z wszystkimi kontestatorami, że trzeba je odrzucić.”

                Bóg jest z Jezusem, razem z nim walczy przeciw wszelkiej głupocie, nietolerancji, ambitnej i zaślepionej władzy. Wola Boża objawia się nie w fakcie męki i śmierci Jezusa ale w sposobie w jaki Jezus całe to wydarzenie przeżyje. Jezus przeżyje tą tragedię jako Syn Boży, ale nie oznacza to, że przejdzie przez nią jako „nadczłowiek”, wolny od ludzkich ograniczeń, od uczuć i emocji, które towarzyszyłyby każdemu człowiekowi w takim momencie.

                Jezus zachowuje się w obliczu cierpienia i śmierci jak istota ludzka, jest bezbronny, wrażliwy i zraniony. Przeżyje wielkie cierpienie fizyczne i duchowe, pozna co to zdrada, kłamstwo i samotność. Nie zostanie mu oszczędzone poczucie utraty pewników i wstrząs psychiczny. Nie uniknie również wątpliwości wewnętrznych. Ale nigdy nie dopuści do siebie odruchu buntu, narzekania, zwątpienia w swoją zbawczą misję. Umrze jako Syn Boży, skoncentrowany na swoim Ojcu, przebaczający nawet swoim oprawcom. Nie cierpi w żalu, zgryzocie, zgorzknieniu. Nawet w momencie śmierci myśli o innych: o swoich uczniach, Matce, złoczyńcy, który umiera obok Niego na krzyżu.

                Jezus uczy nas, jak przeżywać coś, co zostało nam narzucone, czego w żadnym wypadku sobie nie życzyliśmy. Wskazuje jak „nieść” swój krzyż zamiast go „znosić”. Jak podnieść soje nosze (J 5,8) zamiast na nich leżeć, jak nie zamykać się w jakiejś sytuacji, nadać sens wydarzeniu, które go nie ma, jak odnaleźć się w życiu.

                Taka jest logika Krzyża, logika miłości bezwarunkowej Boga do człowieka, tylko przez tak pojęty krzyż Jezus nas zbawia. To miłość do człowieka Go tam zaprowadziła. Krzyż przyjęty dobrowolnie i świadomie z miłości do każdego, bez wyjątku istnienia ludzkiego.
Jezus zbawia człowieka całym swoim życiem: narodzinami, codziennością w Nazarecie, głoszonym słowem, pozostawionymi wskazówkami na drogę wiary, wrażliwością na ludzkie cierpienie, nieustanną walka ze złem pod każdą postacią, swoim skazaniem i śmiercią, swoim zmartwychwstaniem . Zbawia nas przez sposób w jaki przeżył i wypełnił swoje zadanie jako Syn Boży.

                Simon Pacot słusznie zauważa:

           „Wszelkie błędne sposoby rozumienia pojęcia odkupienia, ekspiacji mogą skierować nas ku samozniszczeniu. Są one tym bardziej niebezpieczne, że kryją się pod pozorami postawy, którą uważamy za mistyczną.”


                Logika Krzyża to logika miłości do końca a nie rytualne zabójstwo Boga-Człowieka z woli Jego Ojca.

piątek, 12 grudnia 2014

Wiara w Boga - czym to się je?

               
                W Kościele istnieje określenie "wierzący ale nie praktykujący." - Rzeczywiście istnieje dosyć duża grupa chrześcijan, którzy twierdzą, że w Boga wierzą ale z praktykowaniem nazwijmy to "obowiązków" związanych z wyznawaną religią są "na bakier". - Widać to chociażby w Kościele Katolickim w czasie niedzielnej Eucharystii.

                Jest również inne powiedzenie, nie mniej prawdziwe choć o znaczeniu dokładnie odwrotnym. A mianowicie: "Praktykujący ale nie wierzący."  Intuicyjnie wyczuwam, że tych ludzi jest o wiele więcej w naszych świątyniach. Duża część "wiernych" przychodzi z przyzwyczajenia, ponieważ "zawsze chodziło się do kościoła." 
                Inni czują się przymuszeni przez środowisko, w którym żyją (idą na nabożeństwo dla świętego spokoju).  Młodzież, pod pręgierzem przygotowania do przyjęcia sakramentów z dzienniczkami w reku również pojawia się na ustalonych spotkaniach w "obrębie murów kościelnych". Utarło się już powiedzenie, że Sakrament Bierzmowania jest oficjalnym pożegnaniem z Kościołem.

                Jest również potężna grupa "dobrych katolików", wiernie uczestniczących we wszystkich praktykach religijnych, szczerze "wierząca w Boga" i gotowa bronić Kościoła i jego Pasterzy za wszelką cenę, ale których życie codzienne, pełne obmów, złośliwości, zazdrości, krytykanctwa, zatwardziałości serca, jest anty-świadectwem przynależności do Jezusa.   

    
               Wierzyć w Boga a wierzyć Bogu robi wielką różnicę. W Boga wierzy nawet szatan...

               Wiara „ w Boga” może pozostawać tylko na płaszczyźnie teorii, obejmować tylko intelektu człowieka. Natomiast wiara „Bogu” obejmuje całą osobowość człowieka, rodzi się w sercu. Jest całkowitym zaufaniem Jezusowi i wiernym (choć czasami miernym) życiem Ewangelią.
 Wiara „Bogu” domaga się praktycznych decyzji życiowych. Nie wchodzi w kompromis ze złem, nie jest grą pozorów. Tu się nie da oszukać, robić coś na "pół gwizdka", być sobie tak "trochę" wierzącym.

                Dla lepszego zrozumienia tej sprawy może nam posłużyć następujące opowiadanie:

              „ Było to 30 czerwca 1858 r. Był piękny poranek. Potężne kaskady wodospadu Niagara grzmiały o skały. Nad rzeką od brzegu do brzegu została przeciągnięta lina. Po tej linie sławny akrobata Charles Blondin przeszedł na drugi brzeg. Okrzyki zachwytu zgromadzonych widzów przebiły się przez szum huczących wód.

               Obróciwszy się ku widzom akrobata rzucił następującą propozycję: Oto jestem gotów przenieść na swoich barkach inną osobę, z jednego brzegu na drugi, po rozciągniętej linie.

               Lecz kto ma być tą osobą? 

                Akrobata zwrócił się do jednego z mężczyzn szczególnie wiwatującego na jego cześć:

               - Czy pan wierzy, że mógłbym przenieść na drugi brzeg innego człowieka?
               - Oczywiście, wierzę - padła natychmiastowa odpowiedź.

                Zatem proszę wsiadać na moje ramiona, przeniosę pana - powiedział akrobata.

                O nie, wolę nie narażać swego życia - odparł zagadnięty i szybko stamtąd odszedł. 

               Wtedy do akrobaty podszedł mały chłopiec, wsiadł na jego ramiona i został przeniesiony na drugi brzeg. Wszyscy bili entuzjastyczne brawa. Zapytali chłopca, skąd wziął tyle odwagi, dlaczego się nie bał. Chłopiec wskazał na akrobatę i powiedział:, bo ten pan to mój tata.



               Na tym przykładzie widać wyraźnie, co to oznacza wierzyć w Boga a wierzyć Bogu. 
Czym innym jest wyznawać wiarę słowami, a czym innym podjąć ryzyko zaufania. 
Tylko taka wiara, która potrafi zdobyć się na ryzyko zaufania, w pełni podoba się Bogu i rzeczywiście przekształca życie człowieka.